Tydzień przed urlopem udaje się wyrwać w góry, wizja zbliżającego się plażowania sprawia, że Koleżanka Osobista Małżonka nie protestuje ... zbyt intensywnie. Ekipa skromna tym razem bo jedziemy w trzech. Za cel obieramy Kieżmarski Szczyt, wyjście z Tatrzańskiej Łomnicy do Łomnickiego Stawu, potem na Rakuską Przełęcz, ramieniem na Mały Kieżmarski, Kieżmarski i zejście przez Huncowską Przełęcz do Huncowskiej Doliny. Z rana ma być taka sobie pogoda i z upływem dnia ma się poprawiać, więc nie spieszymy się za bardzo. Jazda w kierunku granicy upływa w pełnym zachmurzeniu i miejscami jest bardzo mglisto, jednak po przejechaniu na drugą stronę Tatr, pogoda zmienia się o 180 stopni i z parkingu w TŁ startujemy przy bezchmurnej pogodzie parę minut po siódmej. Ktoś ostatnio narzekał na dużą ilość zdjęć z doliny, to teraz będzie duuużo zdjęć ze szczytu


Jakoś nie znajdujemy na dole szlaku biegnącego na Start, więc na czuja idziemy drogą asfaltową w górę, w pewnym momencie przy drodze pojawiają się znaki, i szlak odbija w lewo, więc wchodzimy na niego i póki idzie mniej więcej w pobliżu wyciągu na Start, jest OK, ale szlak zaczyna coraz mocniej odbijać w kierunku Sławkowskiego, więc w końcu wyjmujemy mapę i okazuje się, że źle idziemy, na całe szczęście jakimiś drużkami i zajęczymi ścieżkami pod wyciągiem kierujemy się do widocznej w oddali stacji wyciągu na Starcie.

Podejście nad staw dłuży się niemiłosiernie i zaczynają pojawiać się chmurki, gdy docieramy nad staw nie widać już nic.

Nic to idziemy dalej, zapowiadali 6h nasłonecznienia to kiedyś to słońce musi zacząć świecić

Docieramy na Rakuską Przełęcz.

Nie jest źle, przynajmniej Zielony Staw w dolinie widać. Przed nami dość wysoko widać czteroosobową grupę, która podąża na Mały Kieżmarski, szybko jednak nikną w chmurach. Krótka przerwa na przełęczy i ruszamy w górę.



Na początku szlak wiedzie trawersem pod granią, by w pewnym momencie wyprowadzić ciekawym kominkiem na grań, która szybko zmienia się w zasłane kamieniami zbocze.




Ale co ja widzę, zaczyna się przejaśniać




Wychodzimy w końcu nad chmury, widok zaje...ty.



W takim klimacie robimy dłuższą przerwę, świstaki grzeją garby


Szybko ruszamy dalej, bo Mały K jest tuż tuż.


Docieramy na Mały Kieżmarski i pora na sesjone















W sumie rozsiedliśmy się jakby to był punkt docelowy i przypominam chłopakom, że "summit to jest tam" pokazując na Kiżmara, po kilku minutach jesteśmy w punkcie docelowym.

Gdzie spotykamy grupę idącą przed nami, przewodnik z trzema klientami z Polski.
I pora na kolejną sesjone





Dziewiąty do WKT.

Na szczycie jesteśmy dobrą godzinę, mnie nawet urywa się film na chwilę, jednak takie siedzenie w słońcu na tej wysokości bez smarowania kremami z wysokim filtrem wiadomo czym się kończy, po kilku dniach zrzucam skórę jak jakiś pyton
Gdy ruszamy w dół na szczyt wchodzą jeszcze trzy osoby również z Polski.
Po zejściu na przełęcz między wierzchołkami znów znajdujemy się we mgle, odnajdujemy ramię, którym w końcowym etapie trochę klucząc docieramy na Huncowska Przełęcz. Będąc jeszcze na Rakuskiej Przełęczy lustruję górną część doliny, ponieważ wyżej znajduje się spore pole śnieżne i dobrze by było go ominąć schodząc na dół. Droga we mgle z przełęczy jest mało oczywista, śladów jest nie wiele a nie możemy zejść żlebem z przełęczy prosto w dolinę bo staniemy centralnie przed polem śnieżnym, ciągniemy więc schodzenie w kierunku dna doliny ile się da zboczem Huncowskiego, teren zaczyna się jednak robić nieciekawy, duże strome płyty do tego wilgotne od mgły, więc odbijamy w kierunku środka kotła tworzącego dolinę. Gdy znajdujemy się niżej widać, że udało nam się ominąć pole śnieżne i też dobrze się wstrzeliliśmy, bo dnem kotła płynie strumień, który dość wysokim progiem spada do dolnej części doliny i trzeba przejść na jego drugą stronę, by móc zejść niżej. Kontynuując schodzenie zboczem Huncowskiego i nie przechodząc przez strumień nad progiem wpakowalibyśmy się w nieciekawy teren i pewnie trzeba by się wracać.



Gdyby nie mgła wszystko było by oczywiste, dużo dało zapamiętanie widoku doliny właśnie z Rakuskiej Przełęczy. Poniżej progu jesteśmy już w bezpiecznym terenie, nie idziemy na przełęcz a obieramy kierunek w dół doliny z lekkim odbicie w prawo, bo przez dolinę idzie szlak na przełęcz, więc w końcu na niego trafimy. Końcówka doliny przypomina mi Złomiska, też trzeba skakać po olbrzymich głazach. Docieramy nad staw z zamiarem zjechania na dół kolejką, ale cena jaką pani w okienku woła na tyle stawia nas na nogi, że kontynuujemy zejście na dół na własnych kończynach, po wcześniejszym zażyciu środków dopingujących

Ten co za kierą może przyswoić tylko brunatną słowacką ciecz zwaną Kofolą


Jakoś dowlekamy się do samochodu, jeszcze w Zdziarze małe zakupy w potrawinach bo organizm odwodniony

i miło się jedzie, aż do Nowego Targu, gdzie gigantyczny korek i stanie w nim skłania mnie do pochłonięcia zakupionych wcześniej "słowackich wód mineralnych" i na chatę wracam z pustymi ręcami
