...alternatywny tytuł dla tej relacji podsunął Krabul Sebastianowi w sms-ie
Od tygodnia śledziliśmy prognozy, czekając na jeden słoneczny dzień jak na zbawienie, więc gdy tylko zapowiadają pogodną niedzielę, pakujemy manatki i ruszamy do Schroniska nad Zielonym Plesem. Na miejsce docieramy w sobotę po południu, a ponieważ do wieczora mamy jeszcze trochę czasu, idziemy zrobić mały rekonesans podejścia na próg Doliny Dzikiej.


Za cel obraliśmy tym razem Filar Puškáša (IV) na Czarnym Szczycie. Teoretycznie powinno pójść sprawnie - droga kursowa, niezbyt długa, średnio trudna i lita, według zebranych informacji. Niepokoił nas najbardziej brak szczegółowych materiałów, z kolei te do których udało się dotrzeć, były nieco sprzeczne (dotyczyły głównie wyceny drogi). Nie udało się wyszukać wiele na temat jej obicia i długości wyciągów. Ostatecznie mieliśmy do dyspozycji przewodnik WHP i zdjęcie Czarnego Szczytu z wyrysowaną kreską. Mimo wszystko postanawiamy spróbować.


Wyruszamy z samego rana, obchodzimy Zielony Staw z lewej strony i w połowie odbijamy ścieżką na rozległe piarżysko. Z niego pod Dzikie Siklawy, wprost na wyraźną trawiasto-skalistą grzędę, gdzie lawirując między kosówkami dociera się na próg Doliny Dzikiej. Na grzędzie znajdują się ubezpieczenia w postaci łańcuchów (niektóre są zerwane), a kierunek wyznaczają dobrze widoczne kopczyki. Poniżej widać orientacyjny przebieg ścieżki:





Na grzędzie spotykamy pierwszą i jedyną osobę tego dnia, studenta z Krakowa, który zamierza wejść na Baranią Przełęcz. Droga szybko upływa na rozmowie i wkrótce maszerujemy już Doliną Dziką. Teraz dopiero widać jaka jest rozległa - poprzedniego dnia całe jej piętro szczelnie wypełniały chmury. Jak na dłoni widać Kieżmarski, imponującą Grań Wideł aż po Łomnicę, dalej Durny, Baranie Rogi i Czarny Grzbiet. Południowa ściana Czarnego Szczytu jeszcze chowa się przed naszym wzrokiem.




Po dojściu na rozległe pole śnieżne rozstajemy się z kolegą. Od teraz aż po Wyżnie Dzikie Spady towarzyszy nam już tylko pokaźne stadko kozic z młodymi


Wchodzimy na WDS prawą stroną (przy widocznym na zdjęciu wyżej płacie śniegu) i trawersujemy wzdłuż ściany Czarnego Szczytu aż do początku naszego filara. Po chwili odnajdujemy start drogi (dwa stare haki) i zaczynamy się szpeić. Słońce przygrzewa coraz mocniej, a nam w tej właśnie chwili kończy się cały zapas wody. Auuć! Pierwszy wyciąg jest dość ewidentny, prowadzi pod dużym żółtym okapem, by pod koniec ominąć go z lewej strony.



Prowadzi Sebastian. Pod koniec wyciągu główkuje chwilę jak odbić na lewo od okapu, choć z dołu miejsce to nie wygląda na trudne. Ciut wyżej znajduje się pierwsze stanowisko (obite). Kiedy przychodzi moja kolej widzę, że jest to jednak crux i to bardziej przypominający V niż IV (słowa uznania dla mojego partnera, który poprowadził ten wyciąg mimo fatalnego samopoczucia). Jako, że idę druga wspinam się z plecakiem, który co chwilę nasuwa mi kask na oczy, gdy tylko próbuję spojrzeć w górę. Oczywiście to samo dzieje się we wspomnianym cruxie. Stoję tam z kaskiem na oczach i nie najlżejszym plecakiem kombinując, jak wydostać się z tego marnego położenia zanim opadnę z sił. Sytuacja jest tak idiotyczna, że tylko jej powaga powstrzymuje mnie od popadnięcia w głupawkę. Sebastian krzyczy z góry żebym odwiązała jedną linę i przyczepiła do niej plecak, by mógł go wciągnąć. Teraz?! Bez trzeciej ręki zanosi się na karkołomne zadanie, jednak jakimś sposobem udaje mi się zdjąć plecak i zawiązać kluczkę. Bez zbędnego balastu ten odcinek przestaje być męką, a staje się przyjemnym wyzwaniem. Po chwili dochodzę do partnera, odpoczywam chwilę i zaczynam następny wyciąg od krótkiego trawersu w lewo i wejścia w zacięcie:

fot. tel.

fot. tel.
W zacięciu odnajduję kilka starych haków, które wyznaczają drogę i wyprowadzają mnie na ponad 40 m. Niestety, stanowiska ani widu ani słychu, zakładam więc własne i ściągam do siebie Sebastiana.

Mamy wątpliwości co do tego wyciągu, bo w opisie nie było mowy o tak dużym zacięciu, ale teraz możemy już tylko napierać do góry (najprawdopodobniej wytrawersowaliśmy zbytnio w lewo i wbiliśmy się niechcący w sąsiednią "Drogę Stanisławskiego IV-"). Ponad głowami dostrzegamy kolejny stary hak, który wydaje się kontynuacją tej linii, jednak według naszego topo powinniśmy już odbijać w prawo, by wejść na właściwą część filara. Wspinam się więc jeszcze kawałek i trawersuję powoli w jego stronę. Po drodze natrafiam na kolejny hak i mijam lewą stroną drugi duży okap. Teoretycznie tak jak w opisie. Podchodzę jeszcze kawałek i na pochyłej płycie dostrzegam coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak stanowisko. Sebastian krzyczy, że zostało mi jakieś 10 metrów liny, niestety to trochę za mało by próbować się tam dostać. Zakładam więc stan na dużej, wygodnej, trawiastej półce i ściągam partnera.

Ahooooj!
Zmieniamy się na prowadzeniu. Sebastian wspina się do rzekomego stanowiska, które w rzeczywistości jest białym repem przywiązanym do haka, połyskującym z daleka jak łańcuch. Dochodzi skosem w prawo do kolejnej trawiastej półki, zakłada stan i ściąga mnie do siebie. I znów - teoretycznie powinniśmy pokonać jeszcze niedługi odcinek ukośnie w górę, przewinąć się z skałką nieco w lewo, a stamtąd już prostym terenem (III) do szczytu. Praktycznie, ten wyciąg z pewnością nie jest trójkowy, a po przewinięciu zamiast do szczytu docieramy kartofliskiem do kopczyków wskazujących, że przetrawersowaliśmy za mocno w prawo, schodząc z filara i docierając prawie do drogi zejściowej z Czarnego Szczytu. Wow, prawdziwa eksploracja południowej ściany, zakończona wariantem własnym. Gdyby nie to, że w planach był jednak
filar, to prawie byłabym z nas dumna


Z serii "nie jesteśmy tu dla przyjemności"
Zejście do schroniska to jakieś dwie godziny, prawie do końca stromym terenem, dlatego odpuszczamy sobie wejście na wierzchołek, gdyż za nic nie chcę stąd schodzić zmęczona nocą. Dłuższą chwilę zajmuje nam połapanie się dokąd prowadzą kopczyki i ścieżki (?) w rejonie kopuły szczytowej, zanim zaczynamy właściwe zejście. Na szczęście później ścieżka staje się dość ewidentna i logicznie oznaczona. Wyprowadza nas w rejon pomiędzy Czarnym Szczytem a Czarnym Grzbietem, do kruchego żlebiku gdzie dostrzegamy taśmę na turniczce.





Postanawiamy jednak zejść na nogach, bo nie chce nam się wyciągać szpeju na jeden, krótki zjazd. Łatwym, trawiastym terenem schodzimy na rozległe piargi Doliny Dzikiej, a stamtąd (nadal okopczykowaną ścieżką) aż do grzędy którą rano pochodziliśmy na próg doliny. Po drodze dopadamy Dzikich Siklaw jak zwierzęta wodopoju, bo cały dzień bez kropli wody dał nam ostro w kość.
Po powrocie do schroniska analizujemy raz jeszcze WHP i porównujemy go z tym co zrobiliśmy. Na podstawie tego powstał powyższy opis drogi wraz z komentarzami dotyczącymi popełnionych błędów, jednak są to tylko nasze przypuszczenia. Nie doszukaliśmy się informacji, dzięki którym moglibyśmy potwierdzić lub skorygować nasze domysły. Dla doświadczonych wspinaczy skromne topo nie powinno stanowić problemu, jednak refleksja końcowa jest taka, że póki co będziemy się skupiać na drogach posiadających schematy

Niemniej jednak rejon wart jest polecenia. Brak szlaków, wspaniałe widoki na okoliczne szczyty i dzika przyroda tworzą niezwykły klimat, którego próżno szukać latem w popularnym Morskim Oku czy na Hali Gąsienicowej.
Na końcu napiszę jeszcze, że zdaję sobie sprawę, że powyższa relacja jest nudna jak flaki z olejem, "poszliśmy tu, wytrawersowaliśmy tam, teraz w lewo, później w prawo" itd, jednak może ktoś wybierający się w ten rejon (o którym sami nie znaleźliśmy wiele informacji) znajdzie w niej dla siebie coś wartościowego.
Więcej zdjęć na stronie
http://footsteps.cba.pl/index.php/czarn ... ar-puskasa