Od dawna planowałem zapisać się na kurs skałkowy. Nie po to aby wspinać się ale zapoznać ze sprzętem. Poza tym takie szkolenie jest wymagane na kursach turystyki wysokogórskiej a na tokowy bardzo chciałem się zawsze zapisać. Traktowałem więc to szkolenie trochę przymusowo i dlatego nie mogłem się nigdy zebrać. W końcu szybka piłka, umawiam się z kolegą i za miesiąc jesteśmy już na Jurze. Szkolenie ma trwać cztery dni - myślę sobie, że to chyba za długo ale nic bardziej mylnego. Materiału jest tyle, że przyswoić całą wiedzę, poćwiczyć i sprawdzić w boju sprawia, że robi się bardzo ciasno. Programy takich kursów są ogólnie dostępne, więc nie będę wchodził w szczegóły tylko wrzucę kilka przykładowych fotek i napiszę jak taki pierwszy kontakt z tematem wygląda z perspektywy trochę otłuszczonego prawie czterdziestolatka.
Pierwszy dzień to absolutne podstawy: lina, przyrząd, trochę ćwiczeń z wpinaniem ekspresów i wspinanie na wędkę. Bez większego trudu robimy drogi trójkowe i czwórkowe. W sumie po cztery na głowę. Drugiego dnia pada deszcz i ćwiczymy na ściance. Jest trochę zabawy z odpadaniem. Pierwszy raz jest najgorszy, wiadomo naturalny lęk nie pozwala odpaść nawet z trzech, czterech metrów ale trzeba się przełamać i potem jest już tylko zabawa. Chyba dlatego jest fajnie bo odpadamy z przewieszki i kontakt ze ścianą jest znikomy. Zachęca to do dalszych skoków a asekurant ma więcej prób do przećwiczenia łagodnego wyłapania lotu. Największym problemem dla mnie jest wdrapanie się na tą przewieszkę bom ciężki a ręce słabe, bardzo słabe. Na ściance uczymy się jeszcze przewiązywać do zjazdu na stanowisku i prowadzimy nasze pierwsze drogi zbierając cały sprzęt z powrotem. Informacji i wszystkich zabiegów do tego zadania jest tyle, że w połączeniu ze stresem muszę się dobrze pilnować aby czegoś nie pokręcić. Z perspektywy paru dni wszystko jasne i logiczne ale za pierwszym razem miałem mały mętlik. Tego dnia było sporo teorii o sprzęcie i zasadach oceny jego zużycia co jest bardzo cenną wiedzą. Sporo dowiedziałem się o linach, odpowiednim ich używaniu, okresie trwałości itd itd. Na koniec dnia budowa stanowiska i zjazdy.

Dawid pokazuje stanowisko samoregulujące z autoasekuracją i asekuracją partnera, który jest niżej

bloker liny przy zjeździe
Trzeciego dnia pogoda dopisała więc jedziemy w skały zapoznać się z drogami wielowyciągowymi - obstawiamy Żabiego Konia. Na dole przerabiamy budowę stanowisk nieco szerzej niż wczoraj i w głowie robi się już trochę mętlik od tych wszystkich supłów.



W końcu konkret - idziemy się wspinać. Dawid na początek wybiera Trawers Żabiego Konia za IV+


Pierwszy wyciąg prowadzę ja, drugi Tomek bo jest sporo mocniejszy i ostatni należy do mnie. W praktyce przekonujemy się, że przy pewnych roszadach należy sklarować linę a przy innej kolejności wspinania już nie więc bagaż materiału cały czas rośnie.

Trawers

Wiszące stanowisko pod wierzchołkiem

Gotowy do zjazdu. Dawid ciągle uczula na zachowanie odpowiedniej kolejności odpinania poprzedniej i sprawdzenia kolejnej asekuracji.


Zjazd robimy na dwa stanowiska. Najpierw jedzie Tomek,

i potem ja.

Na koniec wchodzimy jeszcze raz na wierzchołek, tym razem drogą o ile dobrze pamiętam Jarzębinka. Podobno początek jest za V- a później już dużo łatwiej. Przekonuję się tutaj jak wyceny mogą być subiektywne bo na łatwiejszym kawałku nie mogę znaleźć patentu na wydawało by się prosty fragment drogi w 3 ruchach. Tomek w końcu prowadzi całą drogę i na drugim wyciągu zostaję praktycznie wciągnięty na wędkę bo tak mnie zmęczyły te trzy ruchy (próbowałem 5 razy), że ręce odmawiają posłuszeństwa. Chłopaki na górze mają pewnie niezłą bekę

Zjazd robimy na jeden raz, aż w końcu na dole po dniu pełnym wrażeń dopadła nas późna godzina. Dawid pojechał do domu a my chcąc ugruntować zdobytą wiedzę robimy jeszcze samodzielnie dwie drogi dwuwyciągowe ze zjazdami w terenie 0

Odbywa się to na stanowiskach treningowych i kilkunastometrowej linie. Wspinając się tak łapiemy się ciągle na jakichś drobnostkach. Niektóre mogłyby być poważne w skutkach a inne nie wystąpiłyby na prawdziwej drodze. Ja np notorycznie nie zakręcałem zabezpieczenia zamka HMSa - muszę znaleźć na to jakiś sposób i mam jeden patent do sprawdzenia

Ostatni dzień to ratownictwo i kolejna dawka supłów i sztuczek - tym razem pod Murem Pokutników. Poznajemy tutaj odrobinę historii polskiego wspinania i Chiński Maharadża robi na mnie największe wrażenie.

Czekając na Joe i próba samodzielnego wspięcia się na pojedynczej linie przy pomocy dwóch repów i pętli



Budujemy też coś na kształt wielobloczka aby łatwo wciągać się przy pomocy partnera.

Zastosowanie półwyblinki do asekuracji w przypadku zgubienia przyrządu.

Techniki wiązania podstawowych węzłów jak wyblinka czy węzeł flagowy jedną ręką.

Zabezpieczenie półwyblinki i wiele, wiele innych.
To tylko nie duży wycinek kursu. Bardzo chciałbym aby wszystko w głowie zostało i dlatego trzeba będzie to przećwiczyć i ugruntować.
Na koniec chcemy zrobić jeszcze jakąś łatwą drogę. Wybieramy trójkowy teren w kominie i okazuje się, że jest to dla mnie najtrudniejsza droga na całym kursie. Tomek oczywiście daje radę ale z małymi kłopotami. Zastanawiamy się o co chodzi z tymi wycenami i czy człowiek nie jest już po prostu zmęczony. Dawid tłumaczy, że są to jedne z pierwszych dróg i bardzo często chodzone, że tutaj wyceny mogą być zaniżone bo chwyty są już baaardzo wyślizgane długoletnią eksploatacją. Brak jakiegokolwiek obycia w skałkach czy na ściance może rzutować na prostą drogę bo chwyty nie pracują jak trzeba gdyż są źle trzymane.
Chciałem ten kurs tylko zaliczyć ale chyba się spodobało i na pewno jeszcze spróbuję. Chciałbym zrzucić z 10 kilogramów, iść kilka razy na ściankę i popróbować. Jakieś pompki i drążek by się przydały bo ręce to najsłabszy mój punkt. Pamiętam jak szliśmy z chłopakami na Łomnicę przez Durny i skurcz zamknął mi środkowy palec - w takich warunkach trudno byłoby zrobić wpinkę na fakera

Trzeba coś z tym zrobić.
Mam nadzieję że nic nie pomyliłem ...
