Chwilowo zostawiam moje zaległości sięgające końca 2011 roku i opiszę z marszu wyjazd z ostatniej niedzieli (19.05.2013r.) do Małej Fatry.
Prognozy początkowo mówiły o bardzo burzowym weekendzie, jednak wraz z upływem czasu wszystko się zmieniało. W sobotę wysłałem zatem sondujące smsy co do planów na niedzielę. Tradycyjnie większość moich górskich towarzyszy miała już inne zobowiązania. Nic w tym dziwnego, bo zawsze organizuję swoje wyjazdy w ostatniej chwili (głównie ze względu na panującą aktualnie aurę). Niemal traciłem już nadzieję, gdyż tym razem moja motywacja nie była tak silna aby jechać samemu gdy zgłosił się Mariusz. Nigdy wcześniej ze mną w górach nie był, ale bardzo chciał spróbować swoich sił. Nic zatem prostszego. Oczywiście pakuję się tuż przed północą. Choćbym jak się starał to jakoś nigdy nie mogę zmobilizować się wcześniej. Parę minut po 5 zabieram Mariusza i startujemy pustą jak to zwykle bywa o tej porze Zakopianką. Do Białego Potoku – przysióka Terchowej docieramy przed 8, czyli zgodnie z planem. Niezły czas jak na odległość wynoszącą 200 km. Od razu podchodzą do nas 2 sympatyczne Słowaczki i pobierają 2 euro za parking. Muszę przyznać, że bardzo rozsądna stawka, więc nie ociągamy się z zapłatą.
Diery ostatni raz przechodziłem równe 6 lat temu, więc chciałem sobie przypomnieć ten wspaniały szlak.

Na początku spacerowe Dolne Diery. Dla tych co nie są w temacie to Diery to wąski kanion wyżłobiony przez płynące tędy potoki. Jego przejście umożliwiają stalowe drabinki, mostki, podesty a w niektórych miejscach również i łańcuchy. Całość do złudzenia przypomina wąwozy Słowackiego Raju rozpoczynające się w rejonie Podlesoka tudzież Cingova. Zatem jeśli ktoś przeszedł już wszystkie szlaki Słowackiego Raju i czuje niedosyt to jeszcze dwa miejsca na Słowacji mogą go usatysfakcjonować: Dolina Prosiecka w Choczańskich Wierchach oraz właśnie Diery w Małej Fatrze.


Pierwsze skrzyżowanie szlaków. Możemy tutaj dalej podążać szlakiem niebieskim lub skręcić w lewo w tzw. Nowe Diery. Szczerze polecam to drugie rozwiązanie. Nowe Diery są zdecydowanie dłuższe i ciekawsze.

Po drodze jest też kilka punktów widokowych przypominających nieco klimaty z Pienin czy Ojcowskiego Parku Narodowego.

Po ok. godzinie marszu łączymy się ponownie ze szlakiem niebieskim a przed nami to co tygryski lubią najbardziej czyli Horne Diery.











Zdjęcia chyba całkowicie oddają w czym rzecz. Wspaniałe widoki, mgiełka z wodospadów i trochę emocji – jest tu prawie wszystko. Szczególnie przyjemnie jest tu podczas upałów, bo w wąwozie panuje przyjemny chłód.
Wszystko co dobre szybko się kończy i po niespełna trzech godzinach Diery są poza nami. Klimat zmienia się diametralnie. Wchodzimy na żywozieloną łąkę a po lewej stronie mamy urzekający widok na Małego Rozsutca.

Tu wreszcie można chwilę odpocząć i zjeść zasłużone śniadanie. Marian tęsknym wzrokiem spogląda na Małego Rozsutca ale przypominam mu, że celem na dziś jest Stoh. Na Małym Rozsutcu byłem dwukrotnie, więc na razie spokojnie mogę mu odpuścić. Mijamy przełęcz Miedzirozsutce i zmierzamy niebieskim szlakiem na przełęcz Medziholie. Ścieżka ta trawersuje Wielkiego Rozsutca. Odcinek ten nie jest zbyt męczący bo deniwelacje na nim nie są zbyt duże. Kapitalnie prezentuje się po prawej Wielki Rozsutec. Byłem na nim tylko raz i niedługo trzeba będzie to powtórzyć.

Na przełęczy Medziholie jak zwykle sporo ludzi. Nie siedzimy tu zbyt długo bo czas zaczyna gonić – wszak 200 km drogi powrotnej nas czeka, a w poniedziałek do pracy. Zaczynamy decydujące podejście na Stoha – według słowackiej mapy VKU powinno to zająć 1:15 h. Udaje nam się to nieco szybciej, choć droga jest męcząca i początkowo niezbyt przyjemna. Po wyjściu z lasu jest już lepiej – jest mniej stromo i przede wszystkim nie ma już błota. Końcowe podejście odrobinę przypomina klimaty bieszczadzkie. Zbocza Stoha porastają niezliczone ilości borówek.

Na szczycie jesteśmy po 14. Z Białego Potoku ponad 1000 m. różnicy wzniesień, więc troche energii to wymagało. Widok z wierzchołka rozległy i bardzo przyjemny. Aurę trafiliśmy idealną. Widać Wielki Krywań, Chleb, Wielki Rozsutec, Boboty i jeden z najbardziej rozpoznawalnych słowackich szczytów czyli Wielki Chocz.






Tą samą drogą dość sprawnie schodzimy na przełęcz Medziholie, a następnie do Stefanowej.

Stąd jeszcze jakieś pół godziny pod górkę i zamykamy pętelką znów znajdując się w Dierach. Po drodze wciąż piękne, wyraziste widoki.


Już byliśmy dość zmęczeni, więc dobrze, że po drodze pojawiła się tylko jedna drabina – tym razem do przejścia w kierunku z góry do dołu. Tour kończymy koło 18 w miejscowej knajpce racząc się ciapowaną kofolą. W TV oczywiście MŚ w hokeju – Słowacy to uwielbiają.
Nie ryzykuję powrotu Zakopianką i wybieram - zresztą nie po raz pierwszy wariant przez Zawoję, a następnie Skawinę. Niestety nie obyło się bez ofiar – dzisiaj zaczęła mi schodzić spalona skóra z twarzy.
Na koniec gorące pozdrowienia dla wszystkich uczestników Dnia Melioranta z Barcic z 15 maja b.r. Impreza była przednia. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego dla przesympatycznych Zosieniek

.
Wojtek