8.11.2017
Prognozy pogody na ten dzień obiecywały, że będzie to dzień najlepszej pogody na wyspie przez cały nasz pobyt. Dlatego decydujemy się, widząc bardzo pogodny poranek, że zrobimy sobie tego dnia wycieczkę na drugi koniec wyspy – przylądek Capo Caccia, słynący ze strzelistych, wapiennych klifów, opadających wprosto do morza. Ponadto jest tam zlokalizowana niezwykle widokowa i chyba najładniejsza ferrata na całej wyspie – Via Ferrata Del Cabirol.

Poranek w Santa Maria Navarrese zwiastuje dobrą pogodę.

Schemat drogi (fot. Kristi)

Samotna skała na morzu

Takich na wybrzeżu Sardynii jest masa.

Wybrzeże Capo Caccia.

I jeszcze raz Capo Caccia w nieco szerszej perspektywie. Jak widać półwysep w tym miejscu jest naprawdę wąski, skoro nawet obiektyw aparatu w telefonie zdołał złapać morze z obu stron półwyspu.
Aby dojechać do ferraty, musieliśmy jednak pokonać aż 240km w jedną stronę i przebić się na zupełnie przeciwległy brzeg wyspy. Po drodze mijamy m. in. Sassari – jedno z większych miast na wyspie. Mapy google’a twierdziły, że czeka nas 3 godziny jazdy w jedną stronę i faktycznie tyle nam zajął dojazd. Na miejscu meldujemy się około 11. Pierwsze wrażenie po wyjściu z auta – ale wieje! Od razu ubieramy się w uprzęże i zaopatrujemy w lonże i kaski. Po drugim śniadaniu i krótkim poszukiwaniu, odnajdujemy drogowskazy, które kierują nas na początek ferraty. W międzyczasie stajemy się atrakcją turystyczną dla wycieczki Włochów, którzy widząc nasze wyposażenie, pytają o nasz cel. Słysząc, że planujemy przejście via ferraty, odpowiadają tylko coś jakby „kurażio”, co chyba oznacza podziw


Rzut oka na okolicę gdzieś na początkowym etapie ferraty (fot. Jagódka)

Początkowy fragment ferraty (fot. Kristi)

Pierwszy ciekawszy trawersik (fot. Jagódka)

Skalny korytarz, którym prowadzi ferrata.
Ogólny schemat ferraty jest taki, że prowadzi ona korytarzem wydrążonym w skale, której kilkusetmetrowe ściany opadają do samego morza. Następnie z korytarza ferrata wyprowadza ostro pod górę w sporej ekspozycji, by następnie zawrócić i zakończyć swój bieg niedaleko miejsca, z którego się startuje. Chociaż informacje w internecie mówiły o wycenie B, na tutejszej tablicy informacyjnej odczytujemy, że ferrata jest wyceniona na C.
Początek jest łatwy. Nieprzyjemne początkowe zejście wymaga przypięcia się do stalówki, ale po wejściu do wspomnianego korytarza nie wpinamy się do stalowej liny, a po chwili nawet i ona znika, a ferrata prowadzi wygodną, szeroką ścieżką, choć z miejscami, gdzie warto trzymać się ściany, bo na zdradliwym żwirze można się poślizgnąć i wpaść do wody. Po około pół godzinie dochodzimy do pierwszego trudniejszego miejsca. Ferrata wyprowadza nagle ostro pod górę, przy pełnej ekspozycji. Skała jedynie przed nosem, a po lewej, po prawej i w szczególności za nami – potężna lufa. Do tego silny wiatr, potęgujący emocje. Jagódka ma pewne opory, ale przekonujemy ją, że skoro doszła już tutaj, to teraz nie ma odwrotu. Na tym odcinku nie patrzymy w dół i dzięki temu pokonujemy go dość sprawnie. Po wyjściu z tego pionowego odcinka czekamy na resztę ekipy i kontynuujemy spacer.

Wyjście w górę. Lufa i spienione fale nie dawały poczucia nadzwyczajnego komfortu


Wspomniane wyjście w górę z nieco innej perspektywy (fot. Jagódka)

I jeszce raz to wyjście (fot. Jagódka)
Ferrata teraz prowadzi jakby z powrotem, choć około 20-30 metrów wyżej od korytarza, którym szliśmy w przeciwnym kierunku. Po chwili dochodzimy do nieprzyjemnego miejsca, które wymaga zejścia około 5-6 metrów. Pod nogami mamy wyłącznie sztuczne, metalowe stopnie i przynajmniej z 200 metrów lufy, kończącej się wburzonymi wodami Morza Śródziemnego. Krystalicznie czysta woda nie zachęca mimo wszystko do kąpieli, po uprzednim upadku, dlatego ostrożnie, krok za krokiem pokonujemy kolejne metry. Po zejściu z tej rynny musimy pokonać bardzo eksponowany trawers, gdzie jak najbardziej warto się przypiąć do stalówki, choć udaje się przejść ten fragment bez chwytania się dłońmi stalowej liny. Trawers kończy się miejscem, w którym znajduje się skrzynka z zeszytem na pamiętkowe wpisy. Rysujemy logo DGNu, wpisujemy się i odpoczywamy tam chwilę. Nigdzie nam się nie spieszy. To jedyna atrakcja jaką mamy zaplanowaną na ten dzień. Ponadto miejsce jest bardzo urokliwe. Kontemplujemy zatem widoki morskich fal uderzających o wapienne urwiska pobliskich wysp jak i samej Sardynii. Do tego miejsce to jest nieco osłonięte, dzięki czemu tak nie wieje.

W tunelu (fot. Cebul)

A kuku! Eksponowane wyjście na górny taras ferraty (fot. Jagódka)

Nieuchronnie zbliżamy się do końca ferraty. Największe trudności już za nami.
Wydaje się, że skoro docieramy do skrzynki, to już koniec ferraty. Nic bardziej mylnego. Czeka nas jeszcze około 400 metrów przejścia ubezpieczonym odcinkiem. Prowadzi on eksponowanym, choć już nie aż tak fragmentem. Jak najbardziej wymaga asekuracji w postaci wpięcia się do stalówki, ale znów udaje się uniknąć łapania liny. Po około 15 minutach docieramy do końca ferraty. Sama końcówka prowadzi rynną mocno pod górę, a po chwili znajdujemy niedaleko poniżej miejsce, z którego startowaliśmy. Gratulujemy sobie bezpiecznego przejścia i wydeptanymi ścieżkami schodzimy do parkingu, przy którym zostawiliśmy auto. Tu na miejscu wyjaśniamy napotkanym Hiszpanom, skąd startuje ferrata.

Nieco dalej. Teren się odrobinę uspokoił

(fot. Jagódka)

Ciekawe, co jest za winklem...


Końcowy fragment ferraty. Już łatwo (fot. Kristi)
Po zejściu z ferraty chcemy jeszcze spędzic trochę czasu w tym rejonie wyspy. Najpierw poszukujemy miejsca, gdzie można coś zjeść. Pierwsze podejście jest nieudane – w napotkanej restauracij trwa remont i jedyne, co możemy tam zjeść to gruz. Przyjmną knajpkę znajdujemy jednak w miejscowości Fertillia, która chyba została już wchłonięta przez największe miasteczko w okolicy – Alghero. Na obiad jemy pieczone bagietki, a przed wyjazdem na wschód, spędzamy jeszcze pół godzinki na plaży, skąd możemy obserować zatokę wrzynającą się w centrum Alghero, wraz z portem. Pogoda jest doskonała, ale robi się powoli późno. Na zegarku wybija 16, więc powoli zawijamy się z powrotem. W efekcie w Santa Maria Navarrese jesteśmy ok 20, w międzyczasie robimy jeszcze zakupy w markecie w Nuoro.