Jedziemy dalej

To jest widok na naszą kwaterę. Gapiłem się na niego łapczywie podczas opalania i pływania. Góry wydawały się prawie pionową ścianą, a gdzieś tam, powinien być szlak (zaznaczony na mapie). Szukałem go wytrwale, nawet przez teleobiektyw, niestety nic nie wypatrzyłem.
Podjęliśmy jednak decyzję, że go poszukamy osobiście.
Dobrota - Mali Zalazi - Ljuta
Pobudka wcześnie rano i 6:30 wyruszamy. Szybko znajdujemy początek szlaku. A więc jednak jest

Szybko się jednak gubimy tam gdzie kończą się zabudowania. Niezrażeni tym drobnym niepowodzeniem, intensywnie rozglądam się za szlakiem. Z Chorwackich doświadczeń wiem, że wejście na właściwą ścieżkę zaraz na samym początku to najtrudniejszy moment. Udaje się znaleźć, idziemy. Ścieżka mało przetarta, ale jest.
Wyżej nieco lepiej. Tradycyjne serpentynowe zakosy, ale znacznie bardziej strome (chyba nie dla osiołków). Temperatura znacznie wyższa niż podczas pierwszej wycieczki. Słońca jeszcze nie ma, ale już pocimy się całą powierzchnią ciała - wszystko mokre. Kompletny brak wiatru.
Bardzo powoli nabieramy wysokości.Widok w dół na naszą miejscowość. Widać nasz domek i zaparkowane przed nim czerwone autko (nad samym morzem).
W końcu dochodzimy do płaskowyżu. Słońce już świeci, wysokość ok 850 metrów i fakt, że tu leciutko wieje sprawiają, że temperatura jest znośna. Idziemy w kierunku opuszczonej osady Mali Zalazi. Gubimy szlak, trafiamy na jakąś krowią ścieżkę, ale utrzymujemy kierunek. Liczę, że dojdziemy do głównego szlaku idącego równolegle do brzegu zatoki.
Przez moment zrobiło się już bardzo nieprzejściowo, ale udało się dotrzeć do głównego szlaku. Tak on wygląda.
Może nie chodzą nim tłumy, ale bardzo mi się podobało. Oznaczenia całkiem dobre, zielono, inaczej niż u nas. Jedyne na co trzeba uważać, to kolczaste rośliny - są wszędzie i nawet jeżeli wyglądają jak trawka, to stopy trzeba stawiać bardzo ostrożnie.
Powoli nabieramy wysokości, pojawia się coraz więcej skałek.
Dochodzimy do jakiegoś łagodnego szczytu.
Kiedy już go osiągamy, okazuje się, że mamy piękny widok na Zatokę. Jesteśmy na wysokości ok 1050m, wieje lekki wietrzyk, jest przyjemnie. Jemy, pijemy, delektujemy się otoczeniem.
Widzimy nasz szlak zejściowy do Ljuty, co daje nam ogromne poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się, że trudności nawigacyjne mamy już za sobą.
Surowy wygląd gór w stronę lądu robi wrażenie.
Zupełna egzotyka...
Pora ruszać, okazuje się, że szlak prowadzi początkowo własnie po takich skałkach.
Potem schodzi do kolejnej opuszczonej osady.
Za osadą niestety znowu się gubimy. Odbicie naszego szlaku zejściowego nie zostało oznaczone. Szukamy go w ciemno. Wiem, że gdzieś tu jest, bo przecież widziałem go z góry.
Po lekkich problemach udaje się znaleźć wejście na serpentyny. Humory dopisują schodzimy, bo robi się trochę za bardzo gorąco.
Robi się podejrzanie stromo. Szlak coraz bardziej zarośnięty. Ukochana zaczyna marudzić, że musi włożyć spodnie.
Miało być łatwe i przyjemne zejście, a tu ciągle coraz stromiej. Podłoże niestabilne. Trzeba uważać, żeby nie pojechać na żwirku.
No i zrobiło się strasznie. Szlak pionowo w dół, po osuwających się kamieniach i wygląda na to, że czeka nas ok 500m w pionie takiego niefajnego zejścia. Mamy bardzo wolne tempo. Zaczynamy oszczędzać wodę. Ukochana przeklina jak szewc i zapowiada rozwód.
Z każdym metrem w dół temperatura wzrasta. Zbocze jest idealnie nachylone do słońca i znowu nie ma najmniejszego ruchu powietrza. Pojawiają się kolejne trudności w formie progów skalnych. Przypominam jeszcze o kłującej roślinności. Dramat ten wydaje się nie mieć końca.

Docieramy do czegoś co z góry wydawało się upragnionym wypłaszczeniem. W rzeczywistości było dolną częścią piargu. Ukochana próbuje bokiem trzymając się traw. Ja środkiem, jak na nartach w osypującej się lawince.
Docieramy do morza. Zrzucam buty i wskakuję do wody, która jest przyjemnie chłodna. Śmieję się jak Tomasz Majewski kiedy zdobył olimpijski medal. Jeszcze nigdy nie miałem tyle radości i przyjemności z wejścia do wody. Spoglądam na góry z których przed chwilą zeszliśmy. Wyglądają pięknie.
Potem zostało jeszcze asfaltowanie do domu. Niby niedaleko, ale jakoś za gorąco się zrobiło, więc jak już doszliśmy to znowu zanurzenie się w wodzie było bardzo fajne.
Czas wycieczki od 6:30 do 17:45
Mapka trasy:
Rzut z GoogleEarth:
Druga wycieczka dostarczyła nam wielu wrażeń. Było męczące długie wejście. Potem cieszenie się krajobrazami na górze. Na koniec zaskakująco wymagające zejście.
Co ciekawe na tablicy informacyjnej na przełęczy z ostatniej wycieczki, szlak do Ljuty był zaznaczony, natomiast kilka dni później byliśmy w mieście Herceg Novi - też była tablica ze szlakami i tam już nie występował. Trzeba na te szlaki uważać

C.D.N.