Tegoroczny wyjazd na Północ udał się... W 9 dni zrobiliśmy 6 wycieczek, padło 11 munrosów, zaliczyliśmy dwa pola namiotowe, hotel i B&B. Pogoda dopisała, to lato jak na Szkocję jest zajebiste! Na pierwszy ogień poszedł Blaven na Skye, drogą turystyczną:



Sąsiad Clach Glas, z którym tworzą ładną scramblingową turę... następnym razem.



Black Cuillin, szkockie Tatry. Skosiliśmy tam do końca urlopu pięć munrosów:




Po lewej Red Cuillins, po prawej Black:

Idziemy na Am Basteira, tego z zębem!

Piękna grań Pinnacle Ridge of Sgurr nan Gillean. Byliśmy na nim i to trasą fajniejszą niż turystyczna, ale nie wiem czy dałabym radę pinaklom


Ludzie schodzą z ostatniego pinakla, Knights's Peak.


A my dajemy na Am Basteira, trawersując jak większość co by się nie wpieprzyć na Bad Step.

Bad Step, barrrrdzo niefajny zwłaszcza w zejściu:

Szczyt:

Basteir's Tooth, podwójna przewiecha, nie wiem czy w ogóle da się tamtędy wspiąć:

Wbijamy na kolejnego munrosa, Bruach na Frithe, niestety już bez widoków.


Potem mamy dzień odpoczynku, po którym walimy czteromunrosową, 24-kilometrową pętlę. Jest raczej płaskawo i szaro, ale przekraczamy półmetek munrolisty, więc euforia jest. Vespa na 141-szym, półmetkowym munrosie:

Panorama Torridonu i przyległości z Gairloch:


Następnego dnia ogarniamy ostatniego munrosa w Torridon: kolejna strefa do odhaczenia. Acz akurat tam na pewno będziemy wracać, i to regularnie.





Wracamy na Skye, leje, nie ma jak rozbić namiotu, szukamy B&B, wszystko zajęte, środek sezonu... W końcu znajdujemy, ale cudem, i z oknem z widokiem na Stoły McLeoda.
Następnego dnia dreptamy na dwa munrosy w Black Cuillin, przez piękny i tatrzański ale zajebiście męczący Coir' a' Ghrunnda.


Sgurr Alasdair, najwyższy w paśmie - już zaliczony.

Widoki ze szczytu pierwszego munrosa, Sgurr nan Eag. Łatwy ale bardzo malowniczy.


Na drugiego początkowo jest już trochę konkretnego scramblingu ale skała jest zajebista więc idzie sprawnie.

Podejście na szczyt wygląda łatwo, mamy luz... Tymczasem zonk. Z bliska okazuje się że jest dużo bardziej skomplikowane, a te trawki i piarżki niemal pionowe... Trzeba dawać skałą, co byłoby ok, ale trasa jest strasznie zawikłana, co chwila wpieprzamy się w trudny teren i Mazio musi zawracać i szukać innego wariantu. Sprawdziłam w moich trzech przewodnikach oraz w sieci, nie my jedni ulegliśmy złudzeniu łatwości, i rozsądna droga faktycznie jest bardzo skomplikowana.




W paru miejscach mało nie osiwiałam, ale byłam zdeterminowana zaliczyć munrosa. Mazio dzielnie pomagał. Jakimś cudem znaleźliśmy szczyt, ale było ciężko. W dodatku największe trudności skumulowane pod wierzchołkiem, kiedy już naprawdę się czuje że jest się wysoko...


Schodzenie też było ciekawe
In Pin i Sgurr Mhic Choinnich, te munrosy nam jeszcze zostały (oraz kolejne dwa) i tam będzie się działo:



Wyspy Eigg, Rum i Soay najbliżej:


Ostatniego dnia jesteśmy już nieźle wytrzepani... Zaliczamy łatwego munrosa żeby nie zmarnować dnia - łatwość łatwością, ale widoki!!!!




Przed powrotem Mazio zdąża zrealizować to co uwielbia, czyli kąpiel w górskim strumieniu


Już w samochodzie zaczynam tęsknić na Skye i Północą... Oby za tydzień udał się jakiś wypad!!!