Tej zimy już miałem nigdzie nie jechać. Pogoda się popsuła, ocieplenie, roztopy, masa śniegu. Po 5 zimowych wycieczkach chciałoby się już wiosny, krokusów, przylaszczek. Zresztą obiecałem Ukochanej, że w zeszły weekend robię sobie
ostatnią zimową wycieczkę, a w ten zabieram ją w nagrodę na zakupy i do kina.
Tylko że Ukochana to przekorne stworzenie. Zaciekawiły ją lodospady na Grocie Komonieckiego, zaczeła coś przebąkiwać, że chętnie by je zobaczyła. Masa śniegu, która spadła od środy do piątku również ją zaciekawiła - bo taki przysypany las jest ładny. W piątek jak byłem w pracy zapytała przez GG, czy moim zdaniem jest szansa na dojście do Groty. Byłem zdziwiony podwójnie. Po pierwsze, że jej się chce, bo w zeszłą sobotę na przydomowym spacerze odmawiała mi wejścia na drogę, gdzie było śniegu po kostki. A po drugie, bo myślałem że mnie zna na tyle, żw wie, iż mój niepoprawny górski optymizm "jakoś to będzie", sprawia, że nie jestem osobą mogącą się racjonalnie wypowiedzieć w sprawie dojścia do Groty. Przeprowadziłem na szybko rozumowanie logiczne: skoro w środę zielonym szlakiem z Targoszowa przeszło 2 tyrustów, za nimi 40 goprowców, a następnie wszyscy zeszli w dół, to znaczy, że szlak został przedeptany w sumie 84 razy... więc jest przetarty. Odpisałem Ukochanej, że jedziemy
Na miejscu okazało się, że śniegu spadło sporo. Jak widać jest go równo z płotem. Opady były połączone z wiatrem, więc wszędzie zaspy.
Miejscowa starowinka w Targoszowie, odśnieżająca dojście do kapliczki, ostrzegła nas, że śniegu jest wyżej niż człowiek, że odmrozimy sobie nogi, że dopiero co była akcja i ratowali turystów (jaka zorientowana). Ale jak już przyjechaliśmy to idziemy. Psy grzeczne, bo zejść ze szlaku się w zasadzie nie da, kilka razy próbowały, ale po paru metrach odwrót.
A szlak faktycznie przetarty. P obu stronach wielkie zaspy, a środkiem ścieżka przysypana tym co spadło czwartek-piątek. W rakietach szło się dość dobrze. Ukochana za mną bez rakiet (bo ona się nie chce do tego rozwiązania przekonać) dawała radę utrzymywać moje tempo i poruszaliśmy się 'szybko' jak na zimowe warunki.
Oczywiście im wyżej, tym więcej śniegu, ale też tym ładniej. Dojście od ostatniego domu do szczytu Smrekowicy zajęło nam 2g:25m, co było niezłym rezultatem, bo w 2009 roku to samo trwało aż 5g:15m, natomiast w 2005 3g:30m (wtedy powstał ten filmik z torowania -
http://www.youtube.com/watch?v=Mry6VX-P ... koM1JAtWhL). W lecie ten odcinek idzie się bez pośpiechu 45 minut.
Na Smrekowicy spotkaliśmy grupę GOPRowców idących na skiturach od Leskowca. Jak na prawdziwych Ratowników przystało udzielili nam fachowej pomocy, częstując przepyszną wiśniówką. Niech żyje GOPR! Następnie zjechali w dół po naszych śladach. A my zaczęliśmy iść nieprzetartą i zawianą granią. Niebo na chwilę zasnuło się czarną chmurą. Było pięknie.
Spotkaliśmy 2 gości na śladówkach. Dla odmiany to było niesypmpatyczne spotkanie. Opieprzyli nas, że robimy im dziury w śniegu i jak oni mają teraz po tym jechać. Ukochana czasem zapadała się głęboko i musiałem ją wyciągać. Dojście do Anuli zajęło nam godzinę, a Ukochana była bardzo zmęczona. Rozsądek nakazywał wycof. Ale chyba jestem na to wciąż za mało dojrzały.
Poza tym, było bardzo pięknie. A psom się szło wyśmienicie po śladach narciarzy
Od Anuli zaczęliśmy schodzić stromo w dół do Groty. Śnieg był miękki, bardzo puszysty. Zapadałem się w rakietach miejscami po pas, ale co ciekawe w moim śladzie Ukochanej szło się dobrze.
Przebłyski słońca wlały w nasze serca optymizm.
Nawet Strzępek pomagał torować
I tak doszliśmy do Groty, która wygląda teraz tak:
Udało mi się nawet trafić przebłysk słońca. Lodospad trochę pszysypany śniegiem.
I te śliczne sopelki w srodku.
Oraz lodowe stalagmity.
Lodowa zasłona - szkoda, że już nie było słońca.
I jeszcze jeden widok z boku. A jak wyście tam byli, to też było słychać wodę płynącą w środku lodospadu ?
Po wrażeniach artystycznych przyszła pora na powrót. Pod górę Ukochana szła przodem, próbując trafiać butem w swoje ślady. Niestety czasem się zapadała i co 5 metrów robiliśmy minutę przerwy. Rakiet nie chciała ubrać, twierdziła, że z rakietą to nawet nie podniesie nogi - ot taki babski upór. Kryzys zmęczenia, a pora późna.
Po dojściu do drogi idącej mniej więcej w połowie między Grotą a grzbietem, zdecydowaliśmy się iśc nią do zielonego szlaku, zamiast wracać po śladach na górę. Tym razem była to chwila prawdy dla mnie. Nigdy tą drogą nie szedłem, ale wg mapy powinna dojść do przetartego przez nas zielonego szlaku. Torowałam w kompletnie nieprzetartym śniegu zapadając się czasem do kolan, przeważnie do połowy ud, czasem po pas. Ukochana dawała radę iść w moim śladzie. Zastanawiałem się, w jakiej jestem formie, czy nie wysiądą mi stawy od wyciągania nóg w górę, w takim kopnym śniegu, ale w zasadzie przeszedłem jak czołg.
Pod koniec droga skręciła w dół, ale zorientowałem się, że schodzimy na złą stronę góry i na przełaj doprowadziłem do zielonego. Byliśmy uratowani... jak zwykle
Akurat zaszło słońce, ale szybko, bez wyciągania czołówek doszliśmy do auta.
A jeżeli chodzi o zakupy i kino, to będą dzisiaj
