14.02.2012
Po wczorajszym wejściu na dach Polski, plan na dziś zakładał działanie w słowackiej części Tatr, a konkretnie zdobycie najwyższego szczytu Grani Baszt – Szatana (2432 m n.p.m.). Założenie było takie, by dostać się do Szataniej Dolinki, stąd Szatanim Żlebem wejść na Szatanią Przełęcz, następnie zdobyć granią zdobyć kolejno północny i południowy wierzchołek Szatana, dostać się granią na Przełęcz nad Czerwonym Żlebem, skąd zejść do Doliny Młynickiej drogą przez zachodni żleb i wrócić do auta. Plan był dobrze przemyślany i oczywiście zakładał różne warianty, ale jak to w zimie bywa – każdy plan działania weryfikują warunki już na miejscu i nawet ten najdoskonalszy może okazać się niewykonalny, ale po kolei…
Na stronie
http://mountainadventure.weebly.com/sza ... 281cz.html można pobrać w dużym rozmiarze
Budzimy się zgodnie z planem, jemy ekspresowe śniadanko (u mnie z tym to trochę ciężko było, bo żołądek się jeszcze nie obudził), pakujemy się do auta i kierujemy się na Štrbské Pleso, skąd zaczniemy nasz dzisiejszy highway to hell.
Mimo, że jeszcze na dziś zapowiadano ładną i stabilną pogodę warunki niestety już na początku nie są najlepsze – całą drogę towarzyszy nam lekki opad śniegu, a zza chmur nie przebija się nawet pojedyncza gwiazda, toteż wszyscy zastanawiamy się czy dziś będzie możliwe jakiekolwiek działanie w górach. Po dotarciu na parking pojawia się jednak nadzieja – opad ustąpił a chmur jakby mniej. Zaczynamy…
Idziemy czerwonym szlakiem w kierunku schroniska przy Popradzkim Stawie. Idzie mi się nadzwyczaj dobrze i łapię dobre tempo. Po niedługim czasie orientuję się, że chyba za bardzo się wypuściłem, bo reszty ekipy już za mną nie widać. Pytam więc przez radio: „gdzie jesteście?” i informuję, że czekam. Okazuje się, że za daleko zapędziłem się czerwonym szlakiem, a Olga wraz z Bartkiem poszli zielonym. Po chwili wołają mnie przez radio mówiąc, że mnie widzą i są po drugiej stronie dolinki. Machamy do siebie a ja cieszę się, że zabrałem radia, bo w innym wypadku chyba bym czekał w nieskończoność.
Wszyscy spotykamy się przy schronisku i dalej idziemy niebieskim szlakiem (oznakowanym tyczkami) aż do skrzyżowania ze szlakiem czerwonym prowadzącym na Wagę. Tu opuszczamy znakowaną ścieżkę i kierujemy się do Szataniej Dolinki – stąd zaczynamy podejście Szatanim Żlebem, który wygląda naprawdę imponująco. Wszyscy zastanawiamy się czy damy radę. Nie chodzi tu nawet o samo podejście żlebem, ale o ogóle warunki, które delikatnie mówiąc, pozostawiają trochę do życzenia.
fot. by Olga - Podejście Szatanim Żlebem
W tym miejscu warto przytoczyć skąd w ogóle wzięły się wszystkie te szatańskie nazwy. Otóż WHP w swoim przewodniku pisze tak:
„Nazwa Szatana, Szataniego Żlebu, Szataniej Przełęczy (…) pochodzą wprost lub pośrednio od podań ludowych. Według jednego podania szatan miał ukryć w Szatanim Żlebie szlachetne kruszce. Chodził po nie kiedyś pewien baca z czarnoksiężnikiem, który obiecał mu owe skarby wskazać jednakże diabeł strącał na nich kamienie i ledwie uszli z życiem. Inne podanie głosi, że do skarbów ukrytych w tym szczycie wiódł diabeł jakiegoś górala, ale w tym wypadku miał diabła oszukać, gdyż skarby wziął a duszy swej mu w zamian nie dał. Wiadomo też, że w XVIII wieku poszukiwacze skarbów kręcili się u stóp Szatana (…). Spadające tu często kamienie mogły ówczesnym ludziom nasunąć myśl, że zrzucają je złe diabły strzegące rzekomych skarbów.”
Legendę znamy, ale stwierdzamy, że złego diabli nie biorą i zaczynamy podejście. Pierwszy idzie Bartek torując drogę a za nim ja i Olga. W takiej konfiguracji dochodzimy mniej więcej do połowy wysokości żlebu i robimy krótką przerwę. Żleb jest męczący, ale wszyscy myśleliśmy, że będzie gorzej. Barek mówi: „To co? Damy radę?!” – w tym momencie, mimo niesprzyjających warunków wszyscy chyba stwierdzamy, że dzisiejsze wejście na Szatana jest realne, co dodaje nam nieco „powera”. W dalszej drodze na przełęcz zmieniam Bartka i zaczynam torować. Warunki śniegowe są różne – od twardego „betonu” przez sypki śnieg, w którym zapadamy się prawie po kolana aż do bardzo nieprzyjemnego, pękającego taflami, który wymuszał wzmożoną czujność i zachowanie większych odstępów. Na szczęście odcinek z tym nieprzyjemnym śniegiem nie był długi.
Sprawnie pokonujemy ostatni, bardzo stromy odcinek żlebu wychodząc na Szatanią Przełęcz (2300 m n.p.m.) i ukazuje się nam sławne okienko, które jest praktycznie całe odsłonięte – z jednej strony fajnie to wygląda, ale patrząc z perspektywy czasu wolałbym nie widzieć tego okienka, a „mieć” dużo „dobrego śniegu”.
fot. by Olga - Okienko na Szataniej Przełęczy
Na przełęczy wieje niemiłosiernie, więc czym prędzej się szpeimy i zaczynamy walkę. Pierwszy w poszukiwaniu rynny wyprowadzającej na szczyt idę ja – wiem gdzie się kierować i na co zwrócić uwagę by się niepotrzebnie gdzieś nie wpierdzielić (dzięki Aniu za pomocne wskazówki). Droga ma letnią wycenę 0+, więc teoretycznie powinien być lajcik, ale w rzeczywistości wygląda to zupełnie inaczej. Śniegu jak na lekarstwo (ten, co jest to sypki puszek) i goła, oblodzona skała oraz coraz mocniejszy wiatr sprawiają, że jest naprawdę ciężko. Robię trawers i podchodzę kilka metrów przez małą półeczkę i kominek w kierunku wspomnianej rynny, ale kosztuje mnie to sporo wysiłku i stresu. Niestety w tych warunkach dalsza wspinaczka jest zbyt ryzykowna toteż zawracam, co okazuje się dużo bardziej problematyczne i stresujące niż wejście (jak to zwykle bywa), ale na szczęście obywa się bez przykrych niespodzianek. Pogoda psuje się już zupełnie – wieje coraz mocniej, zaczyna padać drobny śnieg, a do tego cały masyw powoli przykrywa gęsta mgła nadciągająca z Doliny Młynickiej. Uzgadniamy, że pora się zwijać zaraz po tym jak Bartek sprawdzi jeszcze inny wariant wejścia w rynnę, co też czyni trawersując trochę dalej. Również i ten wariant okazał się przy tych warunkach „wersją hard”.
fot. by Olga - w poszukiwaniu rynny
Wszyscy jesteśmy już sztywni z zimna potęgującego się przez szalejący wiatr, toteż zaczynamy szybkie zejście po swoich śladach. To była bardzo dobra decyzja i podjęliśmy ją w ostatnim momencie – będąc w połowie Szataniego Żlebu, gdy odwróciłem się i popatrzyłem w kierunku Szatana, jedyne, co zobaczyłem to gęste „mleko”. W ten oto sposób diabeł ukryty w skałach znalazł wymyślniejszy sposób by zamknąć nam dostęp do skarbu.
fot. by Olga - Lubię to foto
Dalsze zejście do Szataniej Dolinki i dalej do znakowanego szlaku przebiega bardzo sprawnie. Po niedługim czasie jesteśmy na parkingu i wracamy do domu.
Skarbów nie znaleźliśmy, ale i tak było zajebiście.
Więcej zdjęć jak zwykle na stronce:
http://mountainadventure.weebly.com/sza ... 281cz.html