Jak już zapewne wszyscy wiemy, zima w tym roku z zimą ma nie wiele wspólnego, a jeśli doliczyć do tego jeszcze dobre prognozy weekendowe to już praktycznie robi się jakaś tragedia... W związku z tym swojej szansy w wyjeździe trzeba było wypatrywać w środku tygodnia.
Na początku planowaliśmy wyjechać w piątek tydzień wcześniej, jednak niestety, a może i stety, nie udało się. Na szczęście pogoda wtedy nie dopisała, więc nie było czego żałować.
Następny przyszedł poniedziałek i super inwersja, która spowodowała, że z godziny na godzinę załatwiliśmy sobie z Krzyśkiem w pracy urlop na dzień następny.
Z Krakowa wyruszyliśmy o godzinie 3:30. Mimo, że nie wyspani to na szczęście w miarę dobrych humorach i z nadzieją, że tym razem pogoda będzie łaskawsza niż miało to miejsce w przypadku wejścia na Kończystą, wyruszyliśmy na Słowację. Dosyć szybko i bez problemów dojechaliśmy na pusty parking. Szybkie przepakowanie/zapakowanie/przebieranie i około 5.45 byliśmy już w drodze.
Na szczęście tym razem nie musieliśmy iść w padającym śniegu, a i chmur nie wisiało nad nami za dużo! Nie były potrzebne nawet czołówki, ponieważ powoli było widać świecące zza horyzontu słońce.
Po około 30min marszu przyszła chwila na postuj przy Hrebienoku na wschód słońca. Parę zdjęć i ruszamy dalej.


Droga jest w sumie całkiem przyjemna. Jedyny minus to w sumie wystający czasami spod śniegu lód, na którym można się miejscami nieźle przejechać. Nie decydujemy się jednak jeszcze na wyciągnięcie raków i czujnie poruszamy się do przodu!
W momencie gdy zaczyna nam się pojawiać na horyzoncie Pośrednia Grań oraz Żółta ściana, postanawiamy zrobić sobie mała przerwę. O ile wtedy jeszcze nie założyliśmy raków, bo podejście do Chaty Teryho wyglądało na w miarę łatwe, a śnieg na dosyć miękki, to niecałe 5min później, zmieniamy jednak plan i raki zakładamy


Pogoda tym razem nam dopisała. Słońce zaczęło powoli wychodzić już zza szczytów i momentalnie sprawiło, że musieliśmy w końcu zrezygnować z kurtek

Czas na podejściu mieliśmy dosyć dobry (pojawiliśmy się pod schroniskiem wcześniej niż zakładał to nasz plan), dlatego postanowiliśmy sobie zrobić małą przerwę na zdjęcia i leżakowanie w słońcu



Ku naszemu zdziwieniu w Dolinie nadal znajdowało się dużo śniegu. Dodatkowo widoczne były miejsca gdzie prawdopodobnie podczas obowiązującej lawinowej trójki zeszło trochę samoczynnych lawin. My jednak mieliśmy uławiconą drogę ponieważ nasz szlak był już przetarty. Nawet będąc pod schroniskiem zaobserwowaliśmy kilka ekip, które wyruszały przynajmniej częściowo w stronę naszego dzisiejszego szczytu. Jedna ekipa wybierała się na lodowy, podczas gdy druga, zdecydowanie liczniejsza zdecydowała się chyba atakować Łomnicę.
Mimo mocnego słońca śnieg był nadal dosyć mocno zmrożony! Dzięki temu, nawet mimo dosyć stromego terenu, szło się całkiem sprawnie a raki siadały jak w (zmrożonym) maśle

Do Baraniego Ogrodu dochodzimy bardzo szybko. Nie mamy powodów do obaw. Śnieg jest stabilny, my się w nim nie zapadamy. Jeśli dodać do tego jeszcze zupełnie bezchmurne niebo to po prostu chce się żyć. Urlop pełną gębą!

Z Baraniego Ogrodu droga nabiera jeszcze większej stromizny. Raki jednak nadal mocno siadają, więc nie ma najmniejszego problemu z podejściem na przełęcz. Na samej przełęczy z powodu wiejącego wiatru nie spędzamy za dużo czasu. Chwilę podziwiamy widoki i ruszamy w dalszą trasę.
fot. K_
Tutaj nareszcie droga zaczyna nabierać kształtów. O ile wcześniej trasa nie stanowiła żadnego problemu, to od teraz przynajmniej wymaga trochę gimnastyki (czytaj. przy obecnych warunkach trzeba umiejętnie się rozstawić na skale). Kluczowe miejsce przechodzimy jednak dosyć sprawnie. Mimo wbitego haka lina nie jest specjalnie potrzebna.

Dalej na drodze pojawia się dosyć strome podejście. Jest na tyle strome, że musimy już chwilami przystawać, aby nabrać siły na kolejne pokonanie kilku metrów przewyższenia.
Końcówka nie stanowi już żadnych problemów. Spokojnie idziemy zboczem grani powoli podchodząc aż do szczytu.
Na szczycie korzystamy z pięknej pogody. Robimy zdjęcia, jemy i napawamy się super widokami.


Duże wrażenie na nas robią Baranie Czuby. Kto wie, może kiedyś?


W drogę powrotną wyruszamy około godziny 12. Wszyscy idzie nadal szybciej niż zakładał to nasz plan. Jedyne miejsce gdzie tracimy trochę więcej czasu to zejście stromym terenem do kluczowego momentu trasy. Niestety miejscami wystają kamienie i trzeba uważnie stawiać kolejne kroki, ponieważ inaczej można zjechać w dół.

Z przełęczy śnieg jest na tyle fajny, że Krzysiek postanawia zjechać aż w rejony Stawu. Ja nie jestem jednak tak ufny i dosyć szybko schodzę stawiając duże kroki. Do schroniska również dochodzimy w miarę szybko, ponieważ stromizna oraz warunki pozwalają praktycznie na bieganie

Odpoczywamy chwile przed schroniskiem. Ja korzystam z promieni słońca podczas gdy Krzysiek decyduje się na mała przekąskę.
Droga ze schroniska również jest bardzo dla nas łaskawa. Jest na tyle dużo śniegu, że spokojnie zjeżdżamy już do normalnej ścieżki. W zasadzie wszystko fajnie, do momentu gdy ni postanowiliśmy spróbować swoich sił wracając szlakiem odbijającym lekko na prawo. Tam wpadam praktycznie po udo w jakaś dziurę i zatrzymuję się na większym głazie na lewym kolanie. Na szczęście po szybkim rozmasowaniu nogi nic poważnego się nie dzieję i dalej możemy ruszyć w drogę do auta.
Na parking docieramy mniej więcej około godziny 15. Całość od auta do auta zajmuje nam niecałe 9h 30min co daje nam zdecydowanie lepszy czas niż wcześniej zakładaliśmy. Jedyny minus całej wycieczki to sympatyczny pan parkingowy, który to kasuje nas 5,60 euro za parking. Pomyśleć, że moglibyśmy ominąć tą opłatę gdybyśmy tylko skorzystali ze sprytnego postu kilerusa z pewnej wyprawy w Tatry Słowackie

Kto wie, może następnym razem się uda

Tak czy inaczej wycieczka zdecydowanie na plus. Tym razem się wszystko udało w 100%. Było na tyle fajnie, że mimo iż nie wyspałem się w kolejną noc to w środę w pracy byłem jeszcze nakręcony niczym szwajcarski zegarek

Standardowo:
(zdjęcia)
http://www.flickr.com/photos/szymkowski ... 555478073/(video)
https://vimeo.com/87853213