odważam się zamieścić relację z mojej wycieczki na Rohacze.
marszruta: dzień 1.Zakopane - Dol. Chochołowska - Grześ o zachodzie słońca
dzień 2. Schronisko Chochołowskie - Wołowiec -Rohacze - Smutne Sedlo - Żarska Chata
dzień 3. Żiarska Chata - Żiarskie Sedlo - Hruby vrch (Jarząbczy) - Starorobociański - Ornak - schr. Ornak (spanie)
dzień 4. powrót do Zakopanego - Kolibecka - Paulaner + kwaśnica - dom
Pogoda idealna. Forma - bywało lepiej. Trasa - męcząca............
Tak naprawdę to inspiracją do wycieczki był artykuł w NPM, a i tereny te nie były przeze mnie jeszcze zeksplorowane. Ta wycieczka miała mnie i męża mego, Sławomira, przekonać, czy chcemy jeszcze jeżdzić w Tatry i czy ich widok po wizycie w Alpach będzie satysfakcjonujący. Przekonałam się także, że będąć na tzw. tygodniu w Tatrach i omijając najbardziej popularne szlaki można i zaznać samotności, i noclegu w schronisku bez rezerwacji i nie na glebie!
Dzień pierwszy, jako że był dojazdowy, pominę. Nadmienię jedynie, iż nie było cudnego zachodu słońca z Grzesia kontemplowanego, gdyż chmury sprzysięgły się przeciwko nam. Ale że póżniej nam odpuściły, to przebaczam im.
Świt w Chochołowskiej. O 5; 30 już tłok w kuchni turystycznej. Pogoda cudna, a więc w drogę na Rohacze!

tak wyglądają Rohacze z Wołowca.
A na Wołowcu odkryłam wyższość parówek nad kabanosami ( jednak)

Zauroczyły mnie , po raz kolejny, słowackie ubezpieczenia na szlakach:

Wreszcie zaczęło się to, co tygryski lubią najbardziej;

W najciekawszych momentach zdjęć nie ma, bo obydwie ręce były potrzebne. Zaiste, było z czego odlecieć! Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Rohackiego Konia pokonałam wierzchem na oklep. A tak prezentuje się Rohacz Ostry:

A tak Płaczliwy:

Widok na Orlą Perć Tatr Zachodnich:

Tak kończyła się nasza przygoda z Rohaczami: Smutne Sedlo.

Pełni obaw o miejsce w schronisku dotarliśmy do Żiarskiej Chaty. Dostaliśmy nocleg na stryszku, coś w rodzaju alpejskiego lagru-materace. A wejście na ów stryszek o mało nie okazało się trudniejsze niż całe Rohacze : stromo, wąsko i po linie.... Zwłaszcza trudno było w nocy, po ciemku i z pełnym pęcherzem, na zesztywniałych po wysiłku nogach. W cenie strychu żeton na prysznic z ciepłą wodą. Dodam, że spaliśmy tam tylko my we dwoje + jeden chłopak z Polski. A miejsc było z 50.

Poranek znowu słoneczny i bluskaj pełną gębą. Na szlaku kilkoro Słowaków. Osiągnęliśmy Żiarskie Sedlo myśląc, że już zdobyliśmy wysokość i dalej będzie łatwo (1917mnpm) i zeszliśmy do cudnej dolinki, jakby żywcem przeniesionej z Austrii. Tym bardziej, że zostaliśmy otoczeni przez stado świstaków!

Bardzo były wyluzowane i chętnie pozowały do zdjęć.

Miłe złego początki...... W dolinie, a może bardziej kotlinie, o nieustalonej przez nas nazwie, spotkaliśmy dwoje rodaków. Ucieszyliśmy się bardzo, bo już zaczęliśmy powątpiewać, czy idziemy istniejącym szlakiem.... Pusto, cicho, tylko czemu ciągle w dół??!!!! i te świstaki świstały. Wysokość stopniała do nieco poniżej 1300 mnpm. A potem znów mozolnie w górę... Szlak był zdecydowanie nieuczęszczany i przedzieraliśmy sie przez wysokie paprocie, jagodziny i chwiejące się mostki. Było tak dziko, że powiedziałam do męża mego Sławomira: "Tylko tu misia brakuje..." Otóż nie brakowało! Był i miś! Na szczęście mały i bez mamy... Nie czekaliśmy, aż się mamusia pojawi i nie robiąc już fot oddaliliśmy się spokojnym, acz zdecydowanym krokiem ku Polskiej granicy.... oczywiście, by małego nie wystraszyć....
Teraz zaczęła się moja droga przez mękę. Nie przypominam sobie, żeby którykolwiek szlak tak mnie zmęczył! Nawet miałam napisać w temacie"Najbardziej nielubiane szlaki" : zielony szlak ze słowackiej kotlinki NN na przełęcz pod Jarząbczym. Było piarżysto i stromo. Ale nie byłam tam dla przyjemności, tylko dla turystyki!
A tak wyglądałam na owej przełęczy nostalgicznie popijając misie siki (nabraliśmy wody z potoku w którym taplał się niedżwiadek) Z Rohaczami w tle.

Dalej już nasze cywilizowane Tatry polskie. I Starorobociański, któremu mąż mój Sławomir obiecał, że go rozkopie, bo kto tu taką bałuchę postawił? Spojrzenie na nasze Tatry Zachodnie:

na koniec miałam jeszcze bliskie spotkanie z tatrzańskim granitem gdzieś koło Iwaniackiej Przełęczy

W schronisku Ornak dostaliśmy bez problemu łóżko w pokoju wieloosobowym. W trasie byliśmy ok. 11 godzin.
Kilka porannych fotek na pożegnanie Hali Ornak:

A jeśli chodzi o pytanie o to, czy chcę jeszcze jeżdzić w Tatry, odpowiadam tak, chcę! I mam juz plan na kolejny sezon letni....