Mont Blanc… Góra symbol kusiła mnie od kiedy zacząłem chodzić zimowo po Tatrach, lecz jakoś nigdy nie było czasu, okazji, pieniędzy lub towarzystwa do wyjazdu. W tym roku jednak wszystkie te czynniki się zgrały i tak oto zacząłem planować wyjazd

Zastanawiałem się czy w ogóle pisać kolejną relację w wypadu na Białą Górę, bo tychże jest już sporo, ale kilka rzeczy się w tym roku zmieniło więc może komuś się przydadzą aktualne informacje.
Zdaję sobie sprawę co to za Góra, że wychodzi tam co roku masa ludzi, ze tłoczno, drogo, że jak przekonywało mnie wiele osób jest dużo piękniejszych gór a jednak coś w niej jest, w tym ze (wg niektórych) jest najwyższą górą Europy że nazwę wszyscy znają itd. Po prostu przyznaję się bez bicia że w wyborze mojego Alpejskiego debiutu pewną rolę odegrała moja… próżność

Ale koniec z filozofowaniem, trzeba w końcu zaplanować wyjazd, jest Nas trójka (znowu gej party), na 2 miesiące przed wyjazdem zakładamy na popularnym serwisie społecznościowym konwersację o tytule Mont Blanc i wymieniamy setki wiadomości, dogrywając kto co zabiera, jak, kiedy i czym jedziemy i miliony innych pierdół wychodzących w czasie omawiania.
Termin mamy bardzo sztywny z powodu mojego urlopu i wyjazdu z żoną na dalszą część wakacji po powrocie z Alp, więc wiem że jak bym wrócił do domu za późno to pewnie w wiadomościach by mówili o facecie pobitym przez żonę.
W końcu wyjazd, 5 lipca po pracy pakujemy się do auta w Krakowie, w Katowicach zgarniamy trzeciego kolegę i już pędzimy naszą super autostradą w kierunku zachodnim i jedziemy w stronę Zermatt w Szwajcarii gdzie planujemy się aklimatyzować na najłatwiejszym czterotysięczniku czyli na Braithornie.
Warto zaznaczyć że jak ktoś polega tylko na GPS to sprawdźcie najpierw czy prowadzi Was przez Kanddersteg i Goppenstein w Szwajcarii, bo jeśli tak to między tymi miejscowościami jest długi tunel, ale aby go przejechać trzeba najpierw wjechać na pociąg i bez wychodzenia z auta podziwiać czarne ściany tegoż tunelu. Jest to na pewno atrakcja, kosztuje jednak 27 franków które można wydać na co innego jadąc dookoła.

Jak wiadomo do Zermatt nie można dojechać samochodem spalinowym, więc dojeżdżamy tak daleko jak się da, a mianowicie do Tasch, gdzie trzeba zostawić samochód i kolejką elektryczną udać się do Zermatt. Kolejka w dwie strony kosztuje w przeliczeniu niecałe 60 zł a za ponad dobę parkingu przy głównym terminalu zapłaciliśmy 27 franków. Można zrobić to taniej, bo wcześniej jest wiele parkingów tańszych, z których w cenie parkingu busik dowozi do Zermatt ale my natrafiliśmy akurat na jakiś górski maraton i droga była zamknięta więc nie mieliśmy wyjścia.
Przepak po zaparkowaniu w Tasch

Tak oto ok 10.30 lądujemy w Zermatt, pięknym miasteczku u stóp Matterhornu, gdzie można zostać przejechanym przez bezszelestne melexy.
Idziemy w kierunku kolejki na Klein Matterhorn, odwiedzając po drodze centrum informacji dla wspinaczy itd., pogodę zapowiadają idealna, można też tam kupić całkiem nietanio mapy.
Budynek znajduje się przy głównej uliczce Zermatt po prawej idąc od stacji

Plan zakłada jeszcze dziś wyjechać na Klein Matterhorn, wyjść na Breithorn I zejść trochę w dół na biwak. Na początku chcieliśmy iść uczciwie na nogach całą trasę ale wiedząc że czas całego wypadu mamy ograniczony a pod docelowym Blankiem chcemy mieć jakieś dni w zapasie na złą pogodę decydujemy się na podjazd kolejką. Kupujemy bilety w jedną stronę za 64 franki (Pani w kasie mocno zdziwiona jak można i po co kupować w jedną stronę). Bilet w obie strony kosztuje 99 franków.
Po kilku stacjach gdzie gondola zmienia kierunek i linę i jednej przesiadce do kolejki z jednym dużym wagonem lądujemy na Klein Matterhorn ok 12.30.
W okolicy kolejki zostawiamy namioty, karimaty, wiążemy się i zaczynamy nasze aklimatyzacyjne podejście na Breithorn.
Nasz cel

W drodze na szczyt

Idzie się spokojnie, prawie wszystkie ekipy już schodzą. Śnieg trochę kaszowaty ale bez tragedii, powoli zaczynamy czuć że jednak to już prawie 4 tyś a my jesteśmy po całej nocy w aucie, jednak idziemy bez problemów. Jakieś 100metrów pod szczytem rozwiązujemy się, zostawiamy plecaki i na lekko idziemy na szczyt. Tomek zaczyna coraz bardziej narzekac na ból głowy i ogólnie rzecz biorąc złe samopoczucie, taki niby kac.
Szczyt: 4164 m.n.p.m. w tle miedzy nami Matterhorn

Grań prowadząca na niższe wierzchołki Breithornu

Wstępnie planowaliśmy zejść na ok 3,5 tyś i biwak jednak Tomek schodząc ze szczytu coraz bardziej narzeka, ciężko mu się idzie, dołączają się nudności I bardzo silny ból głowy więc musimy jak najszybciej wsiąść do kolejki. Tak tez robimy, widząc jak przy traceniu wysokości nasz kolega momentalnie zmienia kolory i wraca do żywych. Nie chcąc zjeżdżać na sam dół, wysiadamy na wysokości ok 3 tyś, upewniamy się że wszystko OK i idziemy szukać miejsca na biwak
Jest ok 17tej, słońce powoli się zniża a my z widokiem na Matterhorn znajdujemy ładne miejsce na biwak:

W tle “zdobyty” wcześniej Breithorn

Suszenie śpiworów

Rano pakowanie I ruszamy de Zermatt, kierujemy się wzdłuż stoków narciarskich, w dolinie cały czas mamy przed sobą miasteczko.
Taki widok towarzyszy przez całą drogę :

Po kilku godzinach raczej monotonnego schodzenia docieramy do Zermatt i kolejką wracamy do samochodu w Tasch a potem od razu do Chamonix, zobaczyć co tam słychać pod Blankiem

W Chamonix parkujemy w centrum i udajemy się do centrum górskiego dowiedzieć się o prognozy pogody, kupić mapę itd. Mówią nam że w najbliższe dni do południa ma być ładnie a popołudniami silne burze.
Wzbogaceni o cenne informacje i mapę udajemy się to miejscowości Saint-Gervais oddalonej i kilkanaście kilometrów od Chamonix, gdyż tam w dniu jutrzejszym planujemy wsiąść do Tramway do Mont Blanc aby podjechać pod lodowiec Bionnassay.
Po sprawdzeniu rozkładów jazdy w St Gervais pojechaliśmy szukać campingu. Jako że byliśmy bardzo zmęczeni zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym a mianowicie:
http://www.natureetlodge.frMoże nie jest najtańszy, bo za 3 osoby plus samochód zapłaciliśmy 30 euro, ale jest bardzo komfortowy, czyściutkie prysznice z gorącą wodą całą dobę, bezpłatny dostęp do wi-fi a jeśli ktoś nie ma komputera to jest jeden do dyspozycji gości, można zamówić świeże pieczywo na drugi dzień, jest zamrażarka z lodem dostępnym bezpłatnie dla gości więc jest w czym schłodzić piwo, salka z TV, ogólnie mówiąc wszystkie możliwe wygody:)
Trochę bałaganu na spokojnym campingu


Zwykle ludzie idący na Blanca podjeżdżali z Les Houches (które jest bliżej Chamonix) kolejką linową do Bellevue i tam przesiadali się na tramwaj ale w tym roku kolejka była zamknięta więc przejechaliśmy tramwajem prawie całą jego trasę.
Koszt tramwaju to 33 euro w dwie strony, ze zniżką którą nam dała Pani w recepcji campingu wyszło 30 euro. Bilet jest w dwie strony ale nie trzeba mówić kiedy chce się wracać, bilet obowiązuje we wszystkie dni, trzeba z nim tylko podejść do okienka przed odjazdem żeby dostać wejściówkę w konkretną godziną.
Wysokogórskie MPK:

Lodowiec:

Po wyjściu z tramwaju idziemy 5 minut do góry I odbijamy W LEWO, nie idźcie przypadkiem za innymi człowiekami gdyż większość z nich idzie tylko oglądać lodowiec ścieżką która się ślepo kończy I trzeba wracać z powrotem. (nie nie, wcale tak nie musieliśmy robić

)
Podejście pod Tete Rousse zajmuje bardzo spokojnym krokiem niecałe 4 godziny.
Najpierw idzie się po śniegu dośc mokrym, nachylenie niewielkie:

A potem odcinek ściezki skalnej:

By w końcu zobaczyć Tete oraz tajemnicze instalacje. Nie wiem czy to prawda, ale jeden przewodnik opowiadał nam że powyżej znajduje się jakieś lodowcowe jezioro i boją się że jak coś strzeli to woda zaleje niższe tereny o te instalacje to system szybkiego ostrzegania


50 metrów nad schroniskiem jest pole namiotowe, rozbitych ok 25 namiotów.
Tu nasz namiot, w tle podejście pod Goutera i dobrze widoczne słynne Rolling Stones

Cały czas kręcą się żandarmi, pytają o rezerwację w Gouterze, przypominają o zakazie biwakowania itd
Po noclegu zwijamy namiot I zostawiamy go razem z karimatami w szafkach w schronisku (kaucja 1 euro). Ok 7.30 ruszamy w górę. Mamy do przejścia tylko 3 godziny ale idziemy wcześnie bo wtedy podobno bezpieczniej w kuluarze.
Widok na namioty z podejścia:

Sam kuluar:

Tabliczka ilustrująca jak się powinno go przejść. Tak przechodzą tylko przewodnicy z klientami, reszta na żywca my też. Lina metalowa rozpięta nad kuluarem jest w pewnym momencie kilka metrów od ścieżki więc nie radzę wpinać się krótką lonżą gdyż można zawisnąć.

Samo przejście bez problem, dwóch patrzy, trzebi biegnie, przechodzi się go w jakieś 20-30 sekund.
Potem trasa biegnie cały czas po skałkach, od czasu do czasu jest stalówka do której można się wpiąć, ale nie jest to konieczne. Łatwo zgubić szlak w pewnych momentach, trzeba wypatrywać czerwonych kropek na skałach, one pokazują właściwą trasę, mimo że często może się nam wydawać że łatwiej obejść, to jednak radzę iść za kropkami bo kilkanaście metrów w prawo lub lewo już latają wielkie kamienie.

Tu widoczne rzeczone kropki na skałach

I tak po 2,5 godz. lądujemy pod starym Gouterem skąd granią 5 minut do nowego Goutera


Uprzedzając pytania: nad Gouterem nie było żadnych namiotów ani nawet śladu po nich, rozmawialiśmy w wieloma osobami i podobno 3 ekipy się rozbiły w tym roku i wszystkie dostały po 1200 euro mandatu (najniższy możliwy, maksymalny to 6 tyś)
Co do rezerwacji w gouterze to my zrobiliśmy ją na 2 noce wyjeżdżając z campingu więc dzień przed planowanym noclegiem. Tak jest najłatwiej bo 3 dni przed masa ludzi odwołuje rezerwację. Dzieje się tak ponieważ rezerwacje można zrobić miesiąc przed więc ludzie rezerwują po kilka noclegów a żeby zwrócili zaliczkę to trzeba odwołać max 3 dni przed więc niby cały czas pełno ale okazuje się że zarezerwować bardzo łatwo, trzeba tylko poczekać. Nam ściąga z konta po 30 euro zaliczki od osoby za noc czyli praktycznie całą sumę, gdyż nocleg dla członków OEAV kosztuje 30 euro. Cena regularna 60 euro. Za dopłaty, jedzenie i picie można w schronisku płacić kartą.
Samo schronisko bardzo ładne, my byliśmy niecały tydzień po otwarciu. W środku czyściutko, duża przyjemna jadalnia, dostępna kuchnia turystyczna w której można gotować na własnych kuchenkach. Śpi się w tzw. dormitoriach na łóżkach dwupiętrowych, które są nadzwyczaj wygodne, wszystko w drewnie, ubikacje czyste, w kranach nie było wody bo czegoś tam jeszcze nie podłączyli, teraz już pewnie jest.
Jest w cenie świeża ciepła pościel więc śpiwory można zostawić w Tete, my nie wiedzieliśmy i targaliśmy puchowce ze sobą.
Przykładowe ceny: 1,5 litra wody 5 euro, piwo 5-7 euro, naleśnik z serem 10 euro, śniadanie (raczej marne) 10 euro, może być o 2 lub 7 rano.
Pojedliśmy, popiliśmy i poszliśmy spać. Pobudka 1.30, śniadanie o 2, przed 3 wygrzebaliśmy się ze schroniska i po związaniu się ruszyliśmy w świetle czołówek w górę. Lekki mrozik, lekki wietrzyk, śnieg zmrożony, trochę świeżego śniegu, po prostu bajka.

Świt zastaje Nas w okolicach Vallota

Dalej śnieżną granią idziemy spokojnie w górę, czujemy się świetnie, nikomu nic nie dolega, widać aklimatyzacja na Breithornie nie poszła na marne.

I tak przed 7 rano stajemy na szczycie Mont Blanc 4810 m.n.p.m., temperatura nieco poniżej zera, lekki wiatr, ciśnienie 567 hPa


Pozostaje już tylko wracać do Goutera.
W tle Vallot i grań prowadząca na szczyt

Zespól zadowolony pod Gouterem

Jak pisałem na wszelki wypadek mieliśmy zarezerwowane 2 noclegi w Gouterze jakby się nie udało wyjść w pierwszy dzień. Nocleg był już zapłacony ale na szczęście udało się go odsprzedać Ryśkowi Pawłowskiemu i jego klientom którzy też wychodzili w ten sam dzień co my na szczyt ale po zejściu chcieli jeszcze jedną noc przespać przed zejściem w dół.
Dalsza drogo to już spokojnie schodzenie do Tete, znowu przepak i na sam dół, do tramwaju i samochodu zaparkowanego pod stacją kolejki w St Gervais (parking jest bezpłatny!)
Potem na ostatnia noc znowu na camping
W ostatni dzień wracamy do Chamonix żeby pochodzić po mieście i powrót do Polski
Korek przed Chamonix, przynajmniej widoki ładne

Przy okazji załapaliśmy się jeszcze na mistrzostwa europy

Dziękuję Tomkowi i Patrykowi za wypad oraz komus na górze za pogodę i bezpieczny powrót
