Wszystko fajnie - Niemiec niby polemizuje z Sztabą a tak naprawdę to nie ma w ich wypowiedziach wielkiej różnicy.
Aby było jeszcze fajniej - to ja sobie doskonale przypominam (bo na starość wraca pamięć wydarzeń dawnych a ma się kłopoty z tym co w zeszłym tygodniu lub nawet wczoraj

) jak to w Roztoce zaa czasów "gazdowania" Pawła Vogla rozmaici starsi panowie, panie zresztą też, gwarzyli sobie wieczorem dokładnie tak samo a ja, młody wówczas szczyl wsłuchiwałem się w te pogwarki z nabożnym podziwem a czasami i lękiem. Oczywiście nie śmiałem brać udziału w tych dyskusjach, to graniczyłoby z profanacją, co najwyżej o coś tam zapytałem. Owszem, odpowiadano, nawet grzecznie, ale wtedy ludzie byli jacyś grzeczniejsi (no i wpadłem, bo narzekam na "dzisiejsze czasy")
Chyba to Sztaba napisał, że w latach 80-ych Słowacja była praktycznie niedostępna. To prawda, ale zapomniał (nie musiał) napisać, że był i taki czas, że zabronione były wszystkie szczyty i przełęcze graniczne poza Kasprowym i Suchą Przełęczą. Czasami jakiś "bohater" pobiegł na Beskid (bo żołnierz z giiwerą, ponoć z ostrymi nabojami, przysnął albo poszedł za potrzebą - tam stał tylko zazwyczaj jeden. Natomiast nad Czarnym Stawem (pod Rysami) siedziało z reguły dwóch albo trzech wojaków i pilnowało aby nikt nie polazł na Rysy.
Te ograniczenia miały swój uboczny skutek - rekordowa wówczas popularność Kazalnicy Mięguszowieckiej i Mnicha (bo nie graniczne) oraz Kościelca i wszystkiego od Zawratu po Krzyżne. W tym właśnie czasie Morskie Oko stało się "Mekką" taternicką, bo tak zwany turysta praktycznie tam nie miał czego szukać poza spacerkiem nad Czarny Staw i do Doliny za Mnichem.
Zresztą tych turystów (w znaczeniu - nie taterników) było niewiele (poza tabunami z ośrodków FWP z Zakopanego prowadzonymi prawie z reguły przez przewodników PTTK) więc wieczorami w jadalniach Murowańca lub Morskiego Oka, jak tabuny już sobie poszły na dół, można było dojść do wniosku, że Polska to kraj wspinaczy bo wśród nocujących było ich, wspinaczy, gdzieś ok. 60% a jeśli w MO dodać jeszcze tzw. "kurnik" to jeszcze więcej. W Murowańcu tzw. "trumna" to praktycznie sami wspinacze. A do tego dochodziły jeszcze na Gąsienicowej dwa prywatne schroniska a ci najmniej sytuowani jeszcze spali w szałasach razzem z owcami.
W drugiej połowie lat 50-ych się to trochę poprawiło, doszły szczyty graniczne a potem i Słowacja ale w wymiarze wpierw jeden tydzień rocznie a potem dwa. Jak były już dwa to po to aby było śmieszniej to trzeba było w ostatnim tego pierwszego wrócić do Polski i następnego, czyli pierwszego z drugiego tygodnia wrócić, co praktycznie "kradło" dwa dni pobytu w sensie ich efektywnego wykorzystania.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć, że klubowe (Klubu Wysogórskiego itp) w Alpy i inny "zachód", były również jedną z nielicznych możliwości uzyskania paszportu. Ale aby się na taki wyjazd zakwalifikować trzeba było mieć coś w wspinaczkowym życiorysie, co w sposób niejako automatyczny napędzało tą ilość "klasy średniej". Warto jednak też przypomnieć, że pewna, niewielka bo niewielka ale zawsze, ilość ludzi z tych wyjazdów po prostu nie wracała. Z tego co wiem, szefowie tych wyjazdów potem mieli niejakie kłopoty w wiadomych "służbach" ale jakoś to im uchodziło na sucho. Sportowcy też tak wiali na "zachód".
Tak na marginesie - na takim wyjeździe zachodnim można było zarobić. Jak? Choćby wywożąc album "Ołtarz Wita Stwosza" - w Polsce kosztował cooś koło 200 złotych, tam "chodził" i 100 dolarów czyli po czarnorynkowym 10 000zł, bagatela, ok. 3 stosunkowo niezłych pensji. Nieźle "szły" też bursztyny a jak ktoś przemycił XIX-wieczną ikonkę to był "król" (pojawili się wtedy plastycy co potrafili robić nowe "stare" ikony. Oczywiście wytrawny marchand na to nie dawał się nabrać, ale właściciel hotelu lub pensjonatu np. w Chamonix i jego goście do takich wytrawnych już się nie zaliczali (tak przy okazji stara anegdota - "jeden znany malarz impresjonista namalował w życiu 226 obrazów, z tego 912 w muzeach i prywatnych zbiorach w USA".)
Na koniec - czy zmiany polityczne a i finansowe po 1989 roku spowodowały zmniejszenie zainteresowania alpinizmem z tej wyższej półki? Zapewne tak ale raczej nie (choć i też) dlatego, że mamusia zabrania Stasiowi i Marysi zabawy na trzepaku. Po prostu dlatego, że szalenie się zwiększyła paleta możliwości. Taki drobny przykład - moi o wiele młodsi znajomi, których poznałem niegdyś w Zbójnickiej na Słowacji, kilka dni temu wrócili z indywidualnego wyjazdu turystycznego (czyli z namiotem itd) wraz z dwójką dzieci (7 i 14) na 18 dni w Nowej Zelandii. W tym samym składzie zaliczyli już - Islandię, dwukrotnie USA oraz Norwegię po Nord Cup i powrót przez Finlandię i kraje bałtyckie, samochodem oczywiście. Jak się wczoraj przez telefon zapytałem co następne to usłyszałem nieśmiałe - marzy się nam Antarktyda. Czy zaliczają się do tzw. "plutokracji" lub czołówki korporacyjnej? Nie, nauczycielka licealna i radca prawny, oboje trochę ponad 40-kę. Z moich osobistych doświadczeń - byłem kilka lat temu równo ok.7 godz. w Wadi Rum w Jordanii (podczas 14 - dniowej objazdowej wycieczki do Jordanii i Syrii - w moim wieku indywidualne wyjazdy nie wchodzą raczej w grę) - w tzw. Tourist Center u progu doliny dostrzegłem trzy pary polskich wspinaczy, uprzednio w Petrze dwie pary (tam podobno też jest gdzie się wspinać) a na sam koniec w kawiarni w Aleppo dwie młode i ładne polskie dziewczyny (jakoś ich nikt nie zgwałcił) z plecakami - też wracały z jakichś gór, ale zapomniałem ich arabskiej nazwy.
To co wyżej to przed 1989 rokiem zaliczałoby się do prawie czystej abstrakcji.
Czyli - jak jest z czego wybrać, to się wybiera - niekoniecznie himalaistykę.
PS.
W narciarstwie zarówno klasycznym (poza skokami) i alpejskim też nie należymy do światowych potęg, zarówno za PRL jak i teraz. Czasami się tylko trafiał jakiś Łuszczek, Kowalczyk lub bracia Bachledowie. No i co z tego? Za to niepomiernie wzrosła ilość ludzi mających narty i umiejących na nich jeździć choć czasami tylko przez tydzień w roku. Krótko z najrozmaitszych przyczyn. Choćby z długości urlopu. I w tym ostatnim przypadku "ukłon" dla PRL - wtedy załatwienie bezpłatnego urlopu w państwowej firmie było dziecinnie łatwe. A było jeszcze i L-4, którego nikt nie sprawdzał.
Jest inaczej - cała tajemnica!