10 września -opis przejścia przez Rohacze
- Pomimo zmęczenia poprzednim dniem, z uwagi na wspaniałą letnią pogodę postanowiłem wyjść z samego rana z kwatery o 7.00 i ruszyć do dolnych Krupówek skąd odjeżdżają busy do Chochołowskiej. Miałem istotny argument gdyż poza planem Rohaczy pozostał mi do zaliczenia
już ostatni znakowany szlak w Tatrach Polskich, którego jeszcze nie przeszedłem , a mianowicie zielony szlak spod schroniska Chochołowskiego przez Wyżnią Dolinę Chochołowską na przełęcz pod Wołowcem ( ok. 1870m) . Co ciekawe to najstarszy szlak jaki wyznakowano w Dolinie Chochołowskiej...
- Plany w związku z pogodą i posiadaniem czołówki były ambitne, a nawet bardzo - idąc szybkim krokiem Doliną Chochołowską pochwaliłem się np. 2 przypadkowo napotkanym turystom, iż zamierzam dotrzeć przez Rohacze aż na ..Banówkę. Jak się miało okazać rzeczywistość miała jeszcze zweryfikować te plany..
- Udało mi się pokonać odcinek Siwa Polana-Chochołowska Polana od 8.30 do 9.50, po czym ruszyłem po przerwie śniadaniowej zielonym szlakiem. W wylotowej partii Wyżniej Chochołowskiej spotkałem schodzącego w dół strażnika TPN i ich samochód. Wyżej kilku turystów jedynie podchodziło , w tym parę z Warszawy ( pozdrawiam) z którą miło gaworząc podchodziliśmy razem w lesie i wyżej upale przez Wyżnią Chochołowską. Niestety po 11.00 zrobił się nie wrześniowy a jeszcze letni upał, a ponieważ ja nie planowałem tak jak oni tylko Wołowca, to tez zależało mi na czasie i rozstaliśmy się. Widziałem też że jeden turysta zbiera pod Długim Upłazem borówki prawdopodobnie ale daleko od znakowanych szlaków. Przyznać trzeba że dość szybko i bez zmęczenia właściwie doszedłem do kosówki w tym kotle polodowcowym pod Wołowcem, ale podejście na samą przełęcz już b. mozolne, jednak i nie takie długie jak to w Tatrach bywa. Widoki coraz szersze zarazem z podejścia na przełęcz między Wołowcem a Rakoniem. Widać nawet tak odległe masywy jak Giewont, Czerwone Wierchy i Lodowy Szczyt czy Świnicę. Po osiągnięciu przełęczy piękne widoki na Rohackie Stawy i szczyty nad Doliną Rohacką czy Osobitą. Lekki wiaterek jednak niewiele pomaga przy bezchmurnym niebie, żar się leje z nieba przy podejściu na Wołowiec- na szczęście to tylko nieco ponad 150 m w pionie. Na szczyt Wołowca 2064m docieram po 12.00 . Jest tu co najmniej 50 osób. WIększość to Polacy. Byłem tu już w 2008 roku z Tomkiem, widok faktycznie jeden z najwspanialszych w Tatrach Zachodnich. Szczególnie pięknie prezentuje się Raczkowa Czuba z Jarząbczym ( 2194,2137m) i Rohacze ( 2084,2125) , widać także rozległy masyw Barańca( 2185) , stąd jeszcze dość odległy. O 12.40 po dłuższej przerwie na picie i jedzenie oraz fotografie i odpoczynek -postanawiam ruszyć dalej, na Słowację. Jest dość osobliwe że z Wołowca w kierunku Jamnickiej Przełęczy ( 1908m) nie schodzą praktycznie Polacy, tak jakby się bali podjąć trudu wspinaczki po zmianie przepisów ubezpieczeniowych w 2006 roku... ( dalej na grani Rohaczy spotykam tylko Słowaków i parę Czechów)
Zejście na Jamnicką to nic trudnego, choć przydają się kijki teleskopowe,podobnie jak przy połowie podejścia na Rohacz Ostry.
-
Grań Rohaczy -wrażenia . Z przełęczy jamnickiej widać wyraźnie że połowa wysokości podejścia na Rohacz Ostry to łatwizna -znaczy się podejście ścieżką dość strome ale przez trawiaste jeszcze upłazy. Wyżej jednak zaczynają się skały. Z należną ostrożnością i szacunkiem do nieznanego jeszcze tatrzańskiego terenu z praktyki -przystępuję do wejścia. W międzyczasie jedyny Polak lat ok.40 wycofuje się na Jamnicką, co nie dodaje mi odwagi.. Niemniej ruszam, spodziewam się że mogą być miejsca takie jak na Orlej tj. wymagajace zdwojonej uwagi. I rzeczywiście szlak doprowadziwszy do skał wspina się po nich ostro w dużej ekspozycji nad Doliną Jamnicką, przy czym poszerzają się piękne widoki m.in na Otargańce. Dochodząc do rejonu Rohackiego Konia napotykam tutaj zupełnie nie spodziewany zator, wynikający z tego że kilku turystów chce zejśc z konia zmierzając na Jamnicką, a reszta chce iść do góry na szczyt. Lufa tutaj rzeczywiście robi wrażenie, może nie jest tak ostro jak na Kozich Czubach ale po 200 m przepaści na obydwie strony grani to tutaj jest. Jest to zatem jedno z tych miejsc które nie znoszą błędu człowieka. Konia niektórzy przechodzą od lewej, ja przeszedłem od prawej. Ogólnie trzeba się mocno trzymać łańcuchów i nie patrzeć w dół najlepiej, ale jest to miejsce mniej psychiczne niż np. zejście na Kozią Przełęcz Wyżnią czy wejście na Kazalnicę. Wyżej już dość łatwo po skałach i jest wierzchołek wschodni. Trochę uwagi przy przejściu przez Rohacką Szczerbinę i jesteśmy na zachodnim wierzchołku, który okupuje więcej turystów z racji tego że więcej tutaj miejsca. Piękne widoki m.in. na Baraniec i Smrek czy Wołowiec, i Tatliakową Chatę. Zejście po skałach na Rohacką Przełęcz, ogólnie dłuży się i jest po skałach, miejscami źle urzeźbionych, od strony Doliny Rohackiej wciąż przepaść. Jednak nie można mówić by było b. trudno. Największe wrażenie robi na tym odcinku ok. 5 m wysokości kominek , niemal pionowy, gdzie trzeba się spuścić na lańcuchach, niewiele poniżej zachodniego wierzchołka. Od Rohackiej Przełęczy właściwie kończą się atrakcje wspinaczkowe. - Podejście na Rohacz Płaczliwy, znacznie wyższy, prowadzi od grani w stronę wschodniego zbocza szczytu, mozolnie w zakosy, aż do połączenia z żółtym szlakiem z Żarskiej Przełęczy ( można zejść do schroniska żarskiego czy pójść na Baraniec przy długim letnim dniu) . Wyżej mozolnie na szczyt na którym znajduje się jakaś drewniana tyczka i metalowa szyna. A także kilku Słowaków. Dłuższa przerwa. Wspaniałe widoki, zwł. na Baraniec i Banówkę z Przysłopem-b. imponujący masyw płytowy z tej strony . Widać że wspinaczka na Banówkę to nie łatwe zadanie stąd. Zoom pozwala mi się jednak przekonać że z racji krótkiego wrześniowego dnia po 16.00 kiedy to byłem na szczycie Rohacza Płaczliwego- już nikogo nie ma ani na Banówce, ani na Barańcu ani na Brestowej czy Trzech Kopach. Oznaczenie zejścia na Smutną Przełęcz jest zbyt rzadkie moim zdaniem. Zejście się dłuży, grań zachodnia ma aż 1 km długości. Wspomniany kominek nad Smutną Przełęczą to śmiech na sali , nawet łańcuchów tam nie ma i łatwe skały a i tak można to obejść od południa. Na Smutnej Przełęczy grupka ok. 10 turystów słowackich, jednak nikt się już o 16.50 wyżej nie wybiera. Świetnie widać schronisko w Dolinie Żarskiej... gdybym miał tylko więcej czasu..- niestety muszę wracać do Polski.
- Ogólnie planowałem, że jakbym był o 12.00 na Wołowcu i o 14.00 na Smutnej Przełęczy ( rzeczywisty czas przejścia Grani Rohaczy to aż 3 godziny a nie 2 jak podaje Nyka) , to po 2 godzinnej wspinaczce przez Trzy Kopy stanąłbym ok. 16.00 na szczycie Banówki, co byłoby już wielkim osiągnieciem. Jednak odległości w górach nie da się przeskoczyć ( chyba że na paralotni która szybowała nad Rohaczami) , a we wrześniu o 19.00 jest zachód słońca i zapada zmrok. Ponieważ czasowo się nie wyrobiłem, to będąc na Smutnej Przełęczy o 17.00 byłbym na Banówce o 19.00 . W tym miejscu podjęłem więc jedyną słuszną decyzje a mianowicie o rezygnacji z ambitnego planu, gdyż samemu nie zamierzałem pchać się na jeszcze nieznaną grań, by być na 2178m o zmroku, a przecież zejście z BAnówki też nie jest proste. Nawet mając czołówkę byłoby to szaleństwo już gdyż nie posiadałem słowackiego ubezpieczenia, a wtedy byłbym w Chochołowskim schronisku dopiero ok. 1.00 w nocy najwcześniej.
-oczywiście zakup polisy ubezpieczeniowej polecam każdemu kto wybiera się na słowackie szlaki, ja nie miałem czasu na dokonanie formalności ale zdaje sobie sprawę że to błąd i ryzyko, które i tak występuje w tak wysokich górach
- Na Smutnej przełęczy wypiłem resztę 1.5 l soku ( wcześniej przy podejściu na Wołowiec wypiłem 2 l wody z Wyżniego Potoku Chochołowskiego) , zjadłem resztę cukierków i czekolady i ruszyłem niebieskim szlakiem przez Smutną Dolinę w dół , zacienioną już. Przyjemny chodnik w zakosy, także b. szybko schodziłem z uwagi na porę, ok. 18.00 byłem już w rejonie Tatliakowej Chaty i Stawu, który niestety był po letniej suszy jedynie w 1/2 napełniony wodą. Reszta to wyschnięty muł był... By dostać się do Polski z Tatliakowej Chaty musaiłem skręcić obok niej ( nie należy iść w dół asfaltem!) na wąziutką ścieżeczkę, ledwo widoczną! obok zielonej strzałki na głazie, i niestety do góry przez Rakoń bo to najkrótsza droga jest. Niewiele powyżej Tatliakowego Bufetu, gdzie stale dyżuruje THS, na drzewie wisiała kapliczka z Jezusem, a niżej tablica pamiątkowa zasłuzonego nestora turystyki tatrzańskiej z Dolnego Kubina. Wyżej podejście przez przygnębiający las martwy, wyżej skręt szlaku na pd.-wschód i ostro do góry w kilka zakosów i już jesteśmy w piętrze kosodrzewin. Miałem piękny widok na Rohacze, Wołowiec, grań przez Banówkę aż po Brestową . Widać jeszcze ok. 100 m podejścia na przełęcz Zabrat 1656m . Tutaj ławki i stoły. Jest ok. 18.50. Nie ma jednak wiele czasu na odpoczynek bo zaraz zachód , swoją dorgą piękny nad Brestową i Salatyńskim Wierchem 2050m. Spotykam tutaj ( pozdrawiam!) miłego polskiego turystę, który zmierza z Chochołowskiej do samochodu na Zwierówce, a następnego dnia planował Baraniec. Dopóki nie powiedział mi o samochodzie, myślałem że nie wie na co się porywa.. Życzyłem powodzenia w zejściu i dotarciu ponad Przybylinę następnego dnia. Przyglądałem się wnikliwie czy nie ma jakiegoś trawersu Rakonia ( 1879m) , który zdobyłem już w 2008 roku , a z racji pory podchodzenie nań uznałem za kompletnie bezsensowne..Najgorsze jednak że innego wyjścia nie było, żadnej ścieżki trawrsującej w stronę granicznego Długiego Upłazu nie było. Ostatkiem sił podchodzę już po zachodzie słońca na Rakoń ( po prawej piękne wrzosowiska, widoki na Wołowiec i ściany Rohaczy imponujących stąd też), i jestem tutaj dopiero o 19.20. O ironio mógłbym tutaj kimnąć i mieć piękny wschód Słońca na Wołowcu, ale wtedy nie miałem śpiwora i karimaty przy sobie plus wykupiona kwatera w Zakopanem i nie wiadomo jaka temp. w nocy. Poza tym nocleg tutaj byłby mi kompletnie nie na rękę, także baterie aparatu już siadały po całym dniu fotografowania nowych szlaków.
- Tatry Wysokie już się rozmazywały w nocnym niebie, a w Zakopanem i Kościelisku pierwsze światła ludzie zapalali w domach. A ja ponad cieniem Osobitej 1687m... , na horyzoncie kontury Babiej Góry i Pilska, o zmierzchu bardzo ostro też widać było linię brzegową Jeziora Orawskiego. Od Chochołowskiej Wyżniej zaczął wiać nocny wiatr wschodni, pora więc była ruszać dalej Długim Upłazem... znany mi szlak szeroki, udało się b. szybkim tempem przejść połowę Grani Długiego Upłazu bez włączania czołówki, ale już w wysokich kosodrzewinach i przy totalnej ciemności mimo gwiazd na niebie włączyć ją musiałem o 19.40. Wiedziałem że będzie mi musiała jeszcze posłużyć kilka godzin a to kluczowe dla bezpiecznego zejścia.. Najgorsze na całym odcinku jest to że od Rakonia aż po Chochołowskie Schronisko włącznie nie ma zasięgu telefonii komórkowej. Samotny wędrowiec nocą czuje sie więc przy pustym szlaku b. nieklawo nawet na Grzesiu tutaj. Nawet znając Tatry tak dobrze, i nawet gdy noc jest ciepła. O 20.05 osiagam Grzesia, odpoczynek, a tutaj coś zaczyna syczeć w kosówce, wyjmuję aparat, oświetlam czołówką ( lekki strach) i jest.. ! - lis - zdjęcie się udało tylko dzięki temu że oświetliłem go czołówką, ponieważ baterie w aparacie byłyby zbyt słabe by zrobić zdjęcie lampą błyskową która nie była w tych sekundach zresztą podniesiona. Dalej w dół jeszcze pół kilometra w pionie do schroniska. WIem już że o Siwej Polanie nie ma mowy.. aż 300 m schodzą razem teraz szlaki żółty i niebieski, ciągnie się to niemiłosiernie bo jest stres by nie zejść niżej słowackim niebieskim ( wiem niby że prowadzi on od rozwidlenia kawałek w górę na Bobrowiecką Przełęcz ale w nocy człowiek przestaje myśleć racjonalnie) , niżej kawał drogi przez wysoki las.. dopiero o 21.20 staję przy drzwiach schroniska Chochołowskiego. Ponieważ ostatni raz zasięg był jak dzwoniłem o 16.00 z Rohacza Płaczliwego do Katowic via słowacki operator, to zmuszony byłem zadzwonić ze stacjonarnego(
do 22.00 jest recepcja czynna-udało się...) gdyż brak zasięgu dalej dla komórek tutaj .. // do Zakopanego z informacją że nie dam już rady dotrzeć na kwaterę i nocuję w Chochołowskiej. Opłaciło mi się to nawet, gdyż pierwotnie planowałem że może jakoś dam radę dojść do Siwej Polany (to 7.5km w dół jeszcze) a z tamtąd po kolejnych 2 godzinach marszu by mnie do Zakopanego wziął taksówkarz, od którego rano na Żeromskiego wziąłem numer telefonu komórkowego. Powiedział mi wtedy że za kurs na Siwą bym musiał zapłacić 80 zł, a za 60 zł by mnie podwiózł od Kir gdyby busy w nocy już nie kursowały co jest regułą po 21.00 . Ale ani mi się śniło przechodzić p0od reglami jeszcze 5km do Kir. Byłem padnięty tym podejściem na Rakoń i Zabrat i niekończącym się zejściem z Grzesia. Za noc w Chochołowskiej w 6 osobowym zapłaciłem 25 zł przy zniżce PTTK, stąd ta opłacalność. Udalo mi się też w 25% podładować baterię w telefonie komórkowym ( zasięg tylko poniżej Hucisk przypominam) . Dostałem miejsce na górze na piętrowym łóżku, w pokoju tylko 2 gniazdka elektryczne. W nocy się ciągle rzucałem z boku na bok bo mnie wszystko bolało , jednak laska co spała pode mną myślała że wykonuję inne czynności gdyż całe łóżko skrzypialo czy chodziło.. ale wiadomo nie ma to jak wyprostować nogi a całe bolą i od plecaka a ja jeszcze spaliłem szyję i ramiona w koszulce na ramiączkach.. ( błąd) . Okno nie wiem po co było otwarte w nocy więc zmarzłem pod tą cienką kołdrą ale nie miałem już siły zejść po ciemku na dół i wziąć kurtkę z plecaka. Nie chciałem też 14 osobowego pokoju bo bałem się o nowy aparat foto coby mi w ciągle otwieranych pokojach ( kibel, prysznic bufetowe sprawy itp) nie za**ali go . Rano się o 6.00 obudziłem i zimno było bardzo kilka stopni jedynie , nieco się przemyłem wodą ( nie miałem nic do kąpieli nieprzewidziany nocleg ani na zmiane ehh wyprałem jedynie skarpety i majtki) i ruszam dalej ale w dół na Siwą . Przez noc organizm się zregenerował, bacówki już dymiły, na Wołowiec już patrzeć nie moglem ale bezchmurne niebo było, życzyłem powodzenia parce idącej zdaje sie przez Siwą na Starorobociański co mozolne jest bardzo.. .i chyżo w ół już od 7.00 a o 8.30 byłem już na Siwej Polanie , a przed 10.00 rano po zakupach w Biedronce na kwaterze. Po przepakowaniu z racji pięknego dnia ... cóż... czasu się tutaj nie trwoni..choć to czasem szaleństwo... - w planach pierwotnie była Świnica z opcją wjazdu przez Kasprowy by wyjątkowo to ułatwić , ostatecznie wyszedł Kozi ale o tym niebawem bo już i tak się bardzo rozpisałem... Dobranoc zatem i braku korków jutro życzę na drogach i szczęśliwych powrotów
