Pół roku minęło od mojego ostatniego wyjazdu z PTT Nowy Sącz. Były to kapitalne zimowe Gorgany w październiku 2016r. Po tamtym wyjeździe miałem trochę problemów zdrowotnych (że o innych zdrowotnych moich bliskich już nie wspomnę). Prosty zabieg operacyjny mocno się skomplikował do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać czy jeszcze w ogóle kiedyś dane mi będzie wędrować po górskich szlakach. Takie chwile uczą pokory i potem człowiek znowu zaczyna się cieszyć małymi rzeczami jak dziecko. Oczywiście taki stan nie trwa zbyt długo i potem łatwo się zatracić w wirze codzienności. Ale dość filozofowania. Cieszyłem się bardzo na ten wyjazd z wielu powodów. Po pierwsze, że wróciłem do sprawności i znowu mogę wieść aktywny żywot turysty, po drugie, że wyjeżdżam w rejony, których wcześniej nie miałem okazji zobaczyć i po trzecie, że wreszcie spotkam ludzi, których lubię i w towarzystwie których dobrze się czuję.
Piątek 28 maja 2017r. nie był zbyt pogodnym dniem, mówiąc krótko co chwilę lało jak z cebra a i temperatura delikatnie mówiąc nie rozpieszczała. Ale zwykle co kiepsko się zaczyna dobrze się kończy. Dogadałem się z ludźmi z PTT Nowy Sącz, że dosiądziemy się do autokaru pod Futura Park w Modlniczce. Koło pierwszej w nocy jesteśmy na miejscu z Mariuszem i Pawłem. Jest również Marysia z mężem, która po raz pierwszy jedzie z nami na dłuższy wyjazd. Cały czas leje jak z cebra i jest przenikliwe zimno. Sięgamy po pigwówkę po raz pierwszy. Od razu lepiej i cieplej. Oczekiwanie na autokar przeciąga się. W końcu chyba po godzinie zasiadamy wreszcie w środku. Tym razem jedzie trochę inne towarzystwo, ale kilka znajomych twarzy od razu rzuca się w oczy. Przed nami noc w autokarze. Wiadomo czym to grozi

. Mocno zmęczeni podróżą nazajutrz meldujemy się w Pradze. Jestem tu po raz pierwszy i miasto robi wrażenie. Szkoda tylko, że zwiedzamy je po nieprzespanej nocy.






Po kilku godzinach intensywnego zwiedzania, pakujemy się ponownie do autokaru. Do Pragi na pewno kiedyś wrócę na dłużej. Jest tu do zobaczenia dużo więcej niż Hradczany czy Most Karola. Dojeżdżamy do jakiegoś campingu, gdzie rzekomo mamy spać. Nie wygląda to najlepiej. Wśród uczestników konsternacja. Wreszcie po kilku telefonach i wyjaśnieniu całej sytuacji okazuje się, że to nie tu. Mijamy Jicin i dojeżdżamy wreszcie do właściwego ośrodka. Tutaj wygląda to dużo lepiej. Pierwsza obiadokolacja bez szału, dość ascetyczna, ale za to piwo z beczki wyśmienite. Będzie tu dobrze.
Dzień IINazajutrz pierwsza wycieczka górska, choć tutaj góry są specyficzne – raczej skalne miasta. Jedziemy kilkadziesiąt minut i rozpoczynamy trasę. Jest świetna pogoda i bardzo dobra przejrzystość powietrza. Istniejące tu formy skalne przypominają nieco Sulovskie Skały czy nasze Góry Stołowe.





Tutaj w tle widać zamek Valdstejn a te 2 wieże w głębi to uchodzący za symbol Czeskiego Raju zamek Troski.



Dalsza część drogi wiedzie często po schodkach. Kluczymy wśród skalnych iglic.



Docieramy wreszcie do zamku Valdstejn. Można go zwiedzić w środku, ale my decydujemy się na odwiedzenie pobliskiego baru i zrobienie po kozelu.

Po przerwie ruszamy dalej, podziwiając kolejne piękne widoki.


Na koniec podjechaliśmy do zamku Trosky, który był zamknięty, więc dzień nieco przypadkiem zakończyliśmy w Jicinie. Bardzo przyjemne klimatyczne miasteczko o którym chyba każdy słyszał ze względu na rozbójnika Rumcajsa.





Ostatnia noc minęła spokojnie bez imprez, więc tym razem postanowiliśmy wieczorem gdzieś uderzyć. Dość przypadkowo wbiliśmy się na jakieś czeskie wesele odbywające się właśnie w tym ośrodku. Gości nie było zbyt dużo, więc byli zachwyceni, że do nich dołączyliśmy. Co chwilę ktoś od nas pojawiał się na drewnianej podłodze, zlokalizowanej przy jeziorku. I tak z niczego wyszła kapitalna zabawa z zastawionym stołem, morzem alkoholu i wesołymi Czeszkami i Czechami. Pokazaliśmy, że Polacy co jak co ale bawić się potrafią. Nie wiem o której wróciłem do pokoju, ale wcześnie nie było. Wiedziałem, że w Prachowskich Skalach będę się męczył, ale co poradzić takie życie. Na szczęście nie ma tu „rumuńskich” czy „ukraińskich” przewyższeń.
Dzień IIIPo (już tradycyjnie) nieszczególnym śniadaniu wychodzimy z ośrodka tym razem na butach. Do Prachowskich Skał mamy raptem jakieś 2 km, więc angażowanie do tego autokaru byłoby grubą przesadą. Sprawnie docieramy na miejsce i zagłębiamy się w potężnym skalnym mieście. Gdzieś nam z Pawłem nagle grupa zniknęła z oczu a znalezienie tu kogoś wcale nie jest prostą sprawą . To nie szlak na Wetlińską. Zawsze jednak znajdę czas aby zrobić jakieś zdjęcie.


Nerwowo i żwawo przemierzamy kolejne korytarze. Wreszcie siadamy na ławeczce i wypijamy zimne piwko. Gdzie oni u licha są ? Podejmujemy decyzję o powrocie do punktu wyjścia – jak się okazało słuszną. Po pokonaniu kolejnych kilkuset metrów – tym razem w dół… voila – jest nasza banda. Albo nie zauważyli, albo nie chcieli zauważyć naszego zniknięcia. Czyli wszystko pod kontrolą. Po raz drugi pokonujemy tę samą trasę – tym razem z resztą ekipy. Robimy sobie nawet minigrupową fotkę.

Klucząc skalnym labiryntem raz po raz wchodzimy na kolejne punkty widokowe. Kac trochę nas puszcza.


Czasem przedzieramy się przez wąskie szczeliny niczym w Błędnych Skałach.

By znowu chwilę później podziwiać krajobraz z kolejnych platform widokowych, których jest tu bez liku.



Z jednego z takich punktów obserwujemy popisy linoskoczka. Dobrze, że miał asekurację bo nie szło mu najlepiej.

Pogoda jak widać na zdjęciach kapitalna. Bezchmurne niebo i całkiem przyjemny chłodek, a wszystko to w miłym towarzystwie naszych przyjaciół z Nowego Sącza. Czego chcieć więcej ? Piwa ? Proszę bardzo, będzie i piwo, ale dopiero w barze pod koniec trasy turystycznej. Póki co chłoniemy kolejne widoki.



Po kilku godzinach dochodzimy do baru przy początku (końcu) szlaku. Pod koniec stoi taki totem, który przypomniał mi kultową grę komputerową „Ace Ventura” Ile ja się namęczyłem by go ułożyć, a nie było wtedy takiego łatwego dostępu do netu i solucji.

Raczymy się pilznerem, budweiserem i takimi tam. Kłopot w tym, że trasę machnęliśmy a słońce całkiem wysoko na horyzoncie. Na wyjazdach z Sączem to rzadkość – raczej przekładana jest kolacja bo nie możemy złapać zakrętu. No nic wracamy do ośrodka i po szybkim ogarnięciu się ruszamy – tym razem już autokarem do Jicina. Oczywiście odwiedzamy dom Rozbójnika Rumcajsa i piękny kameralny ryneczek.



Jest święto i z zakupami trochę lipa, a to był główny cel naszego krótkiego wypadu do tego miasteczka. No nic, trochę zapasów mamy jeszcze z Polski, a coś tam się jednak udało kupić, więc z pragnienia nie umrzemy.
Wieczorem obchodzimy urodziny Aldonki, więc kolejna impreza, ale forma już inna niż wieczór wcześniej. Zabawa świetna a Jubilatka zacna. Tańce, super atmosfera, świetni ludzie. Było genialnie.
Dzień IVBudzi nas deszcz uderzający w blaszany dach naszej bazy. O… pada. A niech sobie leje. Nikomu się nie spieszy do wstawania. No ale w końcu nie ma wyjścia. Wystawne jak co dzień śniadanie i zakapturzeni ruszamy w drogę.
Na początek potężny zamek Kost, a właściwie miejscowość Sobotka.


A potem już wspomniany wcześniej dostojny zamek. W międzyczasie szczęście znowu nas powitało, przestało padać i zaczęło się przebijać przez chmury słońce. Zamek oglądaliśmy tylko z zewnątrz, ale trzeba przyznać, że budowla robi wrażenie.





Potem robimy drugie podejście do zamku Trosky. O zgrozo ponownie jest zamknięte i musi nam wystarczyć widok z zewnątrz. Szkoda, bo to symbol Czeskiego Raju, z drugiej strony dodatkowa motywacja by tu jeszcze kiedyś wrócić.


Ruszamy dalej a w planach skalne miasto – Maloskalsko – Uranov Pantheon. Po drodze mijamy kolejny zamek – tym razem Frydstajn. Już nie tak wytworny jak Kost, ale tys pikny.


Panie i Panowie a teraz już przed Wami tylko Maloskalsko. Myślałem, że to jakaś zapchajdziura, ale nie, to była prawdziwa perełka na koniec. Wspaniały skalny labirynt na skale z kamiennymi komnatami i punktem widokowym na samym szczycie – wydawałoby się z dołu kompletnie nieosiągalnym. Byłem zachwycony. Naprawdę kapitalne miejsce, które może turystę kompletnie zauroczyć. Jest i trochę emocji, kiedy trzeba się niemalże przeczołgiwać po stromych kamiennych schodach by wreszcie stanąć na kulminacji tej góry (skały).
















Super miejsce. Chyba podobało mi się tutaj do tej pory najbardziej. W drodze powrotnej po raz kolejny prześladuje nas widok zamku Trosky. Tym razem zdjęcie zrobiłem z autokaru.

Wieczorem zapytałem naszego barmana jakie są szanse na obejrzenie meczu ligi mistrzów. Stwierdził, że żadne, bo zamyka bar zaraz po naszej kolacji. Wkurzyliśmy się, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać. Chyba po raz pierwszy na wyjeździe w taki sposób minęła ostatnia noc, ale jaki obudziłem się za to świeży i wypoczęty, jak nigdy.
Dzień VCzas biegnie nieubłaganie i to już ostatni dzień naszego wyjazdu. Po śniadaniu była chwila czasu, więc zrobiłem kilka zdjęć naszego ośrodka. Całkiem przyjemne miejsce, również na rodzinne urlopowe wyjazdy.




Pakujemy manatki do autobusu i wyjeżdżamy do miejscowości Kutna Hora. Sądziłem, że będziemy się już zbliżać do domu, ale nic bardziej mylnego. Znowu zmierzamy na południe i to jak się potem okazało mieliśmy do przejechania całkiem spory kawałek drogi. Już wtedy wiedziałem, że wcześnie to do domu nie wrócę. W Kutnej Horze znajduje się kaplica czaszek. Pewnie wielu z Was było w analogiczym obiekcie w Czermnej koło Kudowy Zdroju. Kaplica w Czechach jest znacznie większa i robi duże wrażenie.





Samo miasto jest przepiękne i obfituje w różne zabytki. Architektura tych budowli przypomina raczej to, co można zobaczyć na południu Europy. Zaskoczyło mnie pozytywnie, że w Czechach są takie miejsca i wcale nie są jakoś szalenie popularne.






I w tych pięknych okolicznościach przyrody nasz wyjazd dobiegł końca. Wyjazd jak to z PTT bardzo udany. Tym razem skład personalny nieco odbiegał od stricte górskich wyjazdów, ale tu i ówdzie przewijały się znajome twarze. A można też było poznać nowe sympatyczne osoby. Tereny te są zwykle rzadziej odwiedzane choćby ze względu na znaczną odległość od Krakowa / Nowego Sącza. Ale naprawdę warto, bo jest tam mnóstwo interesujących miejsc. Nie wszystko się udało zobaczyć (zamek Trosky), ale sądzę, że plan został zrealizowany w ponad 80%. Nie pozostaje nic innego jak podziękować organizatorom, że podjęli się tego zadania. Z ludźmi z Nowego Sącza miałem okazję się spotkać już niespełna miesiąc później w Niskich Tatrach, ale to już zupełnie inna bajka.
Z pozdrowieniami
Wojtek