Ziemia obiegła słońce ponownie i minął kolejny, 2016 już, rok.
Zima, z braku możliwości wyjazdu w góry została zdominowana przez bieganie, które zaczęło się stawać coraz większą pasją i w jakimś stopniu substytutem gór. Dodatkowym motywatorem był postęp w osiąganych dystansach i czasach. Zaliczony dystans półmaratoński i 30km zaostrzył tylko apetyt na cele wiosenno-letnie. Niestety, na samym początku kwietnia podczas wybiegania w ciemnym parku wpadam w dołek, którego nie zauważyłem. W kolanie wyraźnie trzasnęło i miałem świadomość tego, że nie wróży to niczego dobrego. Smutny, powoli pomaszerowałem 2,5km z powrotem do domu.
Miałem co prawda cichą nadzieję na diagnozę w stylu „naciągnięte więzadło poboczne” (jak rok wcześniej) i kilkutygodniową przerwę, jednak następne dni nie przynosiły oczekiwanej poprawy. Po miesiącu podjąłem pierwsze próby biegowe – dość rozpaczliwe. Stwierdziłem, że nie ma sensu czekać i dla spokoju trzeba zrobić badanie rezonansem. Jego wynik przeraził mnie i zdumiał – nie wiem co bardziej. Okazało się, że rok wcześniej niemal całkowicie zerwałem więzadlo krzyżowe przednie i z takim urazem aktywnie funkcjonowałem przez szereg miesięcy, natomiast teraz zerwałem (prawdopodobnie) niefunkcjonującą, zwłókniałą jego resztkę (trzask) i prawdopodobnie uszkodziłem łąkotkę. Możecie sobie wyobrazić w jakim nastroju rozpocząłem wiosnę – najpiękniejszy okres roku.
Trzeba było jednak wziąć się w garść i uratować to, co było do uratowania. Szybko wzmocniłem staw na tyle, że mogłem swobodnie jeździć na rowerze i chodzić po górach. Musiałem osiągnąć taką sprawność, żeby móc po nich nosić w nosidle mojego malca, inaczej nie w pełni udałby nam się planowany czerwcowy urlop. Znalazłem w międzyczasie placówkę, która miała mi zrobić rekonstrukcję na NFZ i to już kilka miesięcy później. Świat znów nabrał kolorów.
Ale do rzeczy:
KWIECIEŃ
Robimy sobie wycieczkę na Ostrzycę Proboszczowicką. Fajny punkt widokowy na Pogórze Kaczawskie, a nawet Sudety (dobrze, że byliśmy kiedy nie były jeszcze rozwinięte liście)

MAJ
Wyjeżdżam z Fasolą w Góry Bialskie. Zaczynamy od Czernicy, stamtąd trochę na przestrzał wchodzimy na Rudawiec, z którego robimy cały Worek Bialski i schodzimy do Bielic. Bardzo ciekawa wycieczka w specyficznym terenie (momentami przypominało to tajgę lub nawet tundrę).

CZERWIEC
Główny urlop. 3 tygodnie na południowym wschodzie Polski, najpierw akcenty bardziej górskie, potem nizinno – bagienne. I dużo zwiedzania pięknej architektury.
Zaczynamy od wycieczki na Eliaszówkę w Beskidzie Sądeckim.

Pierwotnie miała być Radziejowa, ale rezygnujemy z powodu ryzyka burzy. Co się odwlecze to nie uciecze i jadę specjalnie sam z naszej bazy w Beskidzie Niskim, aby zdobyć tę górę. I jeszcze tego samego dnia wchodzimy na Lackową. Pamiętam jak Lucyna pisała kiedyś, że szlak od zachodu jest najbardziej stromym jaki kiedykolwiek przeszła. Z Frankiem na plecach stwierdzam, że kluczowe 15 – 20 minut naprawdę dało popalić.

Na szczycie Lackowej z dedykacją dla sprocketa

We wspomnianym Beskidzie Niskim (po którym sporo pokręciliśmy się też rowerami) robimy również wycieczkę na punkt widokowy Wysokie. Nasza latorośl ucięła tam sobie niezłą drzemkę.

Następnie przenieśliśmy się w Bieszczady. Pogoda niestety trochę się zepsuła i trzeba było nieźle kombinować, aby cały górski plan nie spalił na panewce. Na pierwszy ogień idzie Caryńska z Ustrzyk Górnych. Kiedy wreszcie po 400m podejścia wychodzimy z lasu i zaczynają się widoki – zaczyna się też ulewa. Bez dziecka pewnie byśmy machnęli na to ręką, ale nie było co ryzykować mając w perspektywie jeszcze dwa tygodnie wakacji. Schodzimy tą samą drogą w strugach deszczu.
Dwa dni później pojawia się światełko w tunelu. Okienko pogodowe po południu. Meldujemy się ok. godziny 16 na Przełęczy Wyżniańskiej i atakujemy Caryńską najkrótszą drogą. Wycieczka zakończyła się powodzeniem, a najbardziej zaszokował nas Franek, który dopingowany, żeby przeszedł odcinek leśny na swoich nogach... rozgrzał się tak mocno, że samodzielnie doszedł do samego szczytu. Zrobił pewnie z 250m przewyższenia w pionie, a nie miał w tamtym momencie 3 lat. Rodzice są dumni po dziś dzień.

Dnia następnego wchodzimy sobie z kolei z tego samego miejsca na Rawki. Wrażenia jak najbardziej pozytywne, na pewno lepsze niż podczas naszej poprzedniej wizyty w tym miejscu kilka lat temu, kiedy porządnie nas zlało i widzieliśmy jedynie mgłę.

Ostatni dzień w Bieszczadach to moja samotna pętelka z Pszczelin przez Bukowe Berdo, Krzemień, Kopę Bukowską, Halicz i Rozsypaniec do Wołosatego. Przepiękna trasa i wyjątkowo puste góry. Chciało by się pójść dalej, na Połoninę Bukowską, na Kińczyk... Zapamiętam ten dzień jako jeden z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek przeżyłem w górach.

Następnie ruszyliśmy dalej i zamieniliśmy górskie szczyty na wieże kościołów i zamki. W drodze powrotnej z urlopu zatrzymujemy się u znajomych w Kielcach i pewnego ranka robimy z szybką akcję na Łysicę.
LIPIEC
Długo planowana i oczekiwana akcja – GGTZ. 2 wspaniałe dni w górach. Zawsze kiedy pomyślę o tamtych chwilach, mimowolnie się uśmiecham.

SIERPIEŃ
Już myślałem, że pierwszy raz od lat nie zawitam w Tatry Wysokie, ale wyskakujemy trochę spontanicznie na grań Durny – Łomnica (z niechcącym wejściem na Czubatą Turnię).

WRZESIEŃ
Rodzinny spacerowy wypad do zamku Grodno. Wędrujemy w okolicach zamku i Jeziora Lubachowskiego.

W kolejny weekend zabieram Franka na Wielką Sowę – jego siódmy szczyt KGP. Wejście od Rzeczki. Na szczycie smród grilli, porażka.
PAŹDZIERNIK
Na samym początku miesiąca jadę jeszcze z kolegą na rower w Góry Izerskie. Świetna sprawa. Akcenty górskie również były tzn wejście na Wysoką Kopę i na czeski Smrk.


I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o góry
Do rekonstrukcji więzadła doszło ostatecznie dopiero pod koniec listopada. Jestem w trakcie rehabilitacji, długa droga jeszcze przede mną, ale walczę.
PODSUMOWANIE
Bieganie (tylko styczeń – marzec) ok. 400km
Rower – jak co roku ok. 3900km. Dwa dni z przebiegiem większym niż 100km, co nie zdarzyło mi się od lat
Turystyka – sporo odwiedzonych miejsc. Były i parki narodowe - Magurski, Bieszczadzki, Roztoczański, Poleski, Świętokrzyski, i miasta (duże - Lwów, Lublin, Katowice; średnie - Zamość, Chełm, Przemyśl, Grudziądz, Kalisz, Bolesławiec, Złotoryja, Kwidzyn, Bardiów; jak i sporo urokliwych dziur. Były zamki i pałace - Moszna, Czocha, Gołuchów, Kozłówka, Gniew, Nowe, były też spływy kajakowe Kwisą i Wieprzem i wiele innych
Góry:
Tatry - 3 dni
Beskid Sądecki, Niski - 3 kilkugodzinne wycieczki
Bieszczady - 4 wycieczki, w tym jedna dłuższa
Sudety - 3 wycieczki
KGP+4 (Rudawiec, Radziejowa, Lackowa, Wysoka Kopa). Wypadało by niedługo kończyć. Jeszcze 4.
Plany górskie na 2017 – jeśli doprowadzę kolano do porządku i będzie działało, to będę zadowolony choćbym nic ambitnego nie zrobił.
Marzenia z serii prywatnych - nie musieć przeżywać trzeciej rekonstrukcji krzyżowego.
Życzę wszystkim forumowiczom udanego 2017 roku. Przede wszystkim bez kontuzji.