Uwaga - ten tekst zawiera treści, które mogą zdać się prowokacyjnymi. Umieszczone całkowicie świadomie, wszak jestem w opinii co poniektórych "mącicielem". No i g.ówno się na tym znam.
Zbychu napisał(a):
Po dziesiątkach lat doświadczania Tatr i swoich obserwacjach, mógłbym się habilitować potrójnie pisząc o różnicach w pokoleniach turystów. Dziwna miętkość charakteryzuje współczesne
Pewnie, że współcześni himalaiści biorą się z tej twardszej części, ale rzecz w tym, że to jest twardsza część z tej miększej.
No, dyskusja robi się ciekawa. Zbychu się tu kreuje na wieloletniego znawcę, kwestia czy z pozycji "zawodnika" (wiem, że to złe określenie, ale lepsze jakoś nie przychodzi mi do głowy) czy też obserwatora. Niestety nic o tym nie wiadomo, sam zresztą uczciwie powedział, że nigdy nie powie (sic).
Aby było jasne, obie pozycje, "zawodnika" i obserwatora, upoważniają do zabierania głosu, rzecz tylko w jednym - całkowicie inaczej.
Ja mam prawie 84 lata, osiągnięcia "zawodnicze" prawie żadne (przerwane nagle w wieku 28 lat, przez wypadek i to wcale nie górski lecz komunikacyjny, z nieodwracalnymi skutkami, eliminujący mnie z "zawodniczej" działalności powyżej II a może raczej I), czynnie w Tatrach byłem ostatnio 9 lat temu i wtedy uznałem, że pora powiedzieć "finito" (pół roku powiedziałem to samo sobie w prowadzeniu samochodu - potencjalna możliwość zrobienia krzywdy nie tylko sobie, to mniej ważne, ale innym stała się zbyt wielka - każdy z Państwa stanie kiedyś przed tą decyzją, zaręczam - nie jest łatwa).
Ergo, jestem bardziej obserwatorem i z tej pozycji powiem Ci, Zbychu, nie masz racji w tych rozważaniach o twardości i "miętkości" i kiedy byli bardziej twardzi a kiedy bardziej miętcy. To jest klasyczne "ideolo" z wszystkimi jego wadami, zalet raczej w nim nie do dostrzegam.
Aby było jasne, to "ideolo" to nic nowego. Jest tak stare jak taternictwo/alpinizm/himalaizm w Polsce (nie wiem jak to jest w innych krajach). Każdy, jako tako oblatany w literaturze górskiej i okołogórskiej zapewne przyzna mi rację. Co więcej, bywały okresy, w których to "ideolo" osiągało poziom nieporównywalny z tym co aktualnie - mam na myśli te bredzenia o "kapliczce straceńców". Jako bardzo młody chłopiec miałem okazję (i zaszczyt) pogadać o tym z jednym z przedwojennych "gigantów" (nazwisko zachowam dla siebie). W największym skrócie powiedział mi tak - "Wiesz chłopcze, zawsze się mówi lub pisze to co aktualnie jest modne. A co się myśli na prawdę to inna sprawa. Powiem ci jedno, nikt nie chce ani nie chciał umierać, a że się w górach czasami umiera to inna sprawa, ze schodów też można zlecieć i się zabić." Koniec, kropka.
Inny znany alpinista napisał kiedyś tak (cytuję z pamięci) - "Nieodłącznym towarzyszem każdego alpinisty jest strach, kroczy on za nim o jeden krok, tuż obok. I tylko dzięki niemu jednak większości alpinistów udało się umrzeć w własnym łóżku z powodu starości lub choroby."
Do czego prowadzę? Ano do tego, że każdy wchodzący w góry, każde góry, powinien wiedzieć, że za chwilę może się zabić. Aby umniejszyć dramatyczność tego stwierdzenia, powiem, że dotyczy to równieź tych co wsiadają do samochodu, obojętnie czy jako kierowca czy pasażer. A także dziesiątków innych rodzajów działalności człowieka. Rzecz tylko w wielkości ryzyka, miejsca na jego skali, czy bliżej zera, czy bliżej stu (jeśli przyjąć taką skalę od 0 do 100).
Ja, jako obserwator albo raczej czytelnik, jak zwał tak zwał, na jedno wychodzi między tymi co teraz pod K2 i w ogóle w Himalajach a tymi co po raz pierwszy podążali pod Everest i inne szczyty, widzę tylko dwie rónice:
- Pierwsza - techniczna - w sposób zasadniczy zmieniły się ubiory, sprzęt, pożywienie, farmacja itd. Jest takie zdjęcie Mallory'ego z wyprawy na Everest. Gdyby nie góry w tle to równie dobrze by można powiedzieć, że wybiera się on na konną przejażdżkę.
- Druga - kiedyś, i to nie tylko za czasów Mallory.ego ale również i za Andrzeja Zawady - WSZYSCY uczestnicy tych wypraw mieli jakieś swoje zawody, których uprawianie dostarczało im środków do życia a na swoje, nazwijmy to hobby (choć to też nieprecyzyjne określenie) musieli w całości, lub znacznej części, wydać własne pieniądze, przyczym, to szczególnie polska specyfika, nie mieli ich obiektywnie oceniając, zbyt wiele a czasami wręcz mało. Dzisiaj z himalaizmu można żyć, mieć jako zawód, na ogół drugi ale i jedyny, "wpisany w dokumenty" - himalaista (sztandarowy przykład to właśnie Denis Urubko, Moro i inni). Oczywiście nie jestem naiwny, aby dojść do etapu, w którym ktoś zechce zapłacić, obojętnie czy sponsor, zazwyczaj producent sprzętu górskiego, czy też "podatnik" trzeba wydać własne, zarobione, taty i mamy, żony itp. Podobnie jest w przypadku kierowcy sportowego - aby dostać za frico auto od producenta, trzeba zrąbać parę własnych.
Oczywiście to zawodowstwo ma różne oblicza, przewodnictwo, prowadzenie szkółek, handel całym umownie tu nazwanym "szpejem itp. Oczywiście tu sprzężenia zwrotne, nikt nie wynajmie przewodnika wysokogórskiego bez "nazwiska", nie zapisze się do szkółki a i producenci bardziej skorzy są do podpisania umowy z kimś co się nazywa (proszę wpisać wg. własnego uznania) niż z anonimowym Kowalskim.
I to wszystko, szanowny Zbychu, ma swoje implikacje, jeśli się chce w tym byznesie górskim zaistnieć a potem ten byznes rozwijać, to trzeba na tym K2 i innych Nangach bywać, coś tam osiągać itd ale i minimalizować ryzyko. I Ty o tym dobrze wiesz tylko z Tobie wiadomych powodach "zasuwasz w ideolo".
Wracając, ale tylko na moment, do Denisa Urubki - w niektórych wypowiedziach tutaj ale nie tylko, wyczuwam coś w rodzaju rozczarowania - poszedł sam (jak "straceniec" - jakie to romantyczne i ideolo, nie ws\eł i wrócił, cały i zdrowy - jakie to nieromantyczne i nie ideole, i jeszcze śmiał coś w wywiadzie nagadać, w dodatku na "nasze" polskie orły i sokoły...a od tego już tylko krok do "Rusek", "pupil Putina" a kto wie, może i kazachski Żyd - fantazja ludzka w wymyślaniu obelg, nie ma granic.
A tymczasem Urubko zachował się jak zawodowiec, by nie powiedzieć byznesmen - wyjście było mu potrzebne do polepszenia a może i utrzymania "marki firmy" a powrót w obliczu zbyt wielkiego poziomu ryzyka, do dalszego istnienia "firmy". Reszta to "pijarowa" otoczka, słyszy się fajnie, ale przecież nikt do końca nie wierzy w treść reklamy, taki rytuał i tyle.
Z innej beczki (choć powiązanej):
@Tata Filipa - g.ówno mnie obchodzi czy pani Revol była na szczycie czy nie. Jak mi się zdaje, ale to tak na mojego nosa, mogła być i nie być, była prawdopodobnie w takim stanie fizycznego wyniszczenia, że nie była w stanie tego ocenić.
Ale - i tu nie tyle polski co ludzki punkt widzenia - jeśli była, to i Mackiewicz był. I byłbym cały szczęśliwy gdyby jego dzieci żyły w przeświadczeniu, że Tata, choć "szurnięty" to jednak ten swój życiowy osiągnął. Słaba to pociecha ale zawsze. Nie wywołuj wilka z lasu!
Co dalej z wyprawą na K2? Proste, albo wejdą albo nie wejdą. Żaden wstyd nie wejść, to nie pierwszyzna ani na K2 ani w całej okolicy.
Natomiast prawie z 100-procentową pewnością można przewidzieć reakcję hejciarzy (a jest ich multum):
Jeśli wejdą - "Nasze polskie orły i sokoły zwyciężyły. I to mimo kłód pod nogi rzucanych przez tego cholernego Ruska (dalsze inwektywy proszę wpisać wg. uznania)."
Jeśli nie wejdą - Pogrzebowy nastrój, dzwony i pienia a dla poprawy nastroju - "wszystko przez tego cholernego Ruska (dalsze pbelgi wg. uznania).
@ specjalnie dla kolegi kilerusa w związku z Jego rozważaniami o pieniądzach podatnika - stałem sobie dziś rano w kolejce do kasy w sklepie a przede mną dwóch osobników w wieku circa 30 - 35 lat ubranych w ciuszki made in China lub coś w tym stylu, karczycho i zaawansowana "oponka" i gwarzyło sobie tak" - Pierwszy "No i zobacz siedzą sobie pod K2 za nasze pieniądze, d.upy grzeją w słoneczku a na tem szczyt jakoś wejść im się nie chce. Ale przynajmniej tego Ruchola pogonili. A Drugi dodał - Po.erdolona elyta, pewnie sami Żydzi".
Powiem szczerze - zdębiałem - jako osobnik "drugiego sortu" nie mam specjalnie wysokich wyobrażeń o stanie umysłów "ludu pracującego miast i wsi" ale jednak myślałem, że "powszechna" ostatnio wiedza o himalaiżmie, (podobnie jak o samolotach i wypadkach lotniczych) jest jednak choć o odrobinę wyższa. No cóż, kolejny zawód życiowy, nie pierwszy i nie ostatni zapewne.