5 luty 2012
Od ostatniego wypadu w Tatry minął miesiąc. W tym czasie napadało dużo świeżego śniegu, co poskutkowało ogłoszeniem przez TOPR 4-ego, najwyższego dla Tatr stopnia zagrożenia lawinowego. Na szczęście warunki stabilizowały się, a zagrożenie stopniowo malało, by w końcu osiągnąć „jedynkę”.
Ponieważ zauważyłem u siebie pierwsze „objawy odstawienia” postanowiłem zaaplikować sobie tatrzański zastrzyk pozytywnej energii i jak najszybciej jechać w góry nie przejmując się zbytnio faktem, że temperatury w tatrzańskich dolinach dochodzą do -30 °C.
Początkowo chciałem zaatakować, któryś ze słowackich szczytów Tatr Wysokich, ale prognozy pogody nie były zbyt optymistyczne (opady śniegu i spore zachmurzenie), toteż postanowiłem nieco zmodyfikować plany. Założenie było proste – niezbyt popularny szczyt w polskiej części Tatr Wysokich, na który bez ciśnienia można wejść, planując jednodniową wycieczkę od auta do auta. Wybór padł ma Żółtą Turnię. Nie ukrywam, że trochę mnie ta piramida „kłuła w boku”, gdyż pod koniec grudnia góra nie puściła – tamtego dnia warunki były fatalne a na grani wiało tak niemiłosiernie, że trudno było utrzymać równowagę, a co dopiero iść dalej, więc wraz z Adasiem zmuszeni byliśmy do wycofu.
W momencie, gdy pomysł zimowego wejścia na Żółtą Turnię na stałe zagościł w mojej głowie, wiedziałem już do kogo zadzwonię.
Telefon I
- Cześć Olga
- Cześć
- Bezciśnieniowy wypad w Tatry na jeden dzień (…) Żółta Turnia
- (…) Ok, jadę.
- To do zobaczenia w niedzielę o 5 rano
Telefon II
- Cześć Ewa, masz wolny weekend?
- Tylko niedzielę, bo w sobotę walczę na egzaminie
- Plan jest taki…
- Super! Żółtą już mi kiedyś obiecałeś
- To kombinuj sobie sprzęt i do zobaczenia w niedzielę o 5 rano
Telefon III (którego nie było)
Adaś sorry, że nie dzwoniłem, ale nie chciałem Cię denerwować – mieszkasz na końcu świata, więc na jeden dzień i tak byś się nie zebrał.
Wyjazd zaczął się ciekawie – zwłaszcza dla Ewy, która jadąc na miejsce spotkania wpadła w poślizg i wykręciła dwa „bączki” na środku drogi. Całe szczęście nikt w tym momencie nie jechał, ani nie uderzyła w żadną przeszkodę, a całe zdarzenie zapewniło jej tylko pokaźny zastrzyk adrenaliny już na starcie.
W Kuźnicach, po wyjściu z samochodu doznajemy lekkiego szoku temperaturowego, ale w końcu jest zima to musi być zimno.
Do Murowańca idziemy przez Dolinkę Jaworzynki. W zasadzie to powinienem napisać, że ja z Olgą idę, a Ewa, dla której dzisiejsza wycieczka jest zimowym debiutem w górach, mknie jak wystrzelona z procy i nie oddaje prowadzenia do samego schroniska.
Żółta Turnia – zdjęcie ze stycznia 2011
Wbrew prognozom jest piękna, słoneczna pogoda i nie zanosi się, aby miało się to zmienić. Tym bardziej dziwi nas fakt, że oprócz niewielkiej grupki odbywającej właśnie szkolenie lawinowe, na Hali nie ma praktycznie żywej duszy. W Murowańcu też jakoś dziwnie pusto – zajęte trzy stoliki, w tym jeden zajmujemy my. Przy śniadanku rozmawiamy na najdziwniejsze tematy, humory dopisują, jest ciepło, miło i przyjemnie, toteż nic dziwnego, że ze standardowych 15 min na kanapkę i herbatkę robi się długa posiadówa. Co prawda nie musimy się nigdzie spieszyć, ale w końcu nie przyszliśmy posiedzieć w schronisku i „jest robota do zrobienia”. Zbieramy się więc leniwie z tego cieplutkiego miejsca i kierujemy się w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego, organizując po drodze dla Ewy przyspieszony kurs posługiwania się czekanem. Między czasie zaczepia nas idący za nami koleś z pytaniem gdzie idziemy i czy może dołączyć. Zgadzamy się i dalej idziemy już we czwórkę. Olga przeprowadza po drodze wywiad środowiskowy z nowym towarzyszem, o czym dowiaduję się nad stawem, kiedy kolegę czy chodził już zimą po Tatrach (Olga spojrzała na mnie takim wzrokiem, że od razu wiedziałem, że „to już było”).
Przed nami pięknie prezentuje się boczna grań Tatr Wysokich odchodząca na północ od Skrajnego Granatu oraz żleb, którym będziemy podchodzić na Żółtą Przełęcz. Wyjmujemy czekany, zakładamy raki, co dla Ewy jest małym wyzwaniem, z którym sobie jednak świetnie poradziła i zaczynamy podejście. Ewa standardowo ciśnie 100 m przed nami. Droga nie ma trudności technicznych, jednak mało zbity śnieg sprawia, że co drugi krok zapadamy się po uda, toteż dojście na przełęcz kosztuje nas dużo wysiłku. Nie obywa się też bez „rzucania mięsem”, ale jak sobie człowiek trochę poklnie to aż mu lepiej. Tempo podejścia mamy więc nie najlepsze, ale nikt się tym nie przejmuje. Wszyscy natomiast podziwiamy pięknie prezentującą się z prawej strony formację Fajek, jesteśmy zadowoleni, że pogoda dopisała i znajdujemy się w Tatrach, a nie jak większość naszych rodaków – na niedzielnym spacerze po hipermarkecie.
Zdobywając powoli wysokość, wspominam jak miesiąc wcześniej podchodziłem z Adamem na grań w fatalnych warunkach pogodowych. Wtedy szliśmy inną drogą - żlebem opadającym tuż nad początkiem letniego szlaku prowadzącego na Granaty. Grudniowa droga w porównaniu do dzisiejszej była bardziej wymagająca i znacznie narażona na lawiny - szliśmy lawiniskiem, pokonując ostatni fragment łatwą wspinaczką po skałach. Dziś wspomniane lawinisko pokryte już było świeżym puchem, nie było też założonego żadnego śladu, więc droga tym żlebem byłaby nie tylko niebezpieczna, ale i bardzo uciążliwa.
Grudniowe podejście w fatalnych warunkach
Po wdrapaniu się na przełęcz robimy sobie zasłużony odpoczynek, czyli mały piknik. Ewa rozkłada się na śniegu w pozycji, którą sama nazwała „czekając na TOPR”, a Olga stwierdza, że teleobiektyw zawsze jest potrzebny jak zostawi się go w domu. Rzeczywiście „tele” by się przydało, bo Kasprowy spowity mgłą prezentuję się rewelacyjnie i aż się prosi o „zbliżenie”, ale jakoś radzimy sobie tym, co mamy.
Olga na podejściu na przełęcz
Na przełęczy
Diamond Dust
Piknik na przełęczy
Ostatnie foto i w drogę
Dalsza droga to już łatwa graniówka wiodąca wprost na szczyt Żółtej Turni. Warto się nią przejść choćby dla widoku na Giewont, który z tej perspektywy wygląda świetnie.
Góra symbol
Po drodze mijamy miejsce, w którym w grudniu wychodziłem na grań i charakterystyczną skałę, za którą schroniłem się z Adamem przed szalejącym na grani wiatrem. Od razu przypomina mi się tekst Adasia, który przed wyjściem zza tej skały i próbą dostania się na Żółtą „rzucił” w moją stronę – „To jak? Gotowy na to pier…..ęcie?!”. Wtedy od tej skały uszliśmy może 4 m, bo wiatr targał nami na wszystkie strony i zmusił do odwrotu. Dziś droga jest bardzo przyjemna – można by rzec, że wręcz relaksacyjna.
Idąc w tak sprzyjających okolicznościach przyrody szybko zdobywamy Żółtą Turnię (2087 m n.p.m.).
Wspólne szczytowanie
Wykonujemy pamiątkowe zdjęcia i powoli zaczynamy zastanawiać się nad dalszą drogą. Mamy dwie opcje – albo wrócić po swoich śladach, albo iść dalej schodząc północnym zboczem Żółtej Turni (w stronę Dubrawisk). Druga opcja wydaje się ciekawsza, gdyż chyba nikt nie lubi wracać tą samą drogą, jednak niepokoi nas trochę czy nie będziemy zapadać się po szyję w śniegu, który pokrywa znajdujące się tam pola kosodrzewiny. Podejmujemy w końcu decyzję, że zaryzykujemy nawet nieprzyjemnym zejściem byle by nie wracać tą samą drogą. Idziemy więc na północ. Miejscami faktycznie jest grząsko i zapadamy się głęboko w śnieg, ale ogólnie da się przeżyć – poza jednym przypadkiem, gdy wpadłem po pas i noga zaplątała się w kosówkę, tak, że trudno było się wydostać, obyło się bez większych problemów.
Droga się nieco dłuży i zaczynam się odrobinę niepokoić, ponieważ według moich szacunków powinniśmy już dotrzeć do ścieżki biegnącej z Krzyżnego. Wyjmujemy więc dokładną mapę (skala 1:5000). Mapa jest bardzo dobra, ma jednak poważną wadę – kończy się na Żółtej Turni…
Po chwili wszyscy się już śmiejemy, bo okazało się, że żółty szlak był 50 m dalej od miejsca, w którym staliśmy szukając go na mapie. Idziemy więc znakowanym szlakiem wprost do Murowańca.
Termometr przed schroniskiem wskazuje -17 °C, ale w środku jest prawdziwie ciepła atmosfera, z której oczywiście korzystamy, „wcinając” przy okazji ciepły posiłek.
Dochodzi godzina 18-ta, toteż wyjmujemy z plecaków czołówki, które o dziwo po całym dniu na dużym mrozie jeszcze działają i zaczynamy zejście do Kuźnic przez Dolinę Jaworzynki. Szlak ten przedreptałem dziesiątki razy, ale dawno mi się nie schodziło tak przyjemnie jak dziś…
Więcej zdjęć na stronie:
http://mountainadventure.weebly.com/379 ... urnia.html
Filmik ze zdjęć:
https://picasaweb.google.com/lh/photo/P ... bedwebsite
Oczywiście na Żółtej Turni nigdy nas nie było, a cała relacja jest zmyślona