mazeno napisał(a):
wiesz, kozice w dupie maja zakazy, nakazy i przepisy.
Dokładnie. Wcale nie trzymają się sztucznie narzuconych enklaw ("rezerwaty"). Ważne, aby na nie polować. Tymczasem w przeszłości polowano i to zdaje się intensywnie. Współcześnie pod tym względem jest lepiej (i to może być ważny powód wzrostu populacji kozic).
Generalnie tatrzańska fauna nie ma lekko. W TANAP-ie myśliwi (pod osłoną pseudo rezerwatów), a w TPN kłusownicy (też chyba głównie działający w "rezerwatach" - gdybym był kłusownikiem, to np. w Dolinie Waksmundzkiej widziałbym atrakcyjne miejsce polowań).
Wolf_II napisał(a):
wzrost ilości kozic ma różne źródła, w tym: łagodne zimy, długofalowa polityka ochrony tych zwierząt przez TANAP/TPN (w tym zakazy!), możliwość dokładniejszego ich policzenia.
Byłbym ostrożny z chwaleniem TANAP za ochronę fauny. Tam "ochroną przyrody" zajmują się "myśliwi". No chyba, że odpuścili polowania na kozice (jest to prawdopodobne), to wtedy faktycznie przyczyniliby się do wzrostu ich populacji.
Poza tym zupełnie nie mogę zrozumieć próby doszukiwania się związku między nocną godziną policyjną a wzrostem populacji kozic. Dla mnie to jakieś science fiction. To raczej ma odwrotny skutek - mniej potencjalnych świadków = lepsze warunki do polowania dla kłusowników. Minimalny nocny ruch turystyczny nie ma żadnego wpływu na spadek populacji kozic, bo niby w jaki sposób mógłby na to wpływać? Turyści nie zabijają kozic, tylko kłusownicy (lub "myśliwi"). Kozicom znacznie bardziej szkodzi/dokucza masowy ruch ludzi w ciągu dnia (zwłaszcza, że w ciągu dnia jest mnóstwo "śmieciarzy" i trochę takich osób, które mogą mieć skłonności do karmienia kozic), a nie malutki ruch w nocy.
Wolf_II napisał(a):
Są tez pazjonaci corsa, mountain-bike oraz quadów.
Parę tygodni temu w Dolinie Kościeliskiej widziałem "pasjonata quadów". Z wyglądu do złudzenia przypominał obecnego dyrektora TPN, któremu bardzo śpieszyło się do Jaskini Mroźnej. Ten sam "pasjonat" w człowieku spokojnie poruszającym się pieszo poza szlakiem lub w nocy chyba zdaje się widzieć gorszego szkodnika od traktora.
Wolf_II napisał(a):
I jeszcze co do chodzenia nocnego: warto pamiętać, że po TPN wolno chodzić w nocy (po zmierzchu, przez świtem) - o odpowiedniej porze roku - gdy szansa zrobienia szkody faunie jest duzo mniejsza.
Skąd ten pomysł, że wtedy szansa zrobienia szkody faunie jest dużo mniejsza? Odnoszę nawet wrażenie, że późno wieczorem i wcześnie rano łatwiej o spotkania z fauną. Zresztą nawet w ciągu dnia takie spotkania się zdarzają. Większość moich bliskich spotkań z np. kozicami miała miejsce popołudniu/wieczorem. Ostatnio też takie spotkanie zdarzyło się wcześnie rano (przeszedłem całą noc spotykając po drodze tylko 1 żabę i owady, a rano (okolice wschodu słońca) miałem spotkanie z kozicami, które wbrew teoriom TPN nie uciekały wielce się stresując, lecz towarzyszyły (2 ciekawskie) lub zachowywały obojętność (pozostałe) - nic złego z tego spotkania nie wynikało, podobnie jak z innych moich spotkań z kozicami - na pewno nie przyczyniłem się do zmniejszenia ich populacji).
Wolf_II napisał(a):
Jeżeli dodamy do tego praktycznie nieściganie przez TPN powrotów do Zakopanego po zmroku szlakiem od schroniska a nawet podejsc do tych schronisk, to moim zdaniem obala to teze o złośliwości i braku rozsądku TPN w stosunku do pasjonatów
Samo istnienie nocnej godziny policyjnej jest wyrazem braku rozsądku i mocnej arogancji TPN w stosunku do pasjonatów. Noc w Tatrach nie jest mi obca i w nocnej godzinie policyjnej nie jestem w stanie dostrzec ochrony przyrody (choćbym nie wiem jak bardzo się starał to dostrzec). Przypadki skrajne szkodzące przyrodzie można pacyfikować innymi przepisami. Sama zaś spokojna obecność w nocy niewielkiej liczby osób jest dla przyrody obojętna. Tatrzańska fauna ma w nocy duży odpoczynek przed hardcorem jaki potrafi rozgrywać się w środku dnia (kiedy to w myśl przepisów TPN przyroda nie musi już odpoczywać).
Pampalini napisał(a):
A co z nielicznymi pasjonatami paralotniarstwa - według Ciebie mógłby taki wystartować sobie np. z Żółtej Turni czy Kamienistej i wylądować gdzie mu się podoba?
Tak, zważywszy na malutką skalę zjawiska nie doszukiwałbym się w tym wielkiej szkody dla przyrody. Znacznie bardziej irytują mnie samochody poruszające się w głębi TPN. Zwłaszcza, że nierzadko to przedstawiciele TPN wożą się tymi samochodami - osoby, które w człowieku spokojnie poruszającym się pieszo potrafią dostrzec wielkiego "szkodnika".
Pampalini napisał(a):
Tatrzański teren chroniony broni się przed nadmierną liczbą ludzi tylko i wyłącznie dlatego, że jest zamknięty. Po zniesieniu tych "biurokratycznych ograniczeń" wzrosłaby drastycznie liczba pasjonatów pozaszlakowych wędrówek - Tatry są zbyt popularne, żeby się tak nie miało stać.
Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Tatry niewątpliwie są popularne -> liczba ~3 miliony ludzi w samym TPN to musi robić wrażenie (co zresztą TPN wykorzystuje do manipulacji w swych kontrowersyjnych tłumaczeniach absurdalnych zakazów). Jednak należy dokładnie przyjrzeć się temu, jak ta "popularność Tatr" się rozkłada. Droga do Morskiego Oka + główny szlak w Dolinie Kościeliskiej + kolejka na Kasprowy Wierch i już mamy wyraźnie ponad połowę "popularności Tatr" w granicach TPN. Dołóżmy do tego pokaźną masę takich ludzi, którzy akceptują również inne szlaki TPN (w tym niektóre też dość popularne - np. Dolina Chochołowska, Dolina Strążyska, Dolina Kondratowa, Dolina Gąsienicowa), ale o wykraczaniu poza szlaki w ogóle nie myślą (i to nie dlatego, że są zakazy - wiele osób w "tłumie" zakazy ma w bardzo głębokim poważaniu (świadczy o tym choćby liczba "śmieciarzy"), a nawet może nie wiedzieć o ich istnieniu - po prostu mamy brak ochoty z wielu powodów - "nie chce mi się", za trudno, nieoznakowane i "można się zgubić", niewygodnie, itd.).
Gdyby Twoje przekonanie było trafne, to po uwolnieniu taternictwa powierzchniowego z bariery formalności teren taternicki powinien zostać "zadeptany". A jednak nie został. W terenie taternickim mamy też technicznie łatwe drogi (typu wejście na Niżnie Rysy z Kotła pod Rysami) i jakoś nie widać było rzeszy "przestępców", którzy chcieliby wykorzystać brak biurokratycznego ograniczenia (minimalna trudność drogi) do tego, aby wejść sobie "legalnie" na Niżnie Rysy. O dziwo po spacyfikowaniu biurokratycznych formalności nadal na terenie taternickim głównie mieliśmy taterników (z odpowiednim sprzętem i umiejętnościami), a nie "zwykłych turystów", którzy chcieliby spróbować czegoś nowego.
Poza tym zwróćmy uwagę na skalę zjawiska pozaszlakowych wędrówek - gdzieś spotkałem się z danymi, że np. w Wąwozie Kraków średni ruch pozaszlakowy nieznacznie przekracza 1 osobę/dzień. Cóż by się złego stało, gdyby np. po zniesieniu bariery formalności mielibyśmy nawet ~5 osób/dzień? Przyroda uległaby zniszczeniu? Czy też byłoby to zupełnie obojętne z punktu widzenia obciążenia przyrody? Warto wziąć pod uwagę, że ta "dzika" część Wąwozu Kraków to jest bardzo niewygodne przejście zawalone głazami i drzewami. Nawet przy "legalnym" wejściu nadal niewielu by się decydowało na "niedogodności". Nadal dla większości osób (zapewne >99%) Wąwóz Kraków "kończyłby się" w miejscu z drabinką, która zaczyna krótkie i strome podejście do Smoczej Jamy. W chwili obecnej nawet pod barierkę (z irytującym zakazem wejścia) mało kto podchodzi, bo podejście pod nią też do wygodnie poukładanych nie należy.
Kolejna sprawa (o czym już wcześniej wspominałem). Jestem przekonany, że obecny "ruch nielegalny" stanowi znaczną część popytu na "wędrówki pozaszlakowe". Pewna grupa pasjonatów jest totalnie olewana przez TPN, więc "czarny rynek" chcąc nie chcąc musi istnieć. Obecna polityka TPN coraz mocniejszego dociskania pasjonatów (walki o to, aby pasjonaci w ogóle nie istnieli) może wręcz odnieść skutek odwrotny od zamierzonego. To tak jak np. z podatkami - przy niższych stawkach podatkowych Państwo może zarobić więcej niż na podatkach przy wyższych stawkach - bo przy wysokich podatkach zwiększa się "czarny rynek". Podobnie może wyglądać walka TPN z pasjonatami. Im ta walka będzie bardziej dotkliwa (zupełnie nieadekwatnie do skali zwalczanego zjawiska), tym większy ruch pozaszlakowy może się rozkręcać. Ot tak, w ramach buntu przeciwko "reżimowi". Myślę, że z czasem może narastać krytyka i zbulwersowanie taką a nie inną polityką obecnego dyrektora Szymona Ziobrowskiego. W efekcie z czasem możemy mieć coraz więcej "buntowników", którzy będą wybierali się poza szlaki nawet nie w ramach "popytu", lecz głównie w ramach buntu, pokazania "gestu Kozakiewicza" władzom TPN, które w walce z pasjonatami popadają w coraz gorszy absurd. W związku z tym jest możliwe takie zjawisko -> nielegalny ruch pozaszlakowy rozkręcony na fali zbulwersowania reżimową polityką TPN większy od ruchu pozaszlakowego jaki by panował przy całkowitej "legalności" takiej aktywności. Jest pewne ryzyko, że już za czasów Szymona Ziobrowskiego dojdzie do takiego paradoksu. Oby nie, ale ryzyko istnieje. Także walka TPN z pasjonatami do niczego dobrego nie prowadzi.
Wolf_II napisał(a):
Bo takie podejście zakrawa mi o inwigilacje i naruszenie wolności słowa - a za to jakisnadgorliwiec z TPN może kiedyś beknąć.
Cóż, być może właśnie w razie tego typu reżimowych sytuacji należałoby stawiać przed sądem pewne osoby z TPN. Ot tak w imię walki o wolność. W dodatku media masowego zasięgu lubią tego typu sprawy (walka o wolność - "mały człowiek" przeciwko "dużej instytucji"). Nie znam sprawy, ale jeśli faktycznie miała miejsce akcja prześladowania kogoś za wrzucenie na fb zdjęcia z Miedzianego, to TPN stąpa po "niepewnym gruncie" lub wręcz prosi się o kłopoty.
guliak napisał(a):
A nie wszędzie są naturalne bariery w postaci kosówki
Dokładnie. Jednak co ciekawe, tam gdzie trudności kondycyjne niewielkie, tam są zarośla. Natomiast na wyższych wysokościach pojawia się kolejna naturalna bariera - deniwelacja. Np. zrobienie takiej trasy Dolina Kościeliska -> Grań Ornaku -> Główna Grań Siwy Zwornik - Ciemniak -> Dolina Kościeliska to nie takie hop siup, lecz dla wielu istna masakra kondycyjna.
Oprócz tego mamy kolejną barierę - trudności terenowe. W wielu miejscach w wyższych partiach Tatr nie jest łatwo daleko oddalić się od szlaku na "piknikowanie" (choćby z uwagi na przepaście, czy też bardzo strome stoki). Poza tym oddalenia się od szlaku "na odpoczynek" również obecnie występują i to raczej dość powszechnie. Nie są to jakieś wielkie oddalenia, ale czy bez zakazu pozaszlakowych wędrówek będą większe? Raczej nie spodziewałbym się większej różnicy.
guliak napisał(a):
Kamil - ogólnie się zgadzam, z tym że akurat w niektórych miejscach byłoby niebezpieczeństwo rozdeptywania terenu gdyby nie ten zakaz. Na pewno nie na Kominiarskim czy Wołoszynie, ale w tych najbardziej popularnych miejscach.
To też prawda. Zwłaszcza w tym rejonie, gdzie bariera deniwelacji jest naginana - Kasprowy Wierch i okolice. Niewielka część tłumu z Kasprowego Wierchu (i tak znacząca liczebnie) "rozlewa się" na szerokim obszarze od rejonu Orlej Perci po Czerwone Wierchy. Można sobie z tym radzić ustawiając obok szlaków jakieś utrudnienia, "potykacze", co zresztą ma miejsce w rejonie Kasprowego Wierchu.
Pozostałe 2 miejsca w wyższych partiach Tatr (w granicach TPN) z dużą liczbą ludzi to Rysy NW ("magia najwyższego szczytu") i Giewont ("góra narodowa"). W przypadku Rysów ciężko o rozdeptywanie z uwagi na charakter terenu. Natomiast na Giewoncie to wygląda trochę inaczej. A zwłaszcza Czerwone Wierchy cierpią, bo znajdują się między młotem a kowadłem (ciśnie tam tłum z Kasprowego Wierchu, a także sporo osób z Giewontu). W efekcie na Czerwonych Wierchach można obserwować rozdeptane szlaki (wręcz "autostrady"), ale to się dzieje przy "zakazie pozaszlakowych wędrówek". Nie wiem czy zniesienie tego zakazu miałoby jakikolwiek większy wpływ na takie zjawisko.
guliak napisał(a):
Mnie się w tym projekcie najbardziej nie podobają plany tzw. ochrony czynnej. Takie rzeczy jak np. usuwanie roślinności torfowiskowej, żeby "chronić" jedno konkretne stanowisko jednego wybranego gatunku uważam nie tylko za idiotyzm, ale wręcz wandalizm. I na takie działania nie powinno być zgody.
Mam podobne zdanie na ten temat. W ogóle nie podoba mi się idea istnienia parku narodowego z jakimiś "rezerwatami" w środku. Uważam, że ochrona przyrody na terenie całego parku narodowego powinna mieć bardziej jednolity charakter, a nie że tworzymy jakieś "sztuczne enklawy", gdzie dajemy przyrodzie rządzić się własnymi prawami, a poza enklawami jedziemy z traktorami & piłami spalinowymi i wycinamy lasy w imię ich "naprawiania".
Odnośnie krytyki masakry drzew w Dolinie Olczyskiej, znalazłem ciekawy komentarz na forum "gropa.pl", autor "AndrzejZ":
Cytuj:
Jak wiadomo dużo kontrowersji od lat budzi polityka TANAP "na froncie walki z kornikami" (co propagandowo określane jest jako "lykożrutova kalamita"). Pochwałę tych metod oraz ataki na ich przeciwnkiów tradycyjnie już można znaleźć w każdym numerze czasopisma "Tatry TANAP".
Wszystko wskazuje na to, że "dobry przykład" się udziela. Walka z kornikami za pomocą pił spalinowych i traktorów została podjęta także przez TPN:
[
Tyg. Podh.]
Jak na razie widoczna jest różnica (słabość!?) propagandowa. Dyr. Skawiński, w przeciwieństwie do swojego słowackiego odpowiednika, jest swoimi działaniami "przerażony" (sic!):
"Już w zeszłym roku, gdy wybrałem się do Olczyskiej, sam byłem nieco przerażony skalą wycinki."
a nawet niepewny, czy owe działania są słuszne:
"Do końca nie ma dowodów na to, która metoda walki z kornikiem jest lepsza. Według jednej lepiej nie ingerować w środowisko, zostawić obumarłe po inwazji kornika drzewa same sobie."
Nieco więcej logiki w te pokrętne wywody wnosi jednak końcowa część wypowiedzi Pana Dyrektora:
"Część pozyskiwanego z wycinki drewna jest sprzedawana.
--- Ogłaszamy przetarg, z którego pozyskujemy na przykład 700 tys. zł."
Oczywiście, pieniądze z wyrżniętych drzew słuzyć będą schlachetnemu celowi -- ratowaniu drzew przed zagładą. Będzie to tak zwane PPM ("parkowe perpetum mobile"). Czym więcej się wyrżnie, tym więcej będzie na ochronę.
Może to jednak wszystko są mało istotne drobiazgi?? W końcu przecież i tak, jak dawno już udowodnili parkowi eksperci i uczeni, to nie piły spalinowe i traktory, ale bezszlakowcy i wspinacze są głównym powodem wszelakich zniszczeń w Parkach.
Przecież w ostatnich "Tatrach TPN" (nr 1/2012) pan dr Tomasz Zwijacz-Kozica, kandydat na dyrektora TPN, zaproponował nową, nieznaną jeszcze nawet w TANAP (!) koncepcję walki na froncie ekologicznym w Parku, która polagać miałaby na niszczeniu (rozkopywanie? zasieki?) pozaszlakowych zwierzęcych perci, aby utrudnić paskudnym bezszlakowcom dewastację Tatr.
Ponieważ część bezszakowców jest też "bezścieżkowcami" doradzałbym, dodatkowo, także i obszary pozaścieżkowe uzbroić drutem kolczastym, oklepcami i wilczymi dołami do wyłapywania bezścieżkowców!
gb napisał(a):
Jak przypuszczam "prześladowania" nie dotyczyły faktu opublikowania fotografii z Miedzianego, czy też skądinąd - ale raczej tekstu, którego rzeczona fotografia była ilustracją. Np. relacji z wyprawy w tamte rejony. Przypuszczam, że gdyby w owej relacji znalazła się choć krótka wzmianka, że relacjonujący przebywał tam za zgodą zarządzającego tym obszarem - sprawy by nie było...
Czyli znowu mamy podział na "równiejszych" i "niegodnych szkodników". Poza tym nie widzisz nic niepokojącego w Straży TPN bawiącej się w SB? Żebym zrozumiał tego typu działania, to musiałoby chodzić o jakiś wandalizm na przyrodzie lub kłusownictwo.
gb napisał(a):
Gdybyś "schodził" ów masyw - mając na to zezwolenie, to mogę Ci zaręczyć, że nikt nie miałby do Ciebie pretensji, jeśli opisałbyś ten rejon - nawet w stylu przewodnika WC. Z tym, że - o ile się orientuję - ten teren (Kominów Tylkowych) nie jest udostępniony do turystyki ani do wspinaczki.
Czyli musiałbym być "równiejszy"... Poza tym zważywszy na fakt, iż Kominiarski Wierch można sobie zobaczyć ze szlaków turystycznych (i to z kilku stron), to faktycznie o zgodzie pewnie nie ma mowy (przy obecnej polityce TPN). Chyba prędzej "legalnie" wjechałbym tam na traktorze ("w ramach naprawiania lasów").
Poza tym co do braku pretensji/represji związanych z ewentualnym wydaniem szczegółowego przewodnika to też mam wątpliwości. Ciekaw jestem jakie nieprzyjemności miał sam WC, skoro w jego 11 tomie znalazły się takie słowa:
Cytuj:
Kilkukrotnie spotykałem się z zarzutami, iż moje przewodniki opisujące m.in. ścisłe rezerwaty, stanowią poważne zagrożenie dla przyrody. Bardzo rzadko zarzuty te stawiali amatorzy-turyści, taternicy, tatrzańscy maniacy. Opinie takie wypowiadali przede wszystkim "urzędowi ochroniarze", osobnicy tolerujący, czy wręcz wspierający, prawdziwy tatrzański wandalizm. Ganiłem w poprzednich tomach ostro - okazuje się, że zbyt ostro - polowania legalne i nielegalne (cóż za subtelna różnica, zwłaszcza w pozycji zwierzaka). Spora część najważniejszych osobistości w TANAP-ie - to zamiłowani myśliwi. Czy można w czasie pracy być ochroniarzem, a po godzinach mordercą zwierząt? Znany syndrom "doktor Jekyll and mister Hyde". Krytykowałem gospodarkę leśną i schroniskową. Działają hotelo-schroniska. Producenci śmieci i ścieków. Kolejki i wyciągi wwożą tłumy. Zima, lato, jesień, wiosna. Drwale i myśliwi - to przyjaciele przyrody. Wrogiem jej jest autor przewodnika. Nie ma żadnych dowodów na to, że moje przewodniki powodują wzrost antropopresji. A nawet jeśli - to skala zjawiska jest mikroskopijna. Po ukazaniu się kolejnego tomiku roczna ilość taterników wzrosła z zera do dwóch; turystów z pięciu do dziesięciu. Zgroza! Mile widziane jest 10 tysięcy dziennie w Morskim, 5 tysięcy na Smokowieckim Siodełku; mile widziane też jest rozrastające się miasto zwane Szczyrbskim Jeziorem; dwukrotnie zwiększona przepustowość kolejki na Kasprowym - proszę bardzo. Nic nie szkodzi traktor z przyczepą pełną drzewa w Dol. Cichej, Dol. Juraniowej czy w Dol. pod Koszary. Samotny turysta tamże - co to to nie!
Inny ciekawy cytat - 19 tom WC:
Cytuj:
Na styku "taternicy (i autorzy przewodników) - urzędowi ochroniarze" istnieje pewien problem. Część Głównej Grani znajduje się w srodze zakazanych Tatrach Bielskich. Taternicy nie powinni tam wchodzić; autorzy przewodników o nich pisać. Najlepsza mapa - to biała plama. Rejon srodze zakazany turystom; natomiast mile widziani są w nim drwale i strzelcy. Ci ostatni z dawien dawna szczególnie cenią sobie niedźwiedzi skalp. Walkę prawdziwych mężczyzn z dziką bestią częściej prowadzą dzielni Słowacy, niż zniewieściali Polacy. Gdzież czasy naszych praojców wysoko ceniących sukces w pojedynku z NIM sam na sam? Kilkukrotnie (2010, 2013) bestia atakowała spokojnych obserwatorów. Ostatnio, gdy spacerowali po ścisłym rezerwacie w psim towarzystwie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyposażeni byli w sprzęt o właściwym kalibrze i (w obronie koniecznej) strzelali do napastnika, raniąc go i zmuszając do rejterady. By dobić groźnego zwierza (amatora ludziny?) potrzebna była liczna grupa ciężkozbrojnych. Nagonka z pełnym arsenałem, psy tropiące. Indagowane władze nabierają wody w usta. "Równiejszym" wszystko wolno! Taternicy i turyści są poza tą kastą! W Tatrach Zachodnich wstęp wzbroniony na odcinku Ciemniak - Pyszniańska Przełęcz. Niejasna jest też interpretacja obowiązujących przepisów na odcinku Wrota Chałubińskiego - Walentkowa Przełęcz. Zakazy tego rodzaju warto by i trzeba traktować z całą powagą, gdyby nie 5 milionów turystów (w obu parkach) rocznie; gdyby nie gospodarka leśna stanowiąca surowcowe zaplecze tartaków; gdyby nie gospodarka schroniskowo-hotelowa; wreszcie gdyby nie wciąż istniejące kłusownictwo wraz z jego dopuszczalną (i chętnie uprawianą przez "równiejszych" formą zwaną łowiectwem. Litanię tę można przedłużać w nieskończoność...
gb napisał(a):
Jedna uwaga - otwór, z którego wypływa woda nie stanowi źródła krasowego . W ogóle nie stanowi źródła
Czymże więc jest?
Widziałem fragment takiego opracowania Tadeusza Dąbrowskiego "Podziemne przepływy krasowe potoków w Tatrach Zachodnich" (1967). M.in. poruszało temat Wypływu spod Pisanej - wiem, że głównie zasilany jest wodami z Potoku Kościeliskiego (które wcześniej wpadają do podziemi przez pobliskie ponory). Jednak ponoć jest też mały dopływ krasowy (z rejonu Wąwozu Kraków).
W tymże opracowaniu znalazłem też taką definicję:
Cytuj:
z powyższego omówienia widać, że źródła zasilane wodą z podziemnych krasowych przepływów potoków stanowią pewien typ źródła, który można zdefiniować następująco.
Wypływ krasowy (odpowiednik resurgence - Warwick 1960) jest to źródło krasowe zasilane bezpośrednio wodą pochodzącą z cieku powierzchniowego. Drogi krążenia wód zasilających wypływy rozwijają się równolegle do dna doliny, charakteryzując się małymi spadkami, stosunkowo prostym rozwinięciem korytarzy i krótkimi drogami krążenia (w warunkach tatrzańskich długość do 600 m). Przepływ wody w tych systemach jest na ogół swobodny i turbulentny. W każdym wypływie pojawiają się równocześnie wody pochodzące z potoku oraz z krążenia typu wywierzyskowego.
Także słowo "źródło" się pojawia. Przy czym to jest stare opracowanie i być może zawiera błędne/już nieaktualne definicje. Chętnie dowiem się jak poprawnie należy sklasyfikować Wypływ spod Pisanej.
gb napisał(a):
Byłeś w jaskini Mylnej? Bo tam też można się poczołgać w nieoznakowanych ciasnotach
Oczywiście byłem i nie zauważyłem "tłumu", który np. miałby ochotę robić połączenie Jaskini Mylnej z Obłazkową Jamą. Widziałem nielicznych ambitnych bez większego przygotowania, którzy jednak wymiękali. Widziałem też nawet 1 osobę, której się to udało, ale była zaskakująco dobrze przygotowana jak na "zwykłego turystę" (kask + odpowiednia odzież jaskiniowa).
Co ciekawe, zapewne większa część "zwykłych turystów" odwiedzających Jaskinie Mylną swe zwiedzanie ogranicza tylko do jej początkowej części z Oknami Pawlikowskiego. Wielu nie zauważa niskiego przejścia w początkowej części, a jak już zauważa, to wymięka. Ci zaś, którzy dają radę, w dalszej części jaskini w znacznej mierze trzymają się głównego szlaku (o ile trochę się nie pogubią w paru przystępnych bocznych odnogach). Oczywiście jest też taka grupa "zwykłych turystów", którzy zwiedzają Jaskinię Mylną wraz ze wszystkimi szlakowymi odnogami i nawet 2 propozycjami (zamieszczonymi na planie Filipa Filara i Michała Parczewskiego z 2009 roku). Być może nawet próbują się z innymi korytarzami, ale wycofy szybko następują (sam próbowałem z paroma i szybko wymiękałem z uwagi na brak odpowiedniego przygotowania). Tylko nieliczni skutecznie decydują się na dokładniejsze zwiedzanie (wraz z nieznakowanymi ciasnotami), przy czym przeważnie są na to dobrze przygotowani (kask i odpowiednia odzież).
Wracając do Jaskini Wodnej pod Pisaną - nie potrafię sobie wyobrazić "zwykłych turystów", którzy nie zwracając uwagi na niedogodności dzielnie czołgają się w ciasnotach. Zresztą gdyby takie zjawisko mogło mieć miejsce, to już byśmy je obserwowali przy okazji wejść do tej jaskini. Tymczasem "tłum" woli odgrywać rolę gapiów i patrzeć na grotołazów jak to sobie wchodzą do ciasnej dziury, a następnie wydobywają się z charakterystycznego głównego otworu, z którego wypływa woda. I co powstrzymują ten tłum przed wejściem do Jaskini Wodnej pod Pisaną? Warto wziąć pod uwagę, że w "tłumie w Dolinie Kościeliskiej" wiele osób ma w głębokim poważaniu wszelkie przepisy (zważ na liczbę "śmieciarzy"). Poza tym wielu może nawet nie wiedzieć, że tam nie można wchodzić - "skoro grotołazi wchodzą, to dlaczego ja nie mogę" - myślisz, że tłum wie jakież to biurokratyczne formalności trzeba teraz spełnić, żeby sobie tam "legalnie" wejść? Jestem przekonany, że główną barierę stanowią potężne niedogodności. "Tłum" idzie do Doliny Kościeliskiej na spacerek do schroniska, a nie na heroiczną walkę z podziemnymi ciasnotami bez odpowiedniego przygotowania. Co tam niewłaściwe ubranie - można zniszczyć. Co tam brak kasku - parę guzów nie zaszkodzi. I później zimna woda - toż to sama przyjemność.
Reasumując, jestem przekonany, że uwolnienie taternictwa jaskiniowego z bariery formalności nie pociągnęłoby za sobą negatywnych skutków. Byłoby to znormalizowanie sytuacji - usunięcie zbędnych przepisów, które ograniczają coś, co w zasadzie samo się ogranicza - czynniki naturalne robią selekcję.
Dobrym przykładem powinno być taternictwo powierzchniowe uwolnione z bariery formalności. Jakoś "tłum" nie zadeptał terenu taternickiego, a ten przecież jest bardziej wyeksponowany. Większość taternickich jaskiń jest poukrywana w zakamarkach i trzeba trochę się orientować, aby do nich dojść. Tymczasem "tłum" nad Morskim Okiem bez problemu może skierować wzrok w stronę Mięguszowieckiego Szczytu Wielkiego i jego spektakularnej NNE ściany, najwyższej w Tatrach (ok. 920 m). Sam jej widok bardzo kusi i porusza wyobraźnię. Gdyby "zwykli turyści" byli tak sprawni, jak ich oto podejrzewasz, to bez problemu obchodziliby Morskie Oko, następnie kawałek podejścia pod głazach i dawaj na ścianę na żywca w "adidasach". Tymczasem "zwykli turyści" jednak nie porywają się na takie wyzwania. Na drogach taternickich nadal przebywają głównie taternicy (z odpowiednim sprzętem i umiejętnościami), a nie "zwykli turyści". Biurokracja nie musi się wtrącać i jest dobrze (a nawet lepiej, bo "normalniej" - nie ma zbędnych formalności).
Tymczasem zamiast dążyć do uwolnienia taternictwa jaskiniowego z bariery formalności (na wzór taternictwa powierzchniowego), mamy do czynienia z pomysłami ponownego opakowania biurokracją taternictwa powierzchniowego. Pojawia się pytanie po co? Jak to logicznie wytłumaczyć? Biurokracja na siłę nie pozwala normalnie funkcjonować w tych sferach, gdzie natura sama robi selekcję i bez pomocy biurokracji nie będziemy mieli "tłumów" zarówno na drogach taternickich, jak i w trudnych jaskiniach.
gb napisał(a):
Tereny poza szlakiem - w większości obszaru Tatr po polskiej stronie bronione są przed nadmierną liczbą ludzi wyłącznie świadomością tych ludzi, że należy je bronić i nie chodzić poza szlakami...
Nadzwyczaj łaskawie oceniasz "świadomość tłumu" napierającego na Tatry. "Świadomość przyrodniczą" tego "tłumu" można podziwiać na popularnych szlakach (i w ich okolicach) każdego dnia w sezonie letnim. Liczba "szkodników" na szlakach jest tak duża, że porównywanie ich szkodliwości do szkodliwości małego ruchu pozaszlakowego ciężko nie widzieć kontrowersyjnym (wręcz absurdalnym). Cóż trzeba robić poza szlakami, że "szkodliwość" była porównywalna, czy też nawet poważniejsza od szkodliwości znacznie większej liczby osób mających w głębokim poważaniu i tatrzańską przyrodę i tym bardziej przepisy. To chyba muszą być jakieś skrajne przejawy tej aktywności pozaszlakowej typu kłusownictwo.
gb napisał(a):
Jeśli swoje chęci potrafisz przełożyć na argumenty - weryfikowalne - to być może uda Ci się przekonać odpowiednie instytucje/osoby do zmian. Próbuj - z własnego doświadczenia wiem, że naprawdę można...
Początki dialogu nie są zbyt udane, gdyż nie zostałem poważnie potraktowany. Zamiast z jakimiś rozsądnymi tłumaczeniami takich, a nie innych działań/przepisów spotkałem się z brzydką próbą manipulacji i tezami, które kłócą się z tym, co można sobie obserwować na żywo w Tatrach. Obawiam się, że dalsza dyskusja może przyjąć postać "zderzenia się ze ścianą" i następnie ta "ściana" bez względu na argumenty i tak będzie kontynuować swoją politykę nastawioną na zwalczanie pasjonatów (i to coraz mocniejsze zwalczanie pasjonatów). Przy czym kto wie... Być może to tylko złe dobrego początki i "nie taki diabeł straszny". Zobaczymy.
Starając się zrozumieć taki, a nie inny styl myślenia przedstawicieli TPN (dorabianie ideologii do zwalczania zjawisk o marginalnym znaczeniu), zapoznałem się z następującą dyskusją ->
Przyrodnicy kontra taternicy W tej dyskusji brali udział doświadczeni znawcy Tatr (np. Władysław Cywiński, Jan Muskat, Artur Paszczak), więc teoretycznie powinni spotkać się z poważnym traktowaniem ze strony TPN. M.in. pojawiały się zarzuty o brak właściwej komunikacji ze strony TPN, to jest brak właściwego wytłumaczenia sensu istnienia poszczególnych przepisów/ograniczeń (czyli moje uwagi nie są nowością - TPN już dawniej był oskarżany o swoisty brak uczciwości). Tymczasem spotkało się to z 2 rodzajami reakcji:
1) Nie możemy Wam powiedzieć (niebezpieczne podejście, zostawia miejsce na snucie różnych podejrzeń co do pozakulisowych powodów);
2) Usilne unikanie przyznania faktu, że spokojna i niewielka aktywność pozaszlakowa nie jest szkodliwa. Sprowadzanie "grupy pozaszlakowców" do skrajnych przypadków i ocenianie tej grupy w oparciu o popisy pojedynczych wandali -> Idąc tym tropem myślenia należałoby zamknąć całe Tatry (i ogrodzić je potężnym murem z fosą i drutem kolczastym), bo przecież na szlakach mamy mnóstwo "szkodników" i ich procentowy udział w "tłumie" jest większy niż w bardziej świadomym przyrodniczo "gronie pozaszlakowców".
Zważywszy na tego typu podejście raczej jestem pesymistą co do udanego dialogu z obecnymi przedstawicielami TPN, ale być może masz rację (oby) i rosnący "nielegalny ruch pozaszlakowy" (w formie buntu), czy też inne formy protestu nie okażą się jedynymi argumentami poważnie potraktowanymi. Jestem przekonany, że walka z pasjonatami do niczego dobrego nie zaprowadzi. Oby obecna polityka TPN nie zabrnęła za daleko w tej walce. TPN powinien się skupić na poważnych problemach/zagrożeniach dla przyrody, a nie toczyć walkę z urojonymi problemami.