
Tak to było, że szwagier po każdym moim wyjeździe artykułował żal, że go nie zabrałem. Był ze mną wcześniej na Szczelińcu, Śnieżce i Skrzycznem, ale w Tatrach to tylko nad Morskim Okiem. No to był debiut. Trzeba było wybrać jakiś prosty temat bo nie wiadomo było czym taki eksperyment się skończy. Żądnego Tatr Seby namawiać nie było trzeba i tak oto Ich Troje pojechali.
Po dojściu do Moka debiutant zażądał śniadania. No to biesiada. Chyba pierwszy raz w życiu siedziałem w środku.
Obejście Moka i podejście nad Czarny Staw wyczerpało pokłady entuzjazmu. Za Bulą szwagier podjął decyzję, że próbuje dalej na Rysy. Był moment zawahania, bo nie powinniśmy go zostawiać. Ale na Rysy jak to na Rysy waliła chmara ludzi, więc uznałem że sobie poradzi. My odbiliśmy w lewo. Dalej właściwie bez historii w stronę szczytu.
Podejście na Rysy
Na Buli

I szczyt
Grań w stronę Rysów kusiła, ale szwagier donosił, że zawraca spod łańcuchów. Zwiedziliśmy zatem jeszcze tylko Tomkową Jaskinię i zsunęliśmy się po żwirze zalegającym zbocze do szlaku.



W zejściu asfaltem chłopcy odzyskali wigor i wesoło brykali w dół. Pisałem we wcześniejszych relacjach o swoich problemach ze stopami. Wlokłem się w dół z bólem i w końcu już za Roztoką do mnie dotarło, że kupiłem za małe buty.
Nie jest łatwo się przyznać do takiego błędu.

W milczeniu wróciłem do domu leżąc na tylnej kanapie auta żując porażkę zamiast oscypków.