Sokrates, kobiety były trzy - ale wszystkie jednakowo zimne cholery

Następny dzień spędziliśmy na wylegiwaniu się na plaży, pływaniu w krystalicznie czystych wodach Adriatyku i zwiedzaniu miejscowego wybrzeża. Wraz z Magdą udaliśmy się na eksplorację skalistej części wybrzeża, gdzie sprawdziliśmy się we wspinaczce na boso

Piwo na skalnym urwisku smakowało znakomicie! Wieczór spędziliśmy w lokalnej knajpce, a potem na balkonie naszego apartamentu. Tę noc, za namową Damiana i Ani, spędziliśmy na balkonie, usypiając przy dźwiękach szumu morskiej wody.

Maja e Cikes widoczna z plaży.

Plaża w Dhermi.
Dzień trzeci przeznaczyliśmy na zdobycie góry – Maja e Cikes (2044 m npm) – najwyższego szczytu na albańskim wybrzeżu. Trasa rozpoczyna się na Przełeczy Llogara, na której zameldowaliśmy się około 7.30. Samochód pozostawiliśmy na parkingu jednej z restauracji i ruszyliśmy w drogę do góry. Po około godzinie zorganizowaliśmy przerwę na śniadanie w pobliżu pozostałości po bunkrach. Stąd ruszyliśmy dalej, prowadzeni czerwonymi strzałkami – które prowadziły górską ścieżką w kierunku Vlore. Po doświadczeniach z Wysp Brytyjskich oraz Djeravicy i Korabu, oznaczenia jakie spotkaliśmy w Albanii muszę uznać za bardzo czytelne.

Maja e Cikes widoczna z Maja e Qurres.
Około godziny 11 znaleźliśmy się u podnóża Maja e Qurres (2018 m npm), skąd rozpościerał się obłędny wręcz widok na Maja e Cikes. Tu zrobiliśmy sobie krótki postój na zdjęcia i drugie śniadanie. Wydawało się, że w ciągu najdłużej 1,5 godziny powinniśmy dotrzeć na Maja e Cikes, bo widzieliśmy przed sobą biegnącą na szczyt ścieżkę. Jedynie pewien krótki odcinek, prowadzący granią, wydawał się nieco trudniejszy. Około godziny 13 znaleźliśmy się na wzniesieniu, który przy podejściu wydawał się być naszym celem, ale po wejściu na niego naszym oczom ukazała się Maja e Cikes, oddalona o dobrą godzinę drogi stąd. Tu trochę pobłądziliśmy, w efekcie czego musieliśmy pewien fragment trasy pokonać idąc na skuśkę – ostro pod górę. To podejście okazało się prawdziwym testem dla niektórych członków naszej ekpy. Ostatecznie około 14.30 zameldowaliśmy się na szczycie, skąd mieliśmy fantastyczny widok na niemal całe albańskie góry, Adriatyk i Morze Jońskie oraz na wyspy greckie, w tym Korfu. Przy dobrej widoczności z góry widać również włoskie wybrzeże, ale było już zbyt późno i parowanie było zbyt duże.

W oddali inne pasma albańskie, widoczne z Maja e Qurres.

Maja e Cikes - panoramicznie


Prawie jak tatrzańskie Wole Oko?


Maja e Qurress widoczna już po zejściu w kierunku Mai e Cikes.

A tu Maja e Qurres panoramicznie


Były też momenty nieco bardziej eksponowane.
Na szczycie spędziliśmy około pół godziny, gdzie zjedliśmy coś jakby obiad. Drogę powrotną rozpoczęliśmy spokojnie, unikając zbytniego pośpiechu, ponieważ momentami podłoże było bardzo niestabilne, a i chwilami ekspozycja również skłaniała do ostrożności. Po około dwóch godzinach dotarliśmy do podnóża Maja e Qorres, skąd rozpoczeliśmy zejście w kierunku Przełęczy Llogara. Podczas zejścia doświadczyliśmy kapitalnych widoków na zachód słońca, chowającego się za warstwę chmur oddzielającą ląd od wysokości, na której się znajdowaliśmy. Końcowy etap zejścia wykonaliśmy już w całkowitej ciemności, klucząc w końcowych metrach, ale ostatecznie około 19.30 udało nam się bezpiecznie zejść do restauracji, na parkingu której zostawiliśmy auto. W tej restauracji zjedliśmy również obiadokolację - najgorszy posiłek, jaki kiedykolwiek jadłem, ale nie warto się nad tym więcej rozpisywać.

Panorama ze szczytu Maja e Cikes.

Radlerek na szczycie?


Grań prowadząca z Maja e Cikes na Maja e Qurres.

Chmury zaczynają "kipieć".

Taki tam widoczek przy zejściu

Warto było dla niego się spocić

Wieczorem czekało nas jeszcze jedno hiper trudne zadanie – kupić piwo w Albanii po 21. W Dhermi ani sąsiednich miejscowościach nie było już otwartego sklepu. W barach tłumy Albańczyków oglądały mecze Ligi Mistrzów, a gdy podjechaliśmy na stację benzynową, właściciel widząc macedońskie blachy już chyba wyciągał kastet. Udało się go przekonać, że nie jesteśmy Macedończykami. Pomógł nam znaleźć miejsce, gdzie możemy kupić piwo. Oczywiscie ni cholery nie szło się dogadać z lokalsem, ale trochę na migi, trochę pisząc na kartce udało się kupić trochę piwa.
Podróż powrotną rozpoczęliśmy następnego dnia o 4 rano. Około 8 rano przekroczyliśmy granicę albańsko-macedońską, a przed 12 byliśmy na lotnisku w Skopje. Końcowy odcinek drogi powrotnej był trochę stresujący, bo na godzinę przed zamknięciem bramek mieliśmy do pokonania jeszcze ponad 50km, ale z pomocą przyszły nam macedońskie autostrady, prowadzące od Tetovo aż do lotniska (które nota bene znajduje się 30km za Skopje).
Podczas międzylądowania w Charleroi zjedliśmy belgijskie frytki, wypiliśmy belgijskie piwo i dopiero tak najedzeni i napici wyruszyliśmy w ostatnią część podróży – już prosto do Polski.
I jeszcze kilka panoramek z Maja e Cikes:



