Jak zbiorcza, to zbiorcza:
Mnie to nawet kiedys zaszczyt kopnal z Bratyslawy do Wiednia, przez zielona granice przechodzic. Jak dzis pamietam, zebralismy sie w jakiejs knajpie na dworcu, bylo nas piec osob. Pare piwek i do jakiejs malej miesciny, tuz kolo granicy. Stamtad piechota, droga w kierunku - nach Osterreich!
Gdy tak przeszlismy z piec kilosow podjechal gazik i wyszli panowie w mundurach. O dziwo, nie chcieli sie przylaczyc, tylko byli ciekawscy - dokad my to niby noca idziemy? No jak dokad? O tam, o! Do granicy! Jak to, do granicy? Pytaja uprzejmie, ale po czesku (moze to jednak byl slowacki?). Wtedy nie wiedzialem. Normalnie - analfabeto knedliczkami pasiony! Do granicy, zeby stopa zlapac. Jak to? No bo tam samochody do Polski, na przejsciu granicznym mozna znalezc. Nie uwierzyli' psia ich nozka szturchala i kazali do pojazdu sie wtranzalac. Mysle, dupa blada, bede w czechoslowackich kamieniolomach kul kamienie na mniejsze. Ale oni odwiezli nas do miasteczka i kazali isc precz.
Trzeba sie bylo zastanowic, wiec poszlismy na piwo. Mordownia taka przydworcowa, twarze ciemne, maszynki do golenia nie ogladaly chyba od czasow Rumcajsa z Zacholeckiego Lasu. Pijemy, gadamy i nagle podchodzi taki jeden, okazuje sie - Polak. A wy co? Przez granice? Nie, skad!? My na stopa. Taaa... Ja tez przez granice mowi, tylko ja juz szosty raz. Niesamowite, piec razy go deportowali, ale on i tak w sobie czul dusze Kasztana. Gdy juz zdobylismy jego zaufanie, po piatym piwie, wyjawil nam, zesmy buraki i patafianow banda - droga to byle niedojda lezie, jak ciec do skladu miotel. Torami trzeba!
Ekstra! Zebralismy sie i wyruszylismy. Wiecie jak sie ch.slabo idzie po torach? Mijal podklad za podkladem i wtem zza zakretu wyskoczyl most! Nie taki normalny. W remoncie! Na samym srodku dziura jak w wierszyku dla dzieci. Tylko, ze dolem plynela rzeka, odlegla jak ksiezyc Saturna. Ni chuchu nie bylo jej widac, ale szumiala i warczala, a tory zdjeto i przerwa w moscie miala ze trzy metry szerokosci. A moze dlugosci? W kazdym razie w poprzek byla. Obie czesci laczyla deska. Nie kladka, nie pomost, nie most linowy, nawet nie via ferrata. Deska. Oj, piszczaly dziewczyny. Gdybym wtedy skojarzyl, ze nie mam leku wysokosci to dzis ja bym robil Annapurne w szesc godzin, pomiedzy posilkami.
Ale nie wazne. Przeszlismy i dotarlismy do granicy. Panie! Pole zaorane, dlugie na jakies piecset metrow, a szerokie takie, ze ciagnelo sie od Ukrainy, az po geografia wie dokad. Myslimy sobie, obserwuja? Polezelismy troche, zmarzlismy. Mzawka zamienila sie w deszcz. Trzeba bylo ruszac. Z dusza na ramieniu, w blocie po kolana, czlapiac w jakiejs mazi, lezlismy w kierunku krzakow po drugiej stronie. Cisza byla taka, ze nawet wiatr przestal wiac. Czulem jak snajperzy wstrzymywali oddech z moja sylwetka w srodku krzyza.
Gdy w koncu dotarlismy na druga strone, krzaki okazaly sie winnica. Staropolskim zwyczajem mijalismy ja, czestujac sie winogronami. Nie bylo widac konca. Gdy w koncu nastapil, zza wzgorz wylonila sie bocznica kolejowa. Mokrzy i brudni, oblepieni blotem po pachy, bo kazdy wywracal sie wiele razy, zaczelismy szarpac sie z wagonami osobowymi, ktore drzemaly opodal krzakow. Gdy jeden z nich ustapil mielismy przynajmniej schronienie. Nie znalem jeszcze wtedy slowa hipotermia, ale zapewniam was, ze zimno bylo tak bardzo, ze nawet Golfstrom zamarzal. Pociagi Austriacy mieli zacne, ale tez zimne. Nie grzeli psia kostka na bocznicy, woda zakrecona, nie przewidzieli, ze chamstwo z calego swiata sie zjedzie. Uwalilismy sie wiec jakos tak na korytarzu, patykami zeskrobywalismy bloto z butow.
Zaraz, ja nie! Mialem taka plastikowa siateczke, a w niej dresik - czysty i pachnacy, nie pamietam ile mial paskow. Zostalem wiec oddelegowany do pobliskiej stacji, gdzie mogl byc telefon. Szylingi, czy te drobne, jak sie nazywaly male pieniadze kasztanskie? Bo nie pamietam. Dostalem garsc, numer telefonu do Wiednia, do znajomych jednej z dziewczyn. Zadzwonie i zabiora nas stamtad. Dalej bylo juz nudno, nikt nie wyskoczyl i nie krzyczal - Hande Hoch! A mialem przygotowana sprytna odpowiedz - Jawohl! Zabrali jakims furgonem, dali sie wykapac, ogrzac i zjesc, i poszlismy z Jasiem na ulice. O dalszych przygodach nie bede mowil, bo to Basi relacja. W kazdym razie i ja tam bylem, Szonbrun widzialem, a Basi dziekuje za zajawke i przypomnienie tych chwil. To juz chyba ponad dwadziescia lat temu!
Jak ten czas popierdala. O, popierdala tez przechodzi bez kropki!
