Sanders napisał(a):
Markiz, fajnie, że masz takich znajomych, takie przeżycia, ale nie obraź się, nic nie napisałeś, a to co napisałeś wygląda na zwykłe chwalenie się kogo to nie znałem i komu to ręki nie uścisnąłem. Myślę, że warto pisać konkretnie, albo wcale, bo tak to każdy może pisać, że rozmawiał ze znanym himalaistą i ma wyrobiny pogląd na himalaizm lat 80-tych (bo akurat stał ze słynnym himalaistą w kolejce po bułeczki i coś tam pogadał). Szanuję Twoją wiedzę i zapewne doświadczenie, ale bez konkretów wygląda to słabo.
Jakie tam chwalenie, chodziłem z nim do tego samego liceum i był moim zastępowym, czy to moja wina. No i jakie konkrety? To byłoby zwykła plotkarstwo. Napisałem, że byli wspaniałymi ale i też zwykłymi ludźmi, czyli z przywarami i czasami śmiesznostkami. Chcesz wiedzieć z czym ma najwięcej kłopotów lekarz wyprawy himalajskiej? Nie powiem, domyśl się, to dosyć łatwe, wystarczy pomyśleć, taka proza życia.
A jeśli chcesz więcej wiedzieć o herosach z tamtych lat to poczytaj "Komin pokutników" Długosza. To klasyka. A z mniej znanych to polecam "Bocoanie gniazdo" Anny Skoczylas, żony Adama Skoczylasa. To trochę taka babska literatura ale może przez to bardzo celna. I normalna, bez ochów i achów, w które bardzo często wpadają panowie. No i znowu bez nazwisk.
PS.
Zapewne znasz taką niewielką formację o nazwie Żółta Igła. Przez kilka lat podśmiewano się o niej wieczorami w Murowańcu. To znaczy nie o niej tylko o jednym wydarzeniu z nią związanym. Dwa duuuuuuuuuże nazwiska. Nic więcej, poszperaj w starych flepach jak jesteś ciekawy. Było opisane.
Czasami mi się wydaje, że zbyt nabożnie podchodzicie do Tatr. A nieraz bywało w nich zabawnie a nawet bardzo zabawnie i "herosi" mieli w tym swój udział.
Jedno zdradzę. Krzysztof Berbeka, wielkie nazwisko i świetny facet. Ale miał słabostkę - lubił pograć w brydża i strasznie mu karta nie szła i bardzo z tego powodu cierpiał. Kiedyś w Murowańcu oderwano go od stolika do telefonu w dyżurce. Akurat była pora na rozdanie kart i ułożono mu szlema w bez atu. Jak wrócił i ułożył karty to mu się ręce trzęsły. Triumfalnie powiedział szlem bez atu i rozłożył karty. A wtedy partnerzy się roześmieli i powiedzieli, że ułożyli karty. Obraził się i przez trzy dni z nimi nie gadał. A cały czas lało jak z cebra i nudził się w dyżurce.
Tak nawiasem - kiedyś dostałem takiego szlema w bez atu. Naprawdę, bez lipy. Karta życia. Mniej niż szóstka w totka, ale zawsze. Na Ornaku, też lało. Deszcz bywa fajny w Tatrach. Oczywiście nie jak się jedzie tylko na weekend.
Mniej zadęcia, Sanders. Pozdrawiam.
PS2.
Kiedyś kilka lat po dyplomie spotkałem profesora u którego robiłem dyplom. Trochę się zdziwiłem, bo on zupełnie "tatrzańsko" nie wyglądał. Wracaliśmy razem do Roztoki. Po drodze starszemu panu zebrało się na wspominki i jak wymienił swoje drogi to mi szczęka opadła. I z kim? M.in. z Stanisławskim. Chwalę się? Nie, wspominam, to normalne w moim wieku. Kiedyś tego doświadczysz.