Zima w Bieszczadach to jest coś wspaniałego. Masy białego śniegu, skrzypiący mróz pod nogami, nieprzetarte szlaki, ludzi jak na lekarstwo - bo to przecież koniec świata. Tak miało być pięknie. Niestety część górska pierwszego wyjazdu w nowym roku nie wypaliła. Ale, żeby nie użalać się nad sobą coś jednak z Barbórką urobiliśmy. Kwaterę mieliśmy w willowej dzielnicy Wetliny "Manhattan".

Zmotoryzowani non stop przekraczają tam dozwoloną prędkość, że postawiono fotoradar, ale że Kovik jeździ bezpiecznie to obyło się bez błysków fleszy.

Startujemy ze Starego Sioła żółtym szlakiem w stronę Przełęczy Orłowicza. Jak na dobrą zimę przystało pierwsza część szlaku jest mega zabłocona co sprawia, że buty stają się o parę dkg cięższe i łatwiej o poślizg. W lesie fajne jesienne kolory i mgiełki, więc wyciągam aparat. No ale cóż mam począć jeśli dwa komplety baterii są rozładowane. Dobrze, że Basia miała głowę na karku to udało się co nieco pstryknąć. Z czasem zdobywamy coraz większą wysokość a co za tym idzie błotko miejscami zanika. Pojawiają się w jego miejsce płaty śniegu. Wychodząc z lasu odczuwalna temp szybko spada. Tak samo szybko dochodzimy do przełęczy. Rezygnujemy z wejścia na Smerek i po tym jak ktoś nam pstryka zdjęcie ruszamy w stronę Puchatka i jego Chatki. Widoki powalają tylko z jednego powodu - wyobraźnia czyni cuda. Ludzi sporo jak na tę porę roku. Basia po godzinie marszu krzyczy ( bo inaczej nie da się przez ten wiatr porozumieć): "Już schronisko?!" Jednak okazało się, że to tylko drzewa wyłaniają się z mgły. Zdobywamy najwyższy punkt tego dnia i całego wyjazdu Osadzki Wierch 1255 m i wędrujemy dalej. Tym razem już wyraźne kształty budynku wyłaniają się zza chmur, więc pstrykam mu fotkę - okazuje się że to nie była chatka tylko jakaś szopa przed. Wchodzimy do środka, aby się zagrzać a tu psikus. Mam wrażenie, że na zewnątrz jest cieplej niż w środku, więc tylko konsumujemy bułę popijając ciepłą herbatą. Schodzimy do Przełęczy Wyżnej ślizgając się w międzyczasie po zalodzonym i błotnistym szlaku. Jeszcze tylko 8 km z buta do domu. Na nasze szczęście trzeci z kolei samochód zatrzymuje się i podwozi nas pod nasza chatę.









W nocy wiatr duję dość solidnie. Na drugi dzień pogoda się zmieniła. Do zachmurzenia, mgły i mocnego wiatru dołączył deszcz. Przy śniadaniu kombinujemy co robić i wykombinowaliśmy, że idziemy na Rawki. Startujemy z parkingu by po 30 min zniechęceni potokami płynącej wody po zmrożonym śniegu i zacinającym deszczu osiąść w wysuniętym "ABC" w bacówce pod Rawkami. Oby tylko było cieplej niż w Chatce Puchatka! Było ciepło, było przytulnie, było wesoło. Dosiadła się do nas grupa z Mielca, którą poznaliśmy dzień wcześniej. Po ok. dwóch godzinach postanawiamy wracać. Na chwilę nawet jakby zrobiło się jaśniej, więc pstryknąłem parę marnych zdjęć.








Trzeciego dnia to czas powrotu toteż z tego powodu, przy towarzyszącym nam deszczu opuszczamy Wetlinę. W okolicach Leska przestaje padać, więc wstępujemy na chwilę nad Solinę, gdzie spotykamy ... grupę z Mielca. Im dalej od gór to pogoda coraz lepsza.




Mimo tej niepogody i tak się cieszę z tego wyjazdu, bo chyba o to w tym całym górołażeniu chodzi. A może się mylę? Kto rozsądzi?
A na dowód, że Bieszczady są piękne oglądam sobie taki oto filmik:
http://www.youtube.com/watch?v=oHYrsvUcnYs