Ze względu na ocieplenie i II lawinową (dziś już III) zrezygnowaliśmy z planowanego wejścia przez Smutną Przełęcz. Ania dzwoniła do jednego z ekspertów -Tomek Nodzyński zdecydowanie odradzał. Pozostała b. długa, ale względnie bezpieczna trasa przez długi grzbiet od Rakonia przez Wołowiec. Akurat na tej trasie były w sobotę zawody Memoriału Strzeleckiego, więc trochę mogliśmy pokibicować kolegom z sekcji skiturowej KWK. Trudności z rezerwacją noclegu sprawiły, że wyruszyliśmy rano autem z Zuberca, parkując przed pensjonatem Sindlovec. Podejście przez Dolinę Łataną utrudniały wiatrołomy, jakieś 200m obchodziło się górą po stoku.

Po chwili zaczął padać słaby, ale mokry śnieg, mgła nie zachęcała do dalekich wędrówek


Podchodzimy po śladach skiturowców, nie przechodząc śladem letnirgo szlaku, tylko trzymamy się pierwszego żlebu, w przedłużeniu linii doliny, dopiero pod granią trawersujemy w stronę przełęczy, na koniec obniżając się sporo na siodło Zabratu.

Od jakiegoś czasu zaczynamy przedzierać się ponad mgły, optymistyczna wersja prognoz bierze górę!


Dopiero na przełęczy ubieramy raki, korzystając z ławeczki i po małym co-nieco ruszamy dalej- będzie jeszcze ze 300 m podejścia na Rakoń plus prawie 200 na Wołowiec.


Ania robi trochę zdjęć zawodnikom z Memoriału, ja odpuszczam, zresztą co chwila nadciągają mgły - widać jedynie chorągiewki powtykane na podejściu na Wołowiec. (Organizatorzy zawodów zarządzili przepinkę na Rakoniu i dojście dalej z buta, choć sędziowie potem zjechali na nartach, zbierając ostatnie chorągiewki akurat jak my docieraliśmy pod wierzchołek.


Przez mgłę wyłania się Rohacz Ostry, za chwilę znów zamglenie, schodząc już bez śladów w kerunku Przeł. Jamnickiej musimy sobie pomagać GPS-em (program KaMap pokazuje, że za bardzo skręcamu w stronę stawów Jamnickich, w końcu przed 14 docieramy na przełęcz. Dalsze podejście wymaga pokonania bardzo stromego pola śnieżnego z warstwą lodu tuż pod paroma cm świeżego śniegu. trzeba rąbać, bo w wielu przypadkach lód nie poddaje się kopnięciom rakiem, a trzeba jeszcze potem jakoś bezpiecznie zejść. Z Anią musielibyśmy się asekurować, powrót po ciemku -gwarantowany, więc rozsądek (w 50%) bierze górę. Wyciągnąłem już co prawda linę, ale nie biorę śrub ani szpejów, zostawiając to w plecaku i na lekko ruszam- oficjalnie- na rekonesans. Ania będzie pomału schodzić naszą trasą podejścia i albo ją dogonię, albo będzie czekała w Sindlowcu. Okazało się, że chciała spróbować wariantu schodzenia z Zabratu do Łatanej nie stricte żlebem ,a po porośniętym z rzadka kosówką zboczem. I tam przepadający śnieg tak ją spowolnił, że przed wiatą w Łatanej już wyciągnęła podobno czołówkę. Pod wiatą spotkała już po ciemku jakąś parę z ... niemowlakiem -pytali ją tylko, w którą stronę idzie!. A ja -trochę mając wyrzuty sumienia - rąbałem, ile wlezie. Starałem się podchodzić bliżej prawej krawędzi śnieżnego zbocza, tam niestety było więcej lodu - szlak latem chyba idzie bardziej środkiem, ale ryzyko lawiny jest wtedy niemałe. Gdy dotarłem pod skalistą część grani, poczułem pewną ulgę, wyciągnąłem kamerkę do filmowania, a już pod szczytem -wyjąłem komórkę, którą pstryknąłem parę ujęć. Pierwsze łańcuchy były nad śniegiem, z chęcią skorzystałem. Ale na koniu już trzeba było iść ściśle ostrzem grani. Mam już pewną wprawę w śnieżnych koniach (Lodowy, 2.04. 2016), tym razem wykorzystałem długi czekano-kijek Black Diamonda, którego talerzyk ułatwiał obczajanie stopni i utrzymanie równowagi. Na szczęście nie wiało!


Stojąc na wąskiej śnieżnej grani nie miałem ochoty zbytnio się wiercić, wygodny w użyciu aparat niestety zepsuł mi się podczas ostatnich ferii, te parę zdjęć z komórki plus filmiki -całość przejścia odcinka skalno- śnieżnego w obydwie strony - czeka na obróbkę w 3-minutowych kawałkach. Powrót był łatwiejszy dzięki wyrąbanym stopniom, na przełęczy wreszcie dorwałem się do termosa z herbatą, potem jeszcze podejście na Wołowiec i w miarę szybko po super- udeptanej grani przez Rakoń na Zabrat. Tam włączam czołówkę.
Z Anią nawiązałem łączność telefoniczną gdy byłem za Rakoniem, a Ania schodziła do Łatanej. Z Zabratu postanowiłem jednak krótszym wariantem -do Bufetu (czyli Tatliakovej Chaty). Żadnej bufetowej, ciemno wszędzie, więc podwieczorek zjadłem na skraju lasu, a raki dopiero ściągnąłem na Adamculi. Ania czekała na mnie od półtorej godziny, gdy przybyłem do Sindlovca.





W niedzielę zrobiła się lampa, dodatnie temperatury, nad górami zawisł wał chmur, przelewając się przez przełęcze, Rohacz Ostry na ogół też był zakryty - (w odróżnieniu od Płaczliwego). W ramach dnia kondycynego zrobiliśmy spacer na mocno odosobnioną górę z super widokami. Myślałem, że to będzie pozaszlakowo- ale wciąż widać tam znaki żółte i zielone. Fotki pożyczę od Ani, bo moja kamerka ma efekt rybiego oka, boję się dotykać ustawień. Na starość człowiek małych literek i mnogości opcji nie dowidzi.