W Tatrach jestem w sezonie letnim. Wtedy mogę. Czasami uda się wyskoczyć na jakiś długi weekend. W sumie lubię lipiec, bo wcześnie rano jasno i długo jasno. A chcę być wszędzie, odwiedzić jak najwięcej. Mogę chodzić codziennie, byle nie grzmiało. Burza mnie paraliżuje. Nie ma mowy abym się w burzę pchała na szlak i to jeszcze jakiś wysoki. Ale początek lipca ma być bez burz. I dobrze. Chmury były, ale nie było to ani burzowe ani deszczowe, po prostu jakieś tam. Ale nie były groźne. Słońce też było, było ciepło lub w miarę ciepło. Dla mnie odpowiednia pogoda to 30 stopni na plusie. Dziwna jestem.
Zaczęłam 30 czerwca. Pobudka 4:30, pochmurno, coś siąpi. Ale na Słowacji miało być ładnie, przetrze się. Idę na przystanek przy Nosalu na Stramę. Jestem jedyną tam pasażerką, kierowca nie bardzo wierzy, że będzie pogodnie. Ale pokazywali, że będzie ok. Parę osób wsiada na PKS-ie. Za Łysą Polaną coraz lepiej, przebija słoneczko. Tego dnia zaplanowałam ulubiony szczyt - Mała Wysoka. Ponad 2400 na rozgrzewkę. No, ale rozgrzewka była na początku czerwca. No idę, pogoda fajna, są chmury, jest słońce, ale nie ma deszczu i nie ma burzy. Tylko, że coś szybko padłam tego dnia i po zejściu z powrotem na Polski Grzebień, czułam, że zaraz zasnę, a głowa ciążyła jak kamień. Bałam się wracać samotnie Doliną Białej Wody. Jakby coś nie daj Boże... Więc wracam tam gdzie idą ludzie, gdzie jest jakieś tam schronisko, hotel, cokolwiek. Wlekę się, mam ochotę legnąć i spać. Jakoś przy tym całym hotelu siły odzyskuję po porcji czekolady, wody, herbaty. Do Smokowca już na luzie. W kolejne dni nie miałam już nigdy takiego kryzysu.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... rjmv6zgVw#1 lipca - Jagnięcy Szczyt. Z początku dnia słońce, potem chmury. Jednak ani na deszcz ani na burzę to nie wyglądało. Więc idę. Ludzi praktycznie nie ma, przede mną pognały dwie osoby. A ja idę powoli, nie spieszę się. Byłam tam tyle razy, wiem jak czasowo mogę sobie pozwolić. Na szczycie z początku mleko, totalnie nic nie widać. Jestem sama, dziwne uczucie. Po chwili dochodzą jeszcze dwie osoby, mgła się rozwiewa, są widoki. No i jest super. Dzień udany. Tyle, że nie za ciepło

Ale nie ma burzy. Czyli bardzo dobrze
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... aJtJf3jwE#2 lipca. Pogoda coraz lepsza. Słoneczko coraz lepiej świeci. Tego dnia wybieram Czerwoną Ławkę. Jestem tam czwarty raz, a tak naprawdę pierwszy raz idę na luzie. Za pierwszym razem była niepewność, trochę strach i boląca noga. Za drugim razie zejście z przełęczy było w deszczu. Za trzecim zaczęło gdzieś tam grzmieć. Tym razem luzik. I coraz cieplej.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... j-muz0nAE#3 lipca. Tego dnia plany były inne. Rano tradycyjnie Strama. Kierowca się już śmieje na mój widok

A w autobusie zgadałam się z pewną dziewczyną (pozdrawiam

) na szlak maraton

Czyli od Poprawdzkiego po Kasprowy. No więc zaczęło się od Stramy, potem elektriczka i Popradzkie Pleso. Dalej asfalt, przy schronie jesteśmy około 10 rano. Późna pora jak na początek marszu. Ale wiedziałam od innej znajomej, że da się przejść. Kolejka kursuje do 21:00 więc dalej w drogę. Najpierw Staw Hińczowy (popas), potem Wyżnia Przełęcz Koprowa. A potem Doliną Hlinską. Po drodze mijamy Polaków. Jakiś pan słysząc nasze plany udziela nam rady: Z Zaworów idźcie od razu na Kasprowy. Wyjdziecie na Liliowe. Zdziwiona pytam jak to? Dobrze obczaiłam mapy, opisy tego szlaku, kilka razy sprawdzałam czas na różne sposoby. Jakby tak było można wiedziałabym. Mówię, no, ale tam nie można legalnie. No nie można, no ale... Postanawiamy iść zgodnie ze szlakiem. Nie ma skoków w bok. 100 osób nie złapią, ale będziemy tą 101 i 102 co złapią. Po co? Schodzimy do rozstaju szlaków (popas) i dawaj na Zawory. To podejście dało nam w kość. Ja nie mam dobrej kondycji za bardzo, więc człapię ledwo co. Na
Zaworach odpoczynek solidny i odpuszczenie Gładkiej, choć była tak blisko

Pewnie kusiłoby zejście do Piątki... .
Idziemy dalej, zbiegamy właściwie. Liptowski Koszar. Już tylko dwie godziny. Ja dosłownie padam, w końcu mówię znajomej, idź swoim tempem, tu już spokojnie się zawlokę. Dowlokłam się

Tam kolejka w dół. Od ręki bilet. Spoko, tyle, że jak weszliśmy to nam kazali wyjść. Wagonik sobie zjechał, zatrzymał się. A gapię się i myślę, jak będę tam i on się zatrzyma, to... Boję się właśnie dlatego wszelakich wiszących. No, ale spoko wagonik wrócił, zjechał.
Szlak jest super. Tylko, powinnam robić tak jak wcześniej planowałam: czyli nocleg w Popradzkim, wyjście 4-5 rano, po drodze Koprowy. I na spokojnie. Ale dzień mega udany. Bardzo chciałam przejść ten szlak. Udało się.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... NH49qXsBA#4 lipca - odpoczynek? O nie, pogoda cudna, rano słońce się wlewa do pokoju. Wybór pada na Sławkowski. Ostatnio byłam tam w 2010, czas odświeżyć. Idzie się, idzie końca nie widać. Jest w końcu szczyt, ale nawet nie da się odpocząć. Jest jakiś zmasowany atak latających mrówek, czy co to było. Wprawdzie nie gryzło, ale obsiadało chmarami, właziło na jedzenie, okulary. Więc nie delektowałam się za bardzo widokami.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... DeoqC2tQE#5 lipca - pogoda jest, więc idę. Idę przełamać klątwę Koprowego. Czemu klątwa? Bo ile razy chciałam tam iść w poprzednich latach, zawsze coś mnie zawracało. A więc: 2010 rok dwie próby: jedna kończy się nad Stawem (burza), druga tuż za rozstajem szlaków: szlak zalany w okolicach takiego jakby wodospadu. Wtedy jeszcze nie chodziłam zbyt dobrze, więc wycof (tam jest teraz kawał liny, łatwiej przejść). 2011 - kolejne podejście - odwrót znad Stawu (deszcz+wichura), kolejne udane: tzn klepnięcie kamienia, łyk wody i na dół, bo niebo groźne. W porę, burza dopada przed schronem. 2012 jedno podejście - wycof znad Stawu (chmurzy się). 2014 - wycof znad Stawu (zlewa). Tym razem słońce, ciepło, leżakowanie na szczycie do woli
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... e4mdGX4QE#6 lipca. Pogoda jest. Więc tym razem w Polsce. Kawałek Orlej: od Koziego Wierchu (wejście to najłatwiejsze czyli od Piątki) i potem granią na Skrajny Granat. Coś się chmurzyło, ale to były jakieś pojedyncze chmurki, choć już miałam strach. Ale ok, błękit nieba też był. Bardzo piękny szlak, dobrze mi szło. Nabrałam ochoty na dalsze odcinki Orlej, ale to już za rok. Przy Czarnym Stawie, wystraszyłam się faceta kąpiącego się tam. Wylazł potem, stanął nagi i nic. Byłam kawałek od niego, poczekałam na ludzi, którzy szli się za mną. Zdążył się ubrać. A potem w Dolinie Jaworzynki niedźwiedź. Nie widziałam go, ludzie zauważyli, mi tylko mignął jak właził do lasu tam za tymi szałasami.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... D5gajd_gE#7 lipca. To ma być ostatni dzień przed załamaniem pogody. Tego dnia niebo chyba było najbardziej błękitne. Poszłam szlakiem: Kościeliska - Ornak - Siwa Przełęcz - Błyszcz - Bystra - Siwa Przełęcz - Dolina Starorobociańska. Na szlaku może łącznie spotkałam z 10 osób. Na Siwej miałam moment zawahania, bo... zagrzmiało. Myślę u licha skąd. Niebo czysty błękit, owszem nad Wysokimi były jakieś obłoki, ale to nie grzmiało stamtąd. Ponieważ potem nie było już grzmotów poszłam dalej. Doliną Starorobociańską wracałam samiutka.
https://picasaweb.google.com/1053530325 ... N2h2NL_Rg#8 lipca - dzień odpoczynku, bo miały być burze. Rano mocno wiało, ponoć też grzmiało. Nie słyszałam. Po prostu spałam

W dzień w Zakopanem nic nie grzmiało, nie wiem jak w górach. Wieczorem popadało, pogrzmiało z 5 razy. Zrobiło się chłodniej, tak, że jako jestem zmarzluch, kolejne dni zakładałam na szlak czapkę, szalik, rękawiczki

CDN...