Może jesteście ciekawi jak sytuacja rozwijała się dalej? Nie, nie doznałem głębokiej wdzięczności. Raczej sporo: "ale jednak dałbym sobie sam radę, przeczekałbym, miałem palnik". Było mi nieco przykro, ale złożyłem to na karb świeżych emocji i potrzeby wybielenia się nieco po tak dramatycznej przygodzie. Zresztą: srał to pies, ważne, że jest ok. I teraz dalszy rozwój sytuacji:
- Czlowiek ten stał się aktywny na nowo otwartym, naszym forum o górach Szkocji.
- Parę razy omal nie doszło do wspólnego wyjścia. Dowiaduję się w trakcie tych planow telefonicznie, że udało mu się w międzyczasie zabłądzić z kimś w górach (przymusowy nocleg w dupnej pogodzie w warunkach zimowych na grzbiecie gory, skonczylo sie ok, pogoda rano pozwolila odnalezc droge zejscia). Skończyło się ok. Że namówił kogoś na wspólny wypad nie wiedząc nawet jakie jest jego zimowe doświadczenie, na górski scrambling, czyli jakby na tatrzanskie 0+. Osoba ta, pizgnęła w kocioł i zjechała ponoć 200 metrów. O jak wielkim szczęściu może mówić ten człowiek nawet nie umiem powiedzieć. Tłumaczenie kolegi - on mi nie powiedział, że ma pierwszy raz raki na nogach! Ale z tego co sam mowil namawial do wyjscia nieprzekonanego o swoich mozliwosciach czlowieka nawet nie zauwazyl. No toż to chyba naturalne, że idąc w zimie w góry powinno się dostosować cel do doświadczenia, a to był lekki zimowy scrambling, na który nie idzie się tak z fantazji. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to raczej nie pożyje zbyt długo chodząc w góry bez dużej dozy szczęścia.
- W końcu wspólny wypad. W trakcie niego dowiaduję się, że ten sms do mnie z Ben Nevisa, że ma tylko 17% baterii, był wyslany juz po sytuacji, ktora opisuje odpowiedz na moje pytanie: czy nie nudziłeś się w schronie na Ben Nevisie - słuchałem muzyki z telefonu. Podczas tego samego wypadu jak dziecko trzeba było go namawiać na zrezygnowanie z wchodzenia stromym, śnieżnym żlebem - warunki pogodowe nie pozwalały ocenić ryzyka i tylko on miał raki. Po długich namowach uległ ale zajęło to dobrą chwilę, żeby grupa się nam nie rozpadła. Zresztą rozpadła się potem, ale to inna historia.
W końcu ostatni weekend: nasz znajomy zadaje mi pytanie o Curved Ridge. Dla doświadczonego i odpowiedzialnego scramblera - cel do zrobienia samotnie itd. Ale przecież tyle razy dał mi już przedsmak swojego doświadczenia i odpowiedzialności. Pytanie padło na szkockim forum - udzieliłem wyczerpującej odpowiedzi, narysowałem nawet topo, ale zastrzegłem zrzeczenie się odpowiedzialności i zażartowałem nieco brutalnie: jakby co to numer alarmowy to 112!

Nie chcę bowiem znowu być wypytywany, tym razem nie daj Boże po nieszczęściu, przez policję czy znajomych, a taką sytuację miał w analogicznej sytuacji chocby Konrad. Idziesz? Dobrze, ale wiedz, że choć kibicuję to nie ponosze odpowiedzialności. Poszedł, przeszedł, zrobili też Aonach - szacun! Wyraziłem go w smsach tuż po fakcie. A potem cisza, trzy dni zero odzewu, a przecież to najaktywniejszy użytkownik naszego malutkiego forum... Wysyłam więc smsa z pytaniem czy się obraził za tekst o 112? Oczekiwałem jakiejś odpowiedzi w stylu: no co ty? nie!

Ale mogłeś być trochę mniej obcesowy. Okazało się jednak, że jestem "arogancki, "że kumpel harcesz, góral powie: w razie czego dzwoń" (do mnie po pomoc). Chyba wiadomo, że gdyby zadzwonił to bym pomógł, w końcu udowodniłem to wtedy. Mógłbym przecież udać wtedy, że nic nie doszło do mnie, albo odebrałem po fakcie. Ale nie, nikt ma prawa go oceniac!
I mimo tej oceny, zamiast olać, próbuje dotrzeć i odrobinę zmienić, w autentycznej trosce. Bo wiem, że zakochał się w tym wszystkim i rozumiem to, wiem też że pierwsza miłość to czysta chemia, sam przechodziłem ten etap całkiem niedawno. Nadal jednak woli uznać mnie aroganckim, zamiast stawić czoła faktom. A te są jak zwykle takie same: każdy dobry uczynek powinien zostać słusznie i przykładnie ukarany.... Ot, górska historia. Musialem sie wystrzelac, ekstrawertyk mode off.