Maciej_Zimowski napisał(a):
O ile wiem, istnienie "państwowych licencji" przewodnickich górach, to kwestia zaledwie lat ostatnich 13, abstrahując od ich realnego egzekwowania.
Nie. Masz złe informacje.
Od lat 50 do roku 1991 istniało przewodnictwo "państwowe".
Sama zdawałam trzy egzaminy państwowe przed takąż państwową komisją - na III klasę beskidzką w roku 1977, II klasę beskidzką w roku 1979 i III klasę tatrzańską w roku 1980.
Zasady zdawania były podobne do dzisiejszych aczkolwiek mam wrażenie mniej sformalizowane. Egzamin praktyczny był w autokarze oraz w terenie, trudniejsze, bo ustne a nie w formie testów były egzaminy teoretyczne. Na egzaminie beskidzkim każdy był wieczorem pytany minimum 3-4 godziny przez różnych egzaminatorów z 5-osobowej komisji, która podróżowała z nami (na miejscu noclegu, w moim przypadku - na III - w Wiśle, na II - w Piwnicznej)
Potem (a nie przedtem jak obecnie) były jeszcze osobne egzaminy teoretyczne, które zdawało się już nie w terenie a na miejscu, w moim przypadku - w Katowicach.
Zaś egzamin tatrzański - to był w ogóle kosmos - trzy pełne dni na wycieczkach w terenie - w tym po kilka godzin w autokarze i w terenie wysokogórskim.
Pierwszego dnia 10 godz. na Orlej Perci + sprawdzian wspinaczkowy, przez dwa kolejne po 6-8 godzin na wycieczce w terenie, gdzie komisja obserwowała jak się delikwent zachowuje oraz po 3-4 godziny w autokarze i w obiektach.
W tym był również sprawdzian z autoratownictwa i asekuracji na łatwej drodze w okolicach Czarnego Stawu Gąsienicowego (takiej III).
Na wycieczce w drugim dniu poszliśmy na Ostry Wierch Kwaczański, gdzie przedzierając się przez gęste chaszcze pani Zofia Paryska mówi w pewnym momencie do Męża "Witold - to gdzie my właściwie jesteśmy ?".
Trzeciego dnia byliśmy na Sławkowskim, przy pięknej pogodzie i trzeba się było wykazać "panoramkami" włącznie ze wszystkimi widocznymi wsiami na Spiszu i Liptowie.
Potem był jeden pełny (ogółem czwarty) dzień na sprawdzenie umiejętności praktycznych ale przy stoliku (takie praktyczno-teoretyczne egzaminy), ja oblałam "zagospodarowanie przemysłowe Podtatrza słowackiego" i musiałam przyjechać drugi raz, gdyż do trzech z kilkunastu egzaminów wolno było poprawiać.
Pytali nas państwo Paryscy, dyrektor TPN pan Zembrzuski, lekarz GOPR pan Janik, komisja liczyła ogółem kilkanaście osób, atmosfera była bardzo naukowa ale bardzo miła.
Ponieważ zdawało nas wtedy z Gliwic 12 osób, każdy został przewałkowany bardzo dokładnie, dwie osoby całkowicie oblały.
Potem jeszcze zestaw kolejnych kilkunastu egzaminów teoretycznych (historia, geografia turystyczna Polski itd.) w Krakowie.
Tak było do roku 1991, potem na fali "uwolnienia" egzaminy przewodnickie oddano w zarząd PTTK.
Powstały liczne "nowe" komisje egzaminacyjne, praktycznie wszystkie większe koła przewodnickie powoływały własne komisje, my jako "Harnasie" też.
Przed taką właśnie komisją złożoną z kolegów z naszego koła zdawałam egzamin na I klasę beskidzką (czyli rejon Beskid Niski - Bieszczady). Nasz egzamin był prowadzony całkowicie podczas wycieczki górskiej z Krynicy na Lackową i dalej do Izb, a potem w Beskidzie Sądeckim. O ile jednak wiem niektóre egzaminy były znacznie łatwiejsze, czasem w ogóle bez wyjazdu w teren.
Potem w roku 1997 znowu nastąpiła zmiana, zostały powołane nowe komisje państwowe (w większości identyczne personalnie jak przed rokiem 1991), a egzamin został bardziej sformalizowany, ale moim skromnym zdaniem nie poszło to w dobrym kierunku, bo egzamin za mało sprawdza same umiejętności poruszania się po górach, przynajmniej dotyczy to egzaminów na przewodnika beskidzkiego.