Jako, ze moja żona miała spotkanie z koleżankami w sobotę, to ja słomiany wdowiec wybrałem się z Łukaszem w Tatry.
Można się spytać, czy te góry mogą się znudzić i po takich wycieczkach odpowiedź jest oczywista: Nigdy!
Pogoda jak dzwon! O 6.20 wychodzimy z parkingu i dymamy z plecakami wypchanymi sznurami na bieliznę i złomem. Włazimy w Żleb Terry'ego i nim popylamy do góry. Jakaś starsza para Słowaków dzielnie z nami drepta żeby ferratką dostać się na miejsce gdzie dają piwo.
Idziemy wzdłuż rewelacyjnego potoku, który przewala się przez wymyte wodą skały. Ciekawie to wygląda. W końcu dochodzę do wniosku, ze trzeba skręcić w prawo i wyjść ze żlebu. Wszystko się zgadza poza tym, ze za późno padła ta decyzja i musimy pokonać dwójkowe spiętrzenie. Nasi towarzysze patrzą na to z niezbyt ciekawymi minami. Mówimy im, ze trzeba się wrócić i wcześniej wbić w zachód. Szkoda, ze sami z tej propozycji nie skorzystaliśmy.
Początek dalszej drogi był ok. Nawet fajne miejsce na kupę znalazłem. Niestety dalej był trawers w urwistych trawkach, które tak jak podejrzewaliśmy, znajdowały się poniżej naszego zachodu. Jak już wróciłem z kupy zobaczyłem, ze Łukasz zasuwa dalej. Zobaczyłem też, że mamy konkurencję. Cóż trzeba było robić? Wyścig! Myślałem, ze płuca wypluję. Nie dość, ze dogonić, to jeszcze przegonić. W sumie to wziąłem wszystkich poza takim jednym zarośniętym. O dziwo wyglądało, że on akurat miał co nosić. Wiele mi nie brakło. Gość stanął gdzieś wcześniej i uff... Wygląda na to, ze nie idzie na naszą drogę.
Wbijam się szybko. Na początku upragniony łyk wody z miodem, kanapka i wkładam majtki. Łukasz jako ostatni z podium dochodzi do mnie i zapewnia wszystkich, ze będziemy zapierd...
Pierwszy wyciąg nie jest trudny. Fajne zacięcie. Szybko ściągam Łukasza i ładuję dalej. Krótki trawers do płyty, o dziwo jest jakby za trudno, dalej idzie gładko i mam kolejne stanowisko. Łukasz dobiega i daje dalej zacięciem. Dochodzi do przewieszki ale jak widzi odkręconą plakietkę to daje dalej i w rezultacie mamy jeden wyciąg zamiast dwóch. Co prawda trochę się nakombinowaliśmy... Trzeba przyznać, że ten wyciąg jest mordujący. Czuję ten wyścig pod ścianę w moich nogach. Przewieszka z kominkiem daje troszkę w dupę, ale nie jest źle i umordowany wchodzę na stanowisko. Teraz mam też ciekawy wyciąg. Myślałem, ze będzie krótszy. Cała droga jest piękna, lita, w ogromnej ekspozycji. Widok stąd robi niewiarygodne wrażenie. Nawet mnóstwo stałych punktów asekuracyjnych nie może zakłócić tak wspaniałej atmosfery. Zwyczajnie miód wylewa się mi uszami.
Od tego miejsca już tylko trójkowym terenem na grań nieopodal szczytu. Co prawda Łukasz najprostszego wariantu chyba nie wybrał

, ale poszło szybciutko. Jakieś 2h 40min (według opisu 3h) - jestem zadowolony. Następnie 43 kroki na szczyt, a tam wiadomo: ostentacyjnie klarujemy liny, pakujemy się, ludzie z nami sobie robią zdjęcia, kobiety mdleją (cholera żona znalazła w mojej torebce damskie majtki)... No i oczywiście kelner przynosi piwko.
Teraz tylko jeszcze przekonać Łukasza, ze najlepszym rozwiązaniem będzie zejście przez Cmentarzysko. Jako kolekcjoner z urodzenia świerzbi mnie ręka żeby namalować mazakiem na mapie taką małą kreseczkę... W WHPe pisze, że w wspaniałej scenerii, tylko to wysypisko... Łukasz nie czuje blusa. Toż tam można znaleźć jakąś skórkę z banana, albo worki do odkurzacza. No nic, udaje mi sie go przekonać i schodzimy nową ścieżką. Oczywiście szybko się okazje, ze nie był to może najlepszy pomysł, bo lodu jest od groma, ale jak ten fakt mało przeszkadza w zejściu (bo jako faceci z krwi i kości niezmiernie lubimy lody), to już twardy śnieg w żlebie bez dziaby jest mocno psychiczny. Postanawiam schodzić frontalnie wbijając czubki butów w śnieg i asekurując się wbijanym i przyczepionym do lonży jebadełkiem (tak jakby to miało coś pomóc). A co my tam znaleźli? Chińska porcelana, trochę szkła, do skrzyni biegów też by co znalazł, a i wungla też by nabrał... W sumie jednak dość szybko schodzimy do doliny i meldujemy sie przy samochodzie po niecałych 11 godzinach akcji.
Patrząc na prognozy na kolejny weekend mogę nieśmiało napisać, że ten sezon już się zakończył, ale za to jak!!!