Osobiście uważam, że są lepsze "górskie sprawy" niż ładowanie szczupłych zasobów i ludzkich i finansowych w himalaizm. Wspinaczka bowiem skarlała. Kiedyś skały i bouldery były traktowane jedynie treningowo, jeśli w ogóle je zauważano (trochę inaczej było w "piachach", ale to inna historia). Liczyła się Ściana - im większa, tym lepiej. Długo nam - ludziom Zachodu - starczało wyzwań w Alpach, Tatrach, górach kulturowo i geograficznie bliskich i swojskich. Z czasem - z rozwojem technik alpinistycznych oraz sprzętu - takich ścian i Wyzwań zaczynało brakować. W naturalnej pogodni do bycia lepszym, do robienia rzeczy jeszcze trudniejszych, jeszcze bardziej wymagających, coraz śmielej wyprawiano się w różne egzotyczne nam pasma w poszukiwaniu mocniejszych wrażeń. Himalaje i Karakorum wydawały się naturalnym ukoronowaniem dążenia do ustawicznego podnoszenia poprzeczki trudnościom. Wyżej niż na Everest - nie można. Dodatkowe obiektywne zagrożenia czyniła z takiej wspinaczki jeszcze trudniejsze wyzwanie. Przez długi czas obiektywne warunki i ówczesna technika wymuszały działanie zespołowe, oblężnicze, organizowanie wypraw narodowych itd. Eksploracyjny cel i warunki naturalne wydawały się uświęcać takie nadzwyczajne środki dla zastanego alpinistycznego modus operandi. W którymś jednak momencie - obstawiam połowie lat siedemdziesiątych - zaczęto wracać do korzeni: z jednej strony próbowano stosować styl alpejski w Himalajach i Karakorum, z drugiej - dzięki ewolucji sprzętu wspinaczkowego (nowy sprzęt, liny, buty z "superfriction" itd.) - otwarły się nowe problemy i porywające wyzwania w "domowym ogródku". Parcie na ośmiotysięczniki - bynajmniej nie turystyczne, lecz sportowe - zaczęło systematycznie maleć. Z czasem ważnych problemów możliwych do rozwiązania przy obecnym sprzęcie w stylu alpejskim zaczęło brakować na ośmiotysięcznikach. Były i są wciąż niżej. Toteż tam przeniósł się akcent (wystarczy spojrzeć na nominacje i laureatów do Złotego Czekana). W dodatku zauważono, że przyjemność wspinaczki i wyzwania, które one daje, spotkać można znacznie niżej - nie tylko tak, gdzie mrozi dupę, ale i w skałach, albo i kamykach, które wcześniej co najwyżej traktowano jako miejsce przygotowania przed wyzwaniami w górach. Zauważono, że nawet bez liny można realizować wspinaczkową pasję, pojmowaną jako rozwiązywanie za pomocą siły własnych mięśni, gibkości i pomyślunku naturalnych trudności pionowego, skalnego terenu. Że nie ma potrzeby szukania coraz to trudniejszych wyzwań w górach - owszem, można i tam, ale można również coraz to kolejne szczeble w drabinie trudności pokonywać w skałach i na niewielkich kamykach. Nic więc dziwnego, że coraz mniejsza była grupa osób, które swą wspinaczkową, sportową, pasję chcą realizować na 8 tyś. metrów. Tak jest i w Polsce, i w innych krajach Europy. Może kiedyś ten trend się odwróci, ale na razie - jest jak jest. Bielecki może jest bardzo dobrym himalaistą, choć wspinaczem/alpinistą - a i partnerem górskim - już raczej nie. W Polsce magia Himalajów, Karakorum, ostatnio - za sprawą sukcesów, ale i tragedii - odżyła na nowo. Być może udzieliła się ona i PZA (inna sprawa, że jego prezes to były himalaista i przez pryzmat włąsnych doświadczeń może na sprawy patrzeć), kiedy zapowiedziała faktyczną kontynuację programu pod zmieniona nazwą. Moim jednak zdaniem - zamiast wysyłać nieliczne ekipy w Himalaje - lepiej by było gdyby wysyłać liczniejsze grono dobrze rokujących ludzi na wspinanie w Alpach, Patagonii, niższe szczyty Karakorum itd., czyli tam, gdzie współcześnie koncentrują wyzwania wysokogórskiego sportowego wspinania. Sportowe wspinanie skarlało, ale tylko w znaczeniu tego, na jakiej wysokości nad poziomem morza "toczy się bój o sławę i kobiety".
_________________ Nie sprytem, lecz siłą!
"Gdyby ministranci zachodzili w ciążę, aborcja byłaby refundowana"
V kolumna szatana
|