Świt powoli zaczął wlewać się na poddasze schroniska w Kieżmarskiej. ‘Jeszcze za wcześnie’ – pomyślałem poprawiając kurtkę i polar służące za poduszkę i szczelniej dopinając śpiwór. Tak dobrze się śpi nad ranem… Mgnienie oka później robi się już zupełnie jasno i zaczyna się ruch. 6:20. ‘Ania? Wstajemy na śniadanie’
1. Czegóż więcej chcieć?

Poranek w Dolinie Kieżmarskiej przywitał nas przepiękną pogodą. Po zlewie na Kołowym poprzedniego dnia była to miła odmiana. Nawet mięśnie stały się mniej obolałe na myśl o następnej lajtowej wycieczce – wszak w takich warunkach to sama przyjemność. Ania uśmiechnięta przynosi do stolika dwa kubki z czarną jak oko proroka zawartością. Na moje pytające spojrzenie mówi: ‘Chcesz to bierz jedną’, ale zrozumiałem że obie kawy są dla niej.
Tymczasem za oknem górowała nad nami olbrzymia ŚCIANA. ‘To jak będzie? Ja bym poszła…’. Właściwie to czemu nie spróbować? Jak nie teraz to kiedy, jak nie w taką lampę to kiedy… Decyzja zapadła. Idziemy!
Wychodzimy ze schroniska o godzinie 8. Przez myśl przelatuje mi, że to strasznie późno. Człowiek się przyzwyczaja do rozpoczynania wycieczek o 4… 15 minut podążamy czerwonymi znakami Magistrali, aż stajemy pod ‘pasem traw podchodzącym najwyżej pod ścianę’. Dwa kamyczki ułożone w kopczyk tuż koło szlaku nie pozostawiają wątpliwości. To tu. Kaski na łby i do góry. Po kilkudziesięciu metrach blokuje nas pas kosówki. Chwila wątpliwości, ale innej drogi nie było, tak więc musieliśmy pobawić się w Indianę Jonesa. ‘Na prawo od miejsca gdzie trawy sięgają najwyżej znajduje się wylot żlebu stanowiący początek…’ – tako rzecze przewodnik. Ale kur.wa ten żleb? Strome to to, mokre. Idziemy na rekonesans nieco bardziej w lewo. Nie tu. Wracamy. ‘Widzę łańcuchy, to ten’ – Ania rozwiewa wątpliwości. No dobra, przecież wiadomo było, że nie idziemy na Sarnią Skałę.
2. Żleb nie robił miłego wrażenia na pierwszy rzut oka

Żleb zasłany ogromnymi głazami i rumoszem skalnym z bliższej perspektywy nie okazał się, o dziwo, tak nieprzyjemny. W większości oferował dobre chwyty, jedyną niedogodnością była cholerna wilgoć. Po kilkunastu łatwych metrach pierwszy prożek i pierwszy łańcuch. Mokra płyta była by trudna do przejścia, gdyby nie to sztuczne ułatwienie. Okazało się później, że jest tego znacznie więcej. I tak przez dobrych dwadzieścia minut ukształtowanie terenu nie pozwoliło nam się nudzić. A najlepsze zostawiło na koniec. Wyjście że żlebu dla mnie było by raczej niemożliwe bez sztucznych ułatwień. Ale poradziliśmy sobie i z tym. Dotarliśmy do początku Złotej Drabiny.
3.,4. Początek Złotej Drabiny


Ogromy zachód biegnący niemal przez całą północną ścianę Małego Kiemarskiego Szczytu umożliwia najłatwiejszy do niej dostęp oraz jest naturalną drogą wycofu dla taterników. Do Złotego Kotła – który przypomina mi nieco eigerowskiego ‘Pająka’ droga prowadząca zachodem nosi miano Złotej Drabiny, dalej natomiast, aż pod Uszatą Turnię – Drabiny Niemieckiej.
Dostęp do Złotej Drabiny nie jest najłatwiejszy, natomiast po wejściu w nią, dalsza droga nie przedstawia większych trudności – zwłaszcza do Złotego Kotła. Trasa wiedzie wygodną ścieżką, wychodząc co jakiś czas na grańkę Złotej Turni pozwalając podziwiać coraz szersze otoczenie Doliny Kieżmarskiej oraz Tatry Bielskie.
5. Widoki na otoczenie Kieżmarskiej coraz lepsze

6. Złota Drabina

7. Złoty Kocioł - na lewo Kieżmarska Drabina, na prawo Niemiecka Drabina

Po około dwóch godzinach od wyjścia ze schroniska docieramy do Złotego Kotła. Z tej perspektywy Ściana jeszcze zyskuje na swej dzikości. W lewo od tego miejsca odchodzi Kieżmarska Drabina – trudnościami II wyprowadza na grań łącząca Kieżmarski z Rakuską Czubą. Nie ona jednak nas interesuje. My zwracamy głowy w prawo, gdzie w ścianę wgryzają się dwa równoległe żleby przedzielone zanikającą w połowie grzędą. Właśnie nią prowadzi na początku Niemiecka Drabina. Spokojnie i uważnie pokonujemy kolejne metry. Skała miejscami jest krucha, lecz droga jest raczej łatwa. Po dłuższym czasie kierujemy się do żlebu i nim kontynuujemy wejście w stronę widocznej już Uszatej Turni (po polsku zwanej Złotą, ale mi się bardziej podoba nazwa słowacka – góra wygląda naprawdę jak uszy pluszowego misia). Odcinek ten jest dość monotonny i mija naprawdę sporo czasu zanim stajemy na Złotej (Uszatej) Przełączce.
8. Niemiecka Drabina

9. Pojawiają się Bielskie

Otwiera się widok na otoczenie Doliny Dzikiej, Durne Szczyty, Łomnicę oraz Miedziane Ławki. Naprawdę piękna sceneria skalna. W tym miejscu zaczęło się gorączkowe wertowanie przewodnika. Pierwotnym celem był Mały Kieżmarski Szczyt północno zachodnią granią. Mianem tym umownie nazywa się tak naprawdę dwie drogi prowadzące żebrami spadającymi na Złotą Przełączkę oraz Miedziany Przechód – siodła oddalone od siebie raptem o 5 minut trawersu. Musieliśmy podjąć decyzję, którą z nich wybieramy. Tak naprawdę to widok z tego miejsca trochę nas onieśmielił. ‘To może jednak Łomnica Miedzianymi?’ – zapytałem. Dojście z tego miejsca na Ławki nie stanowiło już problemu, a dalszą drogę też pewnie zrobilibyśmy spokojnie. ‘A chce ci się z Łomnicy wracać do schroniska po bety? To będzie straszny szmat drogi…’ – Ania sprowadziła mnie na ziemię. ‘Nie, bez sensu, czekaj, pójdźmy na Miedzianą Basztę - kilkanaście metrów od siodła Miedzianego Przechodu, na którym już wtedy siedzieliśmy – i zobaczmy jak to wygląda z perspektywy’. No lite, jebitne żebro, jakoś chyba da radę… No i ‘prawe’ wygląda przystępniej niż ‘lewe’. ‘Dobra Ania, wbijamy się – dopóki trudności będą pozwalały na bezpieczne zejście, jakby co, to będziemy szli do góry. Tak też zrobiliśmy.
10. Uszata z Miedzianego Przechodu

11. Dureń i Durne

Skała była pewna, chwyty bardzo dobre. Droga stała się przyjemnością. Klucząc to po jednej to po drugiej stronie żebra, szybko robiliśmy wysokość. Według przewodnika po ok. 180m obie drogi miały się połączyć. My chyba nawet ciut wcześniej przeszliśmy na lewe żebro. Teren pozwalał na pewną dowolność i przez większość czasu wyszukiwaliśmy swoje warianty osobno. W porównaniu do grani Przełęcz Tetmajera – Gerlach, tę określiłbym jako ciut łatwiejszą. Ale na pewno dłuższą. Droga na wierzchołek zajęła nam dobrą godzinę.
12. Ania na żebrze

13. Tak to wyglądało w stronę szczytu

14. Schronisko z Małego Kieżmarskiego

15. Duży z Małego i Łomnica

W końcu stajemy na wierzchołku Małego Kieżmarskiego Szczytu. Widok w dół na schronisko jest niesamowity. Co za pion! Stacja kolejki na Łomnicy skrzy się w słońcu jak jajce osiedlowego burka. Ludu przy barierkach naprawdę sporo. Nie ma na co czekać. Idziemy na Dużego Kieżmara. Kilka osób na szczycie, wszyscy przyszli z Rakuskiej lub Huncowskiej. Jedenasta praca wykonana. Mam naprawdę sporą satysfakcję, że właśnie tą drogą.
16. Jest moc

17., 18. Widok z Kiemarskiego


Widok jest bardzo wysokogórski, lecz sporą część panoramy wgłąb Tatr zasłaniają ogromne cielska pobliskich Łomnicy i Durnych Szczytów. Nie jest to na pewno widokowa ekstraklasa, ale nie o to tym razem chodziło. Największe wrażenie robi Grań Wideł i naprawdę pomyśleliśmy sobie, że czapki z głów przed każdym kto tę drogę przeszedł. Interesująco wygląda Czarny Szczyt, a zza Baranich Rogów wypatrzyłem nawet Świnicę. Posiadówa na piku trwa dobrą godzinę.
19. Schodzimy na Huncowska

20. Urobilim i zeszedlim

W końcu zaczynamy się zbierać. Schodzimy najpierw żlebem, potem granią do Huncowskiej Przełęczy. Stamtąd, aby mieć jak najbliżej do schroniska obniżamy się żlebem prawie na dno Doliny Huncowskiej i po trawersie osiągamy grań schodzącą z Małego Kieżmara na Rakuską już poniżej jej uskoku. Po 1:45h od szczytu jesteśmy na Rakuskiej Czubie. Stąd też widoki są całkiem fajne. Teraz już tylko do schronu na piwo! Niestety otrzymujemy informację, że prognoza na niedzielę jest beznadziejna. Trzeba zwijać do chaty. Deszcz łapie nas jeszcze przed zejściem na pytanek SAD...