Drugi moj wypad w Szwedzkie gory - okolica ta sama, czyli Jämtland, ale nieco inne tereny.
22 sierpnia Tym razem jedzie ze mna M. Organizacja wyjazdu jest prezentem dla niej na okragle urodziny. Spotykam sie z M. Na dworcu w Sztokholmie – przyjezdzam pociagiem, ona promem do Nynäshamn. Dzien wczesniej – chwila grozy, M. Spedza kilka godzin w Gdansku zwiadzajac, a gdy wraca na dworzec, by odebrac zostawiony bagac i jechac na prom, dworzec jest otoczony przez policje – nikogo nie wpuszczaja, bo jest alarm bombowy. Na szczesciew ostatniej chwili dworzec otwieraja i M. Taksowka pedzi w ostatniej chwili na prom.
W Sztokholmie nieco zwiedzania, glownie walesanie sie po Starowce.

Pociag o 22:40, jeszcze tylko cala noc, potem godzina autobusem i przed 10 jestesmy na szlaku. Nie pada, ale sporo chmur. Cisza absolutna. Pierwszego ptaka slyszymy przez chwile 2 godziny po wyruszeniu na szlak. Mokro. Wody wszedzie pelno, a deski polozone tylko czasem. Co chwila szukamy obejsc roznych bagienek...

Po 3 czy 4 godzinach dluga przerwa na obiad kolo chatki dla strudzonych wedrowcow

Chwile potem - pierwsza przeprawa przez rzeke. Niby tylko 10 czy 12 metrow, ale nic przyjemnego, nogi odmarzaja; idziemy w sandalach, by nie moczyc butow.

Choc w sumie nie ma to sensu, bo i tak buty mamy mokre. W Szwedzkich gorach jest pelno wody – zalane szlaki, pelno bagienek, ktore trzeba obchodzic na okolo (choc nie zawsze sie do konca da), niezliczona ilosc niewielkich strumieni, ktore sie niby da przejsc po kamieniach, ale zwykle i tak buta nieco zaleje...
Jest cudnie, deszcze pada tylko przez mala chwilke i to niewielki. Widoki zapieraja dech w piersiach... I najwazniejsze – na szlaku nie spotykamy nikogo

U gory nawet wychodzi slonce, tak wiec idziemy w krotkich rekawkach

Pierwszy w zyciu M renifer

Z dala juz widac chate Annaris, do ktorej idziemy, ale po drodze jeszcze z 10 czy 15 strumieni, do niektorych trzeba jednak zciagnac buty (brrr...)

Znajdujemy piekny kawalek renifera, oczywiscie bierzemy ze soba

Malina moroszka! Nieco juz przejrzale owoce – i dlatego przecudnie slodkie. Pierwszy raz w zyciu jemy je „na zywo”, tzn. nie w formie dzemu. Pycha!

Dochodzimy do chatki – wita nas opiekunka chatki, plus nowy opiekun, ktory wlasnie przyszedl i ja zwalnia na najblizsze tygodnie. Oprocz nich nie ma nikogo.

W chacie relaks i suszenie butow nad ogniem (i w dymie). Widok z okna mamy przedni.

Wieczorem piekny zachod slonca
23 sierpniaTo bedzie dlugi dzien. Troche glupio zaplanowalam, bo w sumie wybralam przejscie dwoch etapow miedzy chatami, co sie normalnie robi w 2 dni. Jest to ponad 40 km w niezbyt latwym terenie. Coz, postanawiamy, ze przejdziemy pierwszy etap (do pierwszej chaty), ok. 25 km i potem zdecydujemy czy damy rade isc dalej. Gdy mowimy o planach opiekunce chatki, robi wielkie oczy i ostroznie podpowiada, ze to jest trasa na dwa dni, „no, ale nie wiem... moze jestescie bardzo wytrenowane...”
Jest pieknie i przestrzennie i wszedzie bardzo mokro. Co jakis czas popaduje deszcze, wiec co chwila chowam aparat.

Bardzo przydaja sie „tatrzanskie pelerynki”, ktore zabrala M. Szczerze mowiac, gdy sie dowiedzialam, ze je ma, w duchu sie usmiechnelam (alez obciach!), jesnak musze przyznac, ze bardzo sie przydaja....

Pada co chwila i to mocno, raz nawer grad. W koncu idziemy ponad 2 godziny w mocnym deszczu. Za to jak sie co jakis czas przejasnie, sa przecudne widoki, a nawet dwie tecze (na zdjeciach wyszly srednio, ale w naturze bylo cudnie)

W chacie Lunndörren o 14, przerwa na obiad i jednak decydujemy, ze idziemy dalej. Co tam, to podobno tylko 16 km, opiekun chatki mowi, ze sie idzie okolo 5 h.
Wychodzimy o 15. Popaduje co chwila. Po drodze 2 fajne mosty wiszace.

A tak poza tym to zdjec nie ma, bo jednak glownie pada i aparat schowany. Niestety, mosty tylko 2, za to rzek i rzeczek do przejscia sporo. Musze przyznac, ze przechodzenie na boso lodowatej, szerokiej na 12 m rzeki, w strugach ulewnego deszczu nie nalezy do przyjemnosci. A wycieranie mokrych nog (w deszczu) po to by zalozyc mokre skarpetki i mokre buty nieco mija sie z celem...
Ostatnie 2 godziny ledwo idziemy. I musze przyznac, ze niezle klniemy. Glownie na tych cholernych Szwedow, co normalnych krotkich szlakow robic nie potrafia. Repertuar mamy zaawansowany i chyba w ciagu tych dwoch godzin wyczerpalam moj przydzial przeklenstw na kolejne 5 lat. Jednoczesnie pokladamy sie ze smiechu, co nie jest latwe z ciezkim plecakiem na plecach i po 10 godzinach lazenia. Te cholerne 16 km idziemy 6 (!) godzin. Zapewne nie policzyli przechodzenia przez rzeki oraz szukania obejsc tysiecy bagienek...
W Chacie Vålåvalen, do ktorej dochodzimy (dopelzamy) jak juz zaczyna robic sie szaro, wszyscy sa pod wrazeniem (a moze w szoku)
24 sierpniaWczoraj gdy doszlysmy do chaty, wszyscy byli pod wrazeniem naszej (za dlugiej) trasy. Podejrzewam nawet ze pukali sie w glowe, gdy nie widzialysmy. Ale dzis jest niezle, tylko troche sztywne jestesmy. Plan na dzis – trasa tylko 5 h, wiec wychodzimy dopiero kolo 11.
Spodnie wygladaja tak juz od pierwszego dnia:

Po drodze znow mokro, na szczescie czasem sa deski (szkoda, ze niektore po kostki zalane woda)

Wszedzie pelno jagod i borowek, pycha! Jest pieknie, widoki cudne, popaduje malo i zadko. Jest dosc zimno, czapka i rekawiczki sie przydaja.

Przechodzimy kolejne rzeczki

Nieco sie gubimy, bo podazamy przez jakis czas szlakiem zimowym, ktory po pol godzinie zupelnie sie gubi wsrod bagien, przez kttore nie da sie przejsc (okrazamy!), az w koncu niknie w jeziorze (zima sie da)

Musimy kawal wracac, a przez to z 5-godzinnego dnia robi sie 7-godzinny...
No i w koncu to – najgorsza z rzek – okolo 20 m szerokosci, dosc rwaca i ciezka do przejscia. I lodowata!

Przerwa w chatce.

Znow nieco gubimy szlak, ale dzieki mapie idziemy dobrze. Cos nam sie wydaje, ze nawet nieco poszlysmy na skroty. Jest pieknie i nie pada (zaczyna dopiero 15 min przed chatka)

Do chatki Gåsen (chatek) dochodzimy nieco po 18.
25 sierpniaWychodzimy kolo 8, nie pada, ale zaczyna pol godziny pozniej (i kolejna tecza!). Zdjec tylko kilka, bo juz nie chce mi sie ciagle wyjmowac aparatu, szczegolnie ze co chwile nieco popaduje.

Szlak „zatloczony” – przez 4,5 h spotykamy trzech rowerzystow i jedna grupe 3 turystow.
Pod koniec trasy nornica, ktora sie w ogole nie boi, tylko zajada jagody

Po 20 km zasluzony relaks w cywilizacji

Autobus 4 h pozniej. No i nocny pociag do Sztokholmu, a potem dalej na moje poludnie. Podroz to 27 h...