Po niespełna roku oczekiwania, mój wyjazd w Tatry był w pełni dograny... no...prawie. Na dzień przed wyjazdem, już późną nocą okazało się, że kolega który miał jechać ze mną, dostał urlop jednak w późniejszym terminie i transport poszedł się je... kochać. Szybka udało się jednak zarezerwować miejsce w busie i bez przeszkód zameldowałem się w Zakopanem tuż przed południem. Szybkie zakupy, bus w stronę Kir i szybka zmiana planów co do pierwszego dnia trasy - owszem, schronisko w Chochołowskiej - lecz nie tak bezpośrednio. Postanowiłem wydłużyć nieco trasę i Chochołowską podejść od Hali Ornak, uprzednio zahaczając jeszcze o Przysłop Miętusi. Na pogodę nie mogłem narzekać, tym bardziej że według prognoz właśnie czwartek miał być ostatnim dniem okienka pogodowego przez zapowiadanym załamaniem. Prognoza pogody w górach na szczęście jest przewidywalna mniej więcej jak kobieta i jak się później okazało pogoda dopisywała przez kolejne dni.


Krótki pit-stop w Ornaku i dalej przez Iwaniacką Przełęcz w kierunku Schroniska w Chochołowskiej





Z miejscem w schronisku problemu nie było i jedyne co zostało to spakowanie mniejszego plecaka na dzień kolejny, kolacja, kąpiel i sen...
Rano pobudka przed godziną piątą, szybkie śniadanie i o godzinie 5:30 ruszyłem na szlak. W planach szlak od Grzesia przez Rakoń do Wołowca, apetyt był też i na Rohacze. Po drodze zahaczyłem jeszcze o Przełęcz Bobrowiecką, pogoda dopisywała, forma w sumie też i paręnaście minut przed 9 udało stanąć się na Wołowcu. Właśnie dopiero tam, po kilku minutach, pojawił się pierwszy turysta. Ów turysta o imieniu Radek, jak się okazało miał również w planach Rohacze. Pogoda dopisuje, nie trzeba było mnie długo przekonywać. Focenie, czekolada na wzmocnienie i ruszyliśmy w stronę Ostrego Rohacza.




Na szlaku nie było tłoczno, więc przebiegał dość sprawnie. Kilka miejsc dostarczyło nieco więcej wrażeń i adreznaliny, na co zresztą wyczekiwałem. Po zdobyciu Ostrego i późniejszym wejściu na Płaczliwy następuje nieoczekiwana zmiana planów.


Radek: - Słuchaj, czas mamy dobry, pogoda też dopisuje, co powiesz żeby pójść granią aż po Przełęcz Banikowską? Samochód zaparkowany mam w Sindlovcu, później podwiozę cie na Siwą Polanę i sobie wrócisz do schroniska...
Więcej argumentów nie było mi potrzebne. Z racji na godziną okołopołudniową, na szlaku zjawiło się nieco więcej turystów, co było odczuwalne w odcinkach ubezpieczonych łańcuchami. Dokładnie o godzinie 14:20 naszą piękną i emocjonującą trasę zakończyliśmy na Przełęczny Banikowskiej, skąd udaliśmy się żółtym szlakiem w dół.







Teleportacja na Siwą Polanę, posiłek, zasłużony browarek i powrót do schroniska na Chochołowskiej...


Podsumowując drugi, jakże owocny dzień - spełniłem jedno ze swoich marzeń. Chyba najpiękniejszy szlak jaki udało mi się przejść w Tatrach. Już wiem, że jeszcze wrócę w tamte rejony, by dokończyć szlak od Przełęczy Banikowskiej po Salatyn...
cdn...