Dzień 6
W nocy leje deszcz, nad ranem nic się nie zmienia. Jest chłodno, temperatura spadła mocno. Nie ma co siedzieć w namiotach, trzeba tuptać dalej.
Autor w roli zmokłej kury (a może zmokniętej?).
Mieliśmy nadzieję że tą drogą dojdziemy przez przełęcz do kolejnej doliny, do wsi Butla ale niestety droga się skończyła
Mamy do wyboru 3 drogi zrywkowe, wybieramy środkową. Po 15 minutach już wiem że nas mocno zniosło z planowanej trasy. Wdrapujemy się na grzbiet z kolejnym spalonym lasem. Przynajmniej można ocenić położenie patrząc po okolicy. Idziemy grzbietem prostując trasę. Dla odmiany zaczyna padać zmrożony deszcz. Wychodzimy na polany, w dole majaczy wieś, schodzimy, pada śnieg z deszczem.
Wieś wita nas skansenem.
Próbujemy rozmawiać z mieszkańcem tej chaty, zapytać gdzie jesteśmy ale mówi strasznie niewyraźnie i szybko. Odpuszczamy. Idziemy dalej.
Kolejne chaty...
Jest niedziela, pada deszcz, pusto we wsi. W końcu spotykamy pana, dowiadujemy się że jesteśmy we wsi Karpackie, czyli zniosło nas bardziej niż myśleliśmy. Zaprasza nas do siebie na herbatę. Niestety ale nie skorzystaliśmy, ponowne nakładanie mokrych ubrań nie bardzo nam się uśmiecha. Idziemy do Butli drogą. W Butli spotykamy kolejnego pana, pytamy o sklep i drogę na Sianki. Pan mówi że sklep jest i nas zaprowadzi.
Dochodzimy do prywatnego domu bez żadnego szyldu, wychodzi pani i otwiera "sklep". Sklep jest w sumie normalny, podstawowe produkty są, tylko jest to sklep jedynie dla wtajemniczonych
Wchodzimy w kolejną boczną dolinkę. Kolejne skansenowskie klimaty.
Wioska się kończy, pozostaje jedynie błoto po kostki.
Wspinamy się na kolejny grzbiet.
Widać już w oddali Sianki i przestaje padać deszcz.
Jesteśmy ponownie na autostradzie biegnącej przez przełęcz Użocką.
Kafe Beskid niestety zamknięty...
Już prawie na stacji kolejowej w Siankach.
No i doszliśmy.
Pani z obsługi pyta się nas czy jedziemy do Lwowa bo elektriczka niedługo odjeżdża. Rachu ciachu i już siedzimy w pociągu. Cały wagon wolny więc się suszymy gdzie się da, przebieramy w suche ciuchy, robimy kanapki itp.
Żeby nie było nam za dobrze to na każdej stacji wsiada do elektriczki pokaźny tłumek i zanim dojechaliśmy do Sambora to każde miejsce było zajęte. W Samborze okazuje się że za niecałe 30 minut mamy marszrutkę do Szegini/Medyki. I tym oto sposobem wieczorem już jesteśmy po polskiej stronie. A rano jeszcze byliśmy głęboko w lesie, dosłownie
Jeszcze kilka godzinek jazdy do domu i kolejna noc już we własnych łóżeczkach niestety.
THE END