Temat Mnicha prześladował nas od zeszłego roku. Próbowaliśmy trzykrotnie zmierzyć się z tą drogą, "klasyką na klasyku", jednak dwukrotnie z pod ściany zmył nas deszcz, a raz nawet nie wyszliśmy ze schroniska, w związku z nieustającą zlewą... Wstyd przyznać, ale szczyt, postrzegany jako jeden z symboli Tatr, a zdobycie go za obowiązkowy punkt w karierze każdego prawdziwego łojanta;] budził we mnie głównie zniechęcenie... Nie miałam ochoty na kolejną próbę, przynajmniej nie w najbliższym czasie, jednak sprawy potoczyły się inaczej. Tym razem do naszego zespołu dołączyła Natasza, dla której miał to być wspinaczkowy debiut w górach. Biorąc pod uwagę ten fakt, długość drogi + logistykę wyjazdu, Mnich wydawał się najlepszym celem. Według wszystkich prognoz, pogoda miała utrzymać się do godziny 14.00, później - deszcz. Pod ścianę Mnicha docieramy dość późno, wątpiąc w skończenie drogi przed oberwaniem chmury, ale postanawiamy spróbować. Mimo, że nikt nie wpisał się tego dnia do książki wyjść, w ścianie działało już kilka zespołów. Rozdzielamy sprzęt, szpeimy się i zaczynamy. Pierwszy wyciąg prowadzi Sebastian. Okazuje się on tak krótki, że mija właściwe stanowisko i podchodzi kawałek wyżej, do następnego. Tego, które A. Marcisz w swoim topo radzi pominąć (zapewne dlatego, że znajduje się ono w cruxie wyciągu

) Druga wspina się Natasza, na końcu ja. Udaje mi się wcisnąć między partnerów, znajdując skrawek miejsca na stanowisku. Porządkuję szpej i rozpoczynam kolejny wyciąg. Aby wyjść ze "stanowiska w cruxie" należy przewinąć się w prawo, przez ściankę. Jest to według mnie najtrudniejsze psychicznie miejsce tej drogi, ponieważ ewentualny lot zakończyłby się na głowach moich towarzyszy. Kombinuję przez chwilę jak sprawnie przejść na drugą stronę ścianki, a później przyjemnym, czwórkowym terenem docieram w okolice bardzo dużej i wygodnej półki, gdzie znajduje się kolejne stanowisko. Zaczynam ściągać do siebie Sebastiana i Nataszę, a w międzyczasie do wspólnego stanowiska dołącza parka robiąca "Drogę Orłowskiego". W tym miejscu obie drogi łączą się. Postanawiamy, że puścimy tę dwójkę przodem. Jak się okazało, pomylili oni drogę, trawersując pochyłe płyty za bardzo w prawo i pakując się w "Zacięcie Mogielnickiego". Co gorsza, my po chwili robimy to samo... O błędzie uświadomił nas zjeżdżający zespół, informując, zresztą również błędnie, że to fragment za VI+ (!). Sebastian próbował przez chwilę walczyć w zacięciu, jednak postanowił odpuścić, zjechać i naprostować drogę. Tym razem udaje się bez problemu poprowadzić wyciąg i dojść do przedostatniego już stanowiska. Niestety, wszystko to zajmuje nam dość dużo czasu, a nad Szpiglasowym Wierchem zaczynają kłębić się ciemne chmury. Sebastian ściąga nas do siebie i wspólnie zastanawiamy się co dalej robić, gdyż koleżankę goni czas i musi być wcześniej w Krakowie.

Jesteśmy zaledwie wyciąg przed wierzchołkiem, a ja już bliska uwierzenia, że naprawdę ciąży nad nami jakieś mnichowe fatum... W tym momencie przez chmury przebija się piękne słońce. Morale rosną, mobilizujemy się i decydujemy dokończyć, co zaczęliśmy. Prowadzę ostatni wyciąg, wypatrując bacznie "odpychającej rysy", która wydaje się być tu główną trudnością, jednak pokonanie jej nie sprawia mi problemu. Dalszy teren jest dość prosty, prawie nie zakładam przelotów. Wreszcie znajduję stanowisko. Wybieram linę na ponad 40 metrów, co za chwilę odpracuję ściągając do siebie partnerów

Jesteśmy tuż pod wierzchołkiem Mnicha. Jeszcze tylko kilka ruchów i ...jest! Mamy Cię draniu ]:->
Robię byle jakie zdjęcia, coby mięć jakąkolwiek pamiątkę i zaczynamy zjazdy. Sebastian z przedostatniego stanowiska zjeżdża jeszcze w zacięcie Mogielnickiego, by odzyskać ekspres i taśmę, następnie trawersuje z powrotem do linii zjazdu i dalej w dół, z przesiadką, aż do wygodnej ścieżki.








Docieramy do plecaków, przepakowujemy się szybko i prawie biegiem w dół, by tylko zdążyć na autobus do Krakowa. Kosztuje nas to trochę nerwów, ale ostatecznie udaje się.
Niektórzy prześmiewczo twierdzą, że Mnich jest przedłużeniem podkrakowskich skał, ale ile satysfakcji dała nam ta droga po trzech nieudanych próbach, wiemy tylko my sami
