Łomnica (Lomnický štít; 2634 m n.p.m.)droga: Puškášova cesta (V)Po niedzielnej wtopie pod Batyżowieckim Szczytem wskazane było szybko się zrehabilitować zdobywając bardziej honorny szczyt, najlepiej ciekawą drogą. Nie trzeba było długo czekać. Na środę zapowiadano przysłowiową lampę przez cały dzień, więc wspólnie z Marcinem, Czarkiem i Michałem podejmujemy szybką decyzję - trzeba jechać! Pomysłów na wspin było jak zawsze wiele, ale ostatecznie postanawiamy zaatakować przepiękną, zachodnią ścianę Królowej Tatr.
To była tzw. „szybka piłka”, więc zanim się obejrzeliśmy, siedzieliśmy już wszyscy razem w samochodzie, udając się na Słowację. Jechało się dobrze, jednak im bliżej celu, tym większe miałem wątpliwości, czy przypadkiem nie pobłądziłem – droga nagle zrobiła się dziwnie wąska, stroma i kręta. W końcu skończył się asfalt – ale dałem ciała – zabłądziliśmy… Za karę muszę pilnować dobytku na jakiejś polance, a chłopaki w tym czasie jadą szukać parkingu.


pierwsze wyjście z mrokuNa szczęście wszystko dobrze się kończy i tuż po wschodzie słońca ruszamy w poszukiwaniu kolejnych przygód. Szybko mijamy plac budowy i stopniowo pniemy się w górę, uważając na najróżniejsze metalowe pułapki, zastawione tu na turystów. Przy schronisku robimy krótką przerwę, a następnie, pokaźnymi zakosami wychodzimy na Łomnicką Przełęcz. Pogoda jest fantastyczna. Na niebie nie ma żadnej chmurki, toteż na przełęczy spędzamy dłuższy czas, delektując się widokami i mineralką.


Po chwili oddechu podchodzimy grzbietem południowej grani Łomnicy, by po niedługim czasie odbić w lewo, w poszukiwaniu ferraty, która podobno gdzieś tu jest. Trochę się obawialiśmy, że stracimy sporo czasu na poszukiwaniach… Zupełnie niepotrzebnie – szybko odnajdujemy łańcuchy i błyskawicznie zaczynamy wytracać, zdobytą przed chwilą wysokość. Ferrata chyba wszystkich zaskoczyła… Osobiście spodziewałem się kilku metrów łańcucha, tymczasem droga jest długa, bardzo eksponowana, a trudności znacznie przewyższają te, które można spotkać na rodzimej Orlej Perci. Informacyjnie dodam, że najbardziej lufiasty odcinek można pokonać zjazdem, ze znajdującego się tam kolucha, my jednak decydujemy się na zejście korzystając z łańcuchów i rzeźby skały.
fot. Michał /na ferracie/
fot. Michał /zejście do żlebu/Po dotarciu do żlebu z naszych ust wydobywa się chóralne „o motyla noga” – zachodnia ściana Łomnicy robi na nas niesamowite wrażenie i przytłacza swym ogromem. Tego nie da się przedstawić żadnym zdjęciem – to trzeba zobaczyć na żywo!
Gdy już pozbieraliśmy szczęki z gleby, kontynuujemy podejście żlebem Teryho, w którym można uzupełnić braki sprzętowe. Muszę jednak zdementować plotkę, jakoby można tam było zaopatrzyć się tylko i wyłącznie w sprzęt Black Diamonda – nam udało się znaleźć widły i łopatę innego producenta (brak danych).
Pod ścianą życzymy sobie wzajemnie powodzenia. Od tego momentu działamy już w zespołach dwójkowych. Marcin i Michał zamierzają pograć w hokeja, natomiast ja z Czarkiem udajemy się pod drogę Arno Puškáša – pierwszego zimowego zdobywcy tej ściany.
Start drogi odnajdujemy bez problemu. Na dość wygodnej półeczce przepakowujemy się, szpeimy i uzupełniamy płyny. Jeszcze tylko rzut okiem na schemat i możemy zaczynać…
Wbijam się w pierwszy wyciąg i zaczynam bardzo ładnym zacięciem, które od początku oferuje dużą przyjemność wspinania w litej skale. Sprawnie dochodzę do stanu, jednak postanawiam kontynuować, by zaoszczędzić czas na operacjach stanowiskowych. Szybko się niestety okazuje, że nie był to najlepszy pomysł. Im wyżej, tym ciężej uciągnąć za sobą sznur. W końcu zaczyna go brakować, więc w miejscu, gdzie należy się przewinąć na mały filarek montuję stan z plakietki i niebieskiego cama, który siadł tu idealnie. Ściągam partnera, który od razu idzie dalej, kończąc te kilka metrów wyciągu.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że słowacki zespół wbił się w naszą cestę i to praktycznie tuż za Czarkiem. Oczywiście nie chodzi o sam fakt, że na drodze znajduje się drugi zespół, chociaż wiadomo, że najprzyjemniej jak ma się drogę tylko dla siebie, ale to, co oni zaczęli wyprawiać, to już totalna masakra…
Stoję przyautowany w niezbyt wygodnym miejscu i czekam, aż partner zacznie mnie ściągać. Słyszę, że słowacki team się zbliża, ale jestem przekonany, że chłopaki wykażą trochę rozsądku (o kulturze nie wspominając) i poczekają na stanie poniżej, aż skończę wyciąg, tym bardziej, że doskonale widzieli, co się dzieje. Szybko się jednak przekonuję, że na kulturę niektórych nie ma co liczyć. To akurat można przeboleć, ale bezmyślności w górach już tolerować się nie powinno. Ale do rzeczy… Prowadzący Słowak przechodzi obok mnie i wypina z plakietki mojego ekspresa, tym samym niszcząc stanowisko…
- Co Ty k… odpier…?!! – pytam oszołoma
- No przecież kolega ma auto – mówi
- I co z tego, że ma auto?!!! Nie widzisz baranie, że lina nie jest wybrana, a ty właśnie rozwaliłeś stanowisko, do którego jestem przyautowany!!!
Koleś się trochę zmieszał, ale już nie przyszło mu do głowy, żeby z powrotem wpiąć mojego ekspresa, tylko stoi i patrzy się jak cielę. Mówię mu dosadnie, jak do cielaka przystało, żeby się czym prędzej oddalił, co też czyni – krzyżując przy okazji liny jak się tylko da. Masakra! Gdy Słowak dochodzi do stanu, mówię do Czarka, że poczekam , aż przejdzie drugi, bo liny tak się pokrzyżowały, że jak teraz pójdę, to będzie jeszcze większy burdel, poza tym będzie ciasno na stanie. Stoję więc i czekam, w dole słyszę odgłosy jakby ktoś walczył w kluczowym miejscu Wielkiego Okapu na Kazalnicy, a czas leci. To będzie długi dzień – myślę sobie.
3 wyciągW końcu Słowacy zaczynają trzeci wyciąg, a ja docieram do partnera. Zgodnie stwierdzamy, że puścimy tych oszołomów przynajmniej na dwa wyciągi, bo z takimi to nigdy nic nie wiadomo. Idzie im opornie, a czas dłuży się coraz bardziej. Nareszcie odległość jest bezpieczna i możemy zacząć delektować się wspinaczką w niezwykłym otoczeniu. Czarek prowadzi, szybko dochodzi do kolejnego stanu i zaczyna mnie ściągać. Wyciąg jest ładny, zwłaszcza czwórkowa płyta wyprowadzająca na stanowisko. Tu znowu spędzamy sporo czasu. Prowadzący z zespołu powyżej tak „połamał” linę, że, aż dziw bierze, że może ją jeszcze uciągnąć. Dodatkowo ma spore problemy z pokonaniem przewieszonego kominka. Czekamy cierpliwie, aż Słowacy znikną nam z oczu, gdyż odcinek, który mamy przed sobą jest wręcz przepiękny, więc nie chcemy, by cokolwiek zakłóciło nam radość wspinania.
Wyciąg startuje pięknym zacięciem i prowadzi wprost do góry, po pionowej ścianie. Z wielką przyjemnością pokonuję kolejne metry, dochodząc do wiszącego stanowiska. Lufa jest niesamowita, ekspozycja robi wrażenie, a za plecami roztacza się piękny widok – czego chcieć więcej?!
4 wyciąg
Czarek na 4 wyciąguCzarek mówi mi przez radyjko, że spokojnie mogę ciągnąć dalej, ale stwierdzamy, że nie ma się co spieszyć, bo i tak trzeba będzie czekać, więc idziemy „jak w książce napisane”. Ściągam partnera, który od razu zaczyna kolejny wyciąg. Obserwując Czarka, jak pokonuje przewieszony kominek i mając w pamięci podobne formacje, które przechodziłem w Dolomitach, obawiam się, że z plecakiem będzie się tam trzeba niemało nagimnastykować. Moje obawy się potwierdzają – w kominku jest strasznie ciasno i plecak skutecznie utrudnia wykonywanie zamierzonych ruchów. Ostatecznie kominek pokonuję nie od wewnątrz, jak zapewne bym zrobił, gdybym nie miał garba, ale bardziej po zewnętrznej stronie. Te kilka stopni przewieszenia, które sobie dodałem wybierając taką opcję czuję trochę w rękach, ale i tak poszło sprawniej niż mi się początkowo wydawało. Tak czy inaczej kominek daje mi trochę w kość.
Następny wyciąg, mimo, że pół stopnia łatwiejszy zapamiętałem chyba najbardziej. Przede wszystkim dlatego, że zaskoczył mnie długością, ale nie tylko… Po pokonaniu zacięcia według topo powinienem mieć stan, tymczasem nic takiego nie widzę. Jestem w ciekawym miejscu – z mojej lewej strony opada wielka pionowa płyta, nade mną wielki okap i ogólnie wszystko wygląda groźnie… Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie zapchałem się tam, gdzie nie trzeba, ale po zajrzeniu do schematu wygląda na to, że wszystko jest ok, więc idę wyżej, choć z lekką niepewnością. Pokonuję bardzo eksponowane miejsce i nagle micha zaczyna mi się cieszyć – jest stan!
6 wyciągPrzed nami ostatni wyciąg, który w udziale przypada Czarkowi. Co prawda nie wydaję mi się, że partner wybrał najłatwiejszy wariant, bo na trójkę za cholerę mi to nie wyglądało, ale i tak wszystko idzie bardzo sprawnie, i szybko wydostajemy się na grań.
ostatni wyciągTeraz już tyko kilka kroków i w błysku fleszy przekraczamy barierki, gdzie po udzieleniu kilku wywiadów możemy spokojnie usiąść, i czekając na towarzyszy z drugiego zespołu, delektować się wspaniałą panoramą roztaczającą się ze szczytu Królowej Tatr.





Gdy jesteśmy już w komplecie, gratulujemy sobie wzajemnie i dzielimy się wrażeniami. Na szczycie spotykamy A.Marcisza, który wraz z partnerką właśnie przeszedł Grań Wideł. Zamieniamy kilka zdań i zaczynamy myśleć o zejściu. Niestety to koniec przyjemności na dziś.
Marcin z Michałem wracają Jordanką pod ścianę, po zostawione tam plecaki. Czeka ich także poszukiwanie aparatu w nadziei, że karta „przeżyła” upadek. Ja z Czarkiem schodzimy normalką.
Chyba nie muszę pisać, że droga powrotna dłuży się niesamowicie, ale staramy się zbytnio nie marudzić. To był piękny dzień!!!
Więcej zdjęć jak zwykle na stronie: Łomnica