Lodowy Szczyt droga:
Normalna (0+) (plus oczywiście po to, by sobie ego podbudować)
-Po ile Lodowy?
-4.99, czyli piątka bez grosza.
-Niech będzie!Upatrzyłem sobie drogę w Tatrach słowackich, którą chciałbym zrobić. Dwa tygodnie temu Jacek „kupił” pomysł i było blisko jego realizacji, jednak ostatecznie wspólnie z Andrzejem skończyliśmy na północnym filarze Świnicy. Droga pozostawała nadal w planie. Plan ten szybko podchwycił Andrzej, toteż na najbliższą niedzielę cel oraz skład ekipy był ustalony.
Niestety dzień przed zaplanowaną akcją, Jacka pokonała choroba. Co prawda cięcie w ch.ja ostatnio w modzie, ale dla nas, znalezienie celu zastępczego wydało się „oczywistą oczywistością”.
W takiej sytuacji moje myśli zaczęły krążyć wokół Lodowego Szczytu, na którym nigdy nie byłem, i na który od zawsze chciałem wejść zimą. Andrzej przystaje na mój pomysł i w niedzielny poranek ciśniemy ze Smokovca z zamiarem zrobienia drogi Grosza, a przy dobrych wiatrach może nawet Puskasa.

dzień zapowiada się pięknie
Do Terinki idzie się nieźle, choć końcowy próg zawsze daje mi popalić. Rekordu na pewno nie pobiliśmy, ale i tak czas mamy całkiem przyzwoity. Podejście pod ścianę dłuży się natomiast okropnie, a palące słońce wcale nie pomaga. Im bliżej do ściany, tym więcej kopnego, niezwiązanego śniegu, co biorąc pod uwagę charakter naszej drogi, wcale nie nastraja mnie optymistycznie. Zaczynam mieć coraz większe obiekcje, ale spróbować trzeba.



droga Grosza prowadzi widocznymi zachodami
Pod startem wiążemy się i zaczynamy. Przez pierwsze metry mielę w miejscu, ale jakoś udaje się dotrzeć do twardszego podłoża. Teraz przez kilka metrów jest nawet nieźle, ale szybko dochodzę do miejsca, gdzie jest już tragicznie, a wyżej jest jeszcze gorzej. Stwierdzam, że trzeba odpuścić, bo to ani przyjemne, ani bezpieczne. Partner początkowo nie przyjmuje tego do wiadomości i wcale mu się nie dziwię, bo w końcu nie po to dymaliśmy tu taki kawał, żeby się wycofać. Gdy dociera do tego samego miejsca, w którym byłem przed chwilą, sam jednak przyznaje, że ta droga nie ma dziś najmniejszego sensu.
Ze zwieszonymi głowami wracamy na płaski teren i zrzucamy z siebie szpej. Mamy teraz dwie możliwości – piwko w schronisku albo turystyczną wycieczkę na trzeci pod względem wysokości szczyt Tatr. Pogada jest tak fantastyczna, że nie mamy żadnych problemów z podjęciem decyzji, więc zakopujemy w śniegu liny, uprzęże oraz cały szpej i idziemy na lekko, pn.-wsch. granią przez Lodowego Konia.


widoczki już na Ramieniu są świetne

fot. Endrju BB /na Lodowym Koniu/

fot. Endrju BB /moje ulubione foto z wycieczki/
Na szczycie spędzamy dłuższą chwilę. Pogoda jest bajeczna - na niebie istna lampa, praktycznie bezwietrznie. Widoczność mamy po horyzont, a jest co oglądać, bo pod względem widoków ze szczytu, Lodowy to ścisła tatrzańska czołówka.




W końcu mam, co chciałem, bo przecież od zawsze planowałem zrobić swoje pierwsze wejście na ten szczyt właśnie zimą. W zasadzie nie powinienem narzekać, jednak fakt, że weszliśmy tu „drogą na pocieszenie” zostawia pewien niedosyt…
http://mountainadventure.weebly.com/lodowy-szczyt.html