Col Rosa (2166 m n.p.m.)
Droga: Via Ferrata Ettore Bovero (difficile)
Źródło: alavigne.net /nasza droga/
Budzimy się na kempingu „Olympia”. Po trzech dniach wspinania miał to być „dzień restowy”. Około godziny 11.00 zaczęliśmy się jednak już trochę męczyć tym odpoczywaniem i postanowiliśmy zafundować sobie krótką wycieczkę. Po szybkich oględzinach mapy, wybór padł na pobliski szczyt o wdzięcznej nazwie Col Rosa, na który prowadzi ferrata E.Bovero. Prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie słyszeliśmy o tym szczycie, a już tym bardziej o prowadzącej na niego drodze – przy wyborze kierowaliśmy się tylko i wyłącznie długością trasy. Założyliśmy jednak, że to musi być łatwiutka, spacerowa droga i stwierdziliśmy, że darujemy sobie uprzęże, lonże i inne graty. Zdecydowaliśmy iść zupełnie na lekko zabierając tylko wodę, kijki, batonika i ewentualnie aparat. Dzień był tak gorący, że przez pewien czas zastanawiałem się nawet czy iść w sandałach, ale ostatecznie zdecydowałem się na podejściówki.
Col Rosa (2166 m n.p.m.)
Po przejściu przez bramę kempingu, praktycznie od razu wchodzimy na szlak 417. Następnie odbijamy w szlak nr. 408, który doprowadza do samego startu ferraty. Droga zakosami prowadzi przez las i systematycznie pnie się w górę. Z nieba „leje się” istny żar. Z jednej strony jesteśmy zadowoleni, że idziemy w cieniu, z drugiej zaś strony nie możemy się doczekać, aż wyjdziemy ponad granicę lasu, by poczuć orzeźwiający powiew wiatru. Podejście mija jednak szybko i wkrótce dostajemy się pod start ferraty E.Bovero.
Prawdę mówiąc spodziewałem się w tym miejscu płaskich półek lub jakiś łatwych „schodków”, które łatwo wyprowadzą nas na szczyt. Zastaliśmy jednak zupełnie coś innego… Ferrata Ettore Bowero okazała się śmiałą linią, poprowadzoną po niemal pionowych, litych płytach oraz pięknym, bardzo eksponowanym filarem, po pokonaniu którego trzeba wykonać jeszcze powietrzny trawers. Wspinamy się „na żywca” bez użycia stalówki, w ciągowych trudnościach, które oceniłbym na mocną trójkę z plusem, także całe przejście dostarcza nam dużo emocji, zwłaszcza, że lufa za plecami naprawdę robi wrażenie. Po pokonaniu tego niezbyt długiego, aczkolwiek pięknego odcinka, wychodzimy na niewielkie, porośnięte kosówką wzniesienie, gdzie robimy przerwę na uzupełnienie płynów i podzielenie się wrażeniami.
Początkowy odcinek
Wyjście z filarka
Następnie idziemy wygodną ścieżką, by po chwili dotrzeć do dalszej części ferraty, która na tym odcinku wyposażona jest w wiele klamer, prętów i innych tego typu ułatwień. Po przedarciu się przez całe to żelastwo docieramy na szczyt Col Rosa (2166 m n.p.m.), który mamy tylko dla siebie. Pogoda jest przepiękna – widoczność mamy aż po horyzont. Z tej perspektywy ładnie prezentuje się grań między Tofaną di Mezzo a Tofaną di Dentro, którą robiliśmy w ubiegłym roku. Podziwiamy także, widoczną w oddali, potężną sylwetkę samego
Króla Cadore – Antelao, który kilka dni wcześniej zafundował nam chwile grozy.
Na szczycie
Z Tofanami w tle
Też się na zdjęcie załapałem
Spojrzenie na Cortinę d’Ampezzo – w oddali Antelao
Na szczycie Col Rosa spędzamy sporo czasu – w końcu dziś miał być „rest”, więc brak pośpiechu jest jak najbardziej wskazany.
Po tym błogim lenistwie zaczynamy drogę powrotną. Idziemy szlakiem 447, który na końcu łączy się ze szlakiem doprowadzającym do kempingu (417). W ten sposób robimy ciekawy trawers całego masywu.
Więcej zdjęć na stronie: Col Rosa