Tre Cime di Lavaredo
Cima Grande di Lavaredo (2999 m n.p.m.)
droga: via normale (III+)
długość drogi: 650 m
Via normale
Nie ma chyba osoby, która będąc w rejonie Tre Cime di Lavaredo nie zachwyciłaby się pięknem i dostojnością trzech słynnych wież, będących niejako symbolem Dolomitów.
Tre Cime di Lavaredo
Również i my byliśmy oczarowani niezwykłą urodą tych majestatycznych szczytów, i nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności wejścia na jeden z nich. Naszym celem stała się Cima Grande – wybitna na ponad pół kilometra, spektakularna góra, która nawet od swej najłagodniejszej strony budzi duży respekt. Mieliśmy już upatrzoną drogę, jednak ponad 700 m wspinania w jednolitych trudnościach (IV+) brzmiało dość poważnie, toteż długo się zastanawialiśmy. Z jednej strony niezwykle elegancka linia, wytyczona przez ówczesnego wirtuoza skały. Z drugiej strony duża długość drogi, trudności, które biorąc pod uwagę niemałe już zmęczenie organizmu mogłyby nieco „urosnąć” i wcale nie najłatwiejsze zejście ze szczytu. Było nad czym myśleć…
W podjęciu ostatecznej decyzji pomogły jednak prognozy, a konkretnie zapowiadane na jutrzejsze popołudnie, gwałtowne burze. Jasne stało się, że planowaną drogę trzeba będzie odpuścić, ale szczytu odpuszczać nie mieliśmy zamiaru. Na warsztat wzięliśmy topo drogi normalnej, w której widnieje „9 zalecanych wyciągów, reszta drogi z lotną”. A gdyby tak całość pociągnąć „z lotną”? Klucz krył się w słowie „zalecanych”, toteż po rozmowach z chłopakami, którzy wspinali się już na Cimach, stwierdziliśmy, że przejdziemy tą drogę ograniczając asekurację do koniecznego minimum i zyskując w ten sposób jakże cenny czas.
Pod ścianą meldujemy się około 8.00 jednak dalsza droga stoi pod znakiem zapytania, gdyż czuję się fatalnie – krótko mówiąc brzuch mnie nap… napadowe bóle brzucha mam. Czyżby wykwintne biwakowe jedzenie mi zaszkodziło? Partner z wyrozumiałością czeka na rozwój wydarzeń, a ja w tym czasie siedzę na jakimś kamieniu, walczę z buntującym się organizmem i biję się z myślami – iść czy nie iść… Ostatecznie postanawiam spróbować i z niemałym poślizgiem, po 9.00 wbijamy w ścianę.
Linia drogi zgrabnie wykorzystuje słabości ściany i dość szybko pozwala zdobywać wysokość. Wspinamy się różnymi formacjami – od bardziej lub mniej urzeźbionych ścianek, przez system rynien, małe kominki, aż po bardzo wygodne półki, od czasu do czasu wykonując mniej lub bardziej powietrzne trawersy. Po moich niedawnych dolegliwościach na szczęście nie ma już śladu, więc poruszamy się szybko, sporadycznie zakładając jakieś przeloty. Droga jest malownicza i przyjemnie pokonuje się kolejne jej fragmenty, ale cały czas trzeba bardzo uważać na „lecące z nieba” kamienie, które są tu prawdziwą zmorą. Dodatkowo trzeba się pilnować, by nie stracić orientacji – droga nie zawsze jest ewidentna, także topo „pod ręką” bardzo się przydaje. Idąc związani krótkim odcinkiem liny dochodzimy do tzw. kluczowego miejsca drogi, jakim jest 20 metrowy komin (IV-). Komin sprawia wrażenie nieprzyjemnego i trudniejszego niż jest w rzeczywistości, toteż postanawiamy asekurować się w tym miejscu „na sztywno”, zwłaszcza, że możliwości asekuracji są dobre (kilka haków w kominie). Po sprawnym pokonaniu tego odcinka, który okazał się dużo łatwiejszy niż się to początkowo wydawało, skracamy linę i znowu idziemy „z lotną”. Pokonujemy bardzo stromą i powietrzną ścianę (III+ świetne chwyty; wg. przewodnika jest tu miejsce za IV-, ale w moim przekonaniu ta wycena jest trochę „na wyrost”) i po około 80 m przyjemnego wspinania oraz kilku trawersach wychodzimy na olbrzymią, kolistą półkę. Wspomnianą półką idziemy wzdłuż kopczyków, po niemal równym terenie, dochodząc na rampę, z której kontynuujemy wspinaczkę. Systemem rynien i małych kominków (bardzo krucho) docieramy na szczyt Cima Grande di Lavaredo (2999 m n.p.m.). Jest kilka minut przed południem…
Na szczycie Cima Grande
Widoczek ze szczytu
Widoki ze szczytu mamy mocno ograniczone przez mgłę, która w jednej chwili spowija wszystko dookoła, toteż po wpisaniu się do księgi wejść i wykonaniu pamiątkowych fotek, od razu postanawiamy schodzić.
Droga powrotna to seria zjazdów, przedzielona odcinkami I-II terenu, który trzeba pokonać „z buta”. Mając na uwadze możliwe załamanie pogody staramy się schodzić szybko. „Zakres obowiązków” przy zjazdach niejako sam się ustalił – działamy automatycznie, więc wszystko idzie bardzo sprawnie. Szybko odczuwamy jednak monotonię tego zejścia i chcemy znaleźć się w końcu pod ścianą. Z rutyny wyrywamy się po 12-tym zjeździe. Mamy dylemat – schodzić nieprzyjemnym, kruchym terenem, czy wykonać jeszcze 2 długie zjazdy po pionowych ścianach. Wybieramy zjazdy. Po pierwszym z nich klinuje nam się lina i mamy spory problem z jej odzyskaniem, ale prawdziwe emocje mają dopiero nastąpić…
Na jednym z 14-tu zjazdów
12-ty zjazd
Przed nami ostatni, 30 metrowy zjazd swobody. Niby nic wielkiego, ale stanowisko… To trzeba zobaczyć…
Ostatnie stanowisko…
…i ostatni zjazd
Nie dosyć, że ciężko było zorientować się w pierwszej chwili gdzie jest punkt centralny, to jeszcze wszystko wyglądało jakby się miało zaraz rozlecieć. Na szczęście tylko tak wyglądało! Niemniej jednak ostatni zjazd dostarczył nam więcej emocji, niż wszystkie wcześniejsze razem wzięte.
Po 3,5 h jesteśmy pod ścianą. Zadowoleni z dzisiejszej akcji, pakujemy szpej i zmierzamy w kierunku parkingu. Odwracamy się ostatni raz w kierunku trzech, wspaniałych wież… Arrivederci!
Więcej zdjęć jak zwykle na stronie: Cima Grande di Lavaredo