Na Highland prognozy były masakryczne, więc wybraliśmy Anglię, Lake District.
Postawmy sprawę jasno: ja Anglii nie lubię. Tu gdzie w Szkocji jest wasteland gdzie można się zagubić i zapomnieć o wszystkim, w Anglii jest hobbiton: idylliczne wioseczki i farmy. Nie moje klimaty. Tym niemniej niewątpliwie jest podręcznie mieć góry za pasem, za południową granicą.
Lakeland nie jest w sumie taki zły. Co prawda nazwy nie w gaelic, zamiast smętnych wrzosowisk zaorane pola... Ale góry są całkiem ok i raz na jakiś czas można z nimi zdradzić highlandzką oblubienicę.
Tym razem padło na Blencathrę, ładną górę, albowiem można na nią wejść scrambingowo.
Sharp Edge w centrum:

Nie miało być trudne, ale kontakt ze skałą po przerwie był tak czy siak cenny:


Było całkiem fajnie:





Na pewno najfajniejsza opcja wejścia na Blencathrę.
Zeszliśmy też ładną granią, wszystkie trudności oczywiście omijalne, ale najfajniej było się przykleić do ostrza:



Ogólnie było bardzo OK. No nie lubię Anglii, ale trzeba przyznać że nie taki zły pies jak go malują - można wydobyć potencjał, niewielki ale zawsze
