DZIEŃ 2
Pewnie ileś tam osób się zdziwi,ale znów wylądowałyśmy w Gąsienicowej

Już dnia poprzedniego bardzo mocno chodził mi po głowie Zawrat,ale stwierdziłyśmy,że na rozgrzewkę to on się nie nada,a poza tym jakos tak czasowo nie za bardzo stałyśmy.Nie wiedząc zbytnio czego się można w czerwcu tego roku na owym Zawracie spodziewać<niezbyt obyte z zimy w Tatrach byłyśmy> więc wmontowałam się do dyżurki TOPR-u na małą pogawędke.Informacje zalatywały optymizmem,no więc nastepnego dnia rano buciorki na nóżki,kije w łapki i w drogę
Pogoda od rana rozpieszcza maksymalnie<jeszcze będę to przeklinać> Słonko solidnie już przygrzewa na Boczaniu,a to dopiero początek
Nareszcie odwiedzę moje ulubione miejsca-czyli okolice Czarnego Stawu Gąsienicowego
A to nasze plany na najbliższą przyszłość:
Odbicie Kościelca w Czarnym Stawie i inne niespodzianki szlakowe:
Jak dla mnie trasa rewelacyjna.Z każdym krokiem ośnieżone góry robią na mnie coraz większe wrażenie.Do tego jest na maksa ciepło-słońce grzeje jak opętane,czego efekty będą widoczne już niebawem.Coprawda śnieg miał byc twardy i zbity,a ja co chwilę zapadam się powyżej kolan,ale w ogóle mi to nie przeszkadza.Po pewnym czasie opracowałam sobie sposób jak iść,żeby po 1 kroku w przód nie robić 2 w tył,więc już w ogóle wsio jest jak trzeba
Widoczki z przełęczy prawie powaliły mnie na kolana.Szczerze mówiąc trochę mnie zaskoczyły ilości śniegu po południowej stronie<chyba jeszcze więcej niż na podejściu>,ale to tylko ku mojej jeszcze większej uciesze.Szlak prowadzący do Piątki nijak nie przypomina letnich zygzaków tylko leci prosto w dół "na łeb na szyję".Za pierwszym progiem znika gdzieś w tajemniczy sposób co dodatkowo wzmaga moją ciekawość jak się tamtędy skulnąć,żeby się nie skrzywdzić

Na przełęczy jeszcze mały popas,wesołe pogaduszki z innymi walczącymi i powoli zbieramy sie do dalszej drogi.W tym momencie widzimy jak obok szlaku przewala się niewielka lawinka mokrego śniegu.
Schodząc tym szlakiem w życiu bym się nie spodziewała,że za chwilę nieco się pogubimy-chociaż w sumie to szlak zgubił nas

Ale to dopiero za chwilę.Póki co dzielnie zmagamy się ze śniegiem w ten nieziemsko słoneczny dzień.Powoli zauważam,że zmieniam kolorek na lekko różowawy,ale z braku innych objawów przechodzę nad tym spostrzeżeniem do porządku dziennego i dreptam sobie dalej.Co jakiś czas wpadamy po pas w jakieś dziury;górolce wciągło dolną część od kijka i trzeba było się sporo namęczyć,żeby go namierzyć i wyciągnąć-ale wspólnymi siłami kijek został uratowany

W planie był dupozjazd,ale górolka nie chciała mi udostępnic swojego aluminiowego poddupnika,więc ze względu na fakt,że szlam w cieńkich spodniach,aby uniknąć odmrożeń moich zacnych czterech liter odpuściłam sobie ten pomysł
Od jakiegoś czasu górolka wysunęła się na prowadzenie,co przy zejściach nawet mi pasuje,bo inaczej miewam tendencje do przemieszczania się truchtem.W pewnym momencie zakomunikowała mi fakt,że ślady po których dreptamy z nienacka się urywają.No cóż...ktoś nam chyba odfrunął

kombinując jakby tu wybrnąć z tej niewygodnej sytuacji znalazłyśmy sobie inne ślady.Jednak już po niedługim czasie doszłyśmy do wniosku,że ów typek mniej lub bardziej świadomie,ale szlakiem nie szedł...Co jakiś czas zapadamy się miedzy śnieg,a jakieś głazy<tu szczególnie może wypowiedzieć się górolka> ,a to znów pod śniegiem i kamieniami,po którym dreptamy słychać wartko płynący potok-krótko mówiąc tylko czekam,w którym momencie wrypię się po pas w to bagno...Po drodze padło sporo zdjęć z ujęć nieco innych niż szlakowe,co cieszy mnie całkiem całkiem

Od jakiegoś czasu widzimy którędy powinniśmy iść,a nie poszłyśmy i że ślady,które nagle się urwały jednak gdzieś tam musiały być

Po pokonaniu ostatniej przeszkody,jaką był dość sporych rozmiarów potok<niezłego miałam stresa jak przez niego skakałam> powitałyśmy idących bardziej przepisowo od nas
Przy schodzeniu coraz bardziej odczuwałam przygrzewające słońce,mimo że nie świeciło już tak jak przed południem,bo od Świnicy zaczęły wyłazić chmury,ale łapki piekły i to całkiem mocno-na postaju wychlupnęłam na siebie pół butelki balsamu do opalania,ale uczucie miłego chłodu było tylko chwilowe...
Podsumowując-"marsz na orientację" poszedł nam całkiem dobrze,więc po wkroczeniu na właściwe ścieżki ze świadomością przebywania w bliskiej obecności szarlotki pognałyśmy co sił w kierunku schroniska
Już prawie przy schronisku...
Po rytualnym akcie spożycia szarlotki udałyśmy się w kierunku cywilizacji
Jeszcze tylko 2 rzuty okiem na skąpane w wieczornym słońcu szczyty i udajemy się na zasłużony odpoczynek
Na 20:00 byłam umówiona z pewnym nieznanym mi osobnikiem,ale w tym momencie wiedziałam już,że na tą godzinę nie dam rady się stawić w wyznaczonym miejscu...Trochę mi smutno z tego powodu było,ale widok jaki mi się objawił w Zagrodzie wynagrodził wszystko

....ale o tym to już chyba w następnym odcinku
