Nie mogę się zabrać za tę relację. Pewnie będę ją pisał długo, ale jak nie zacznę to nie skończę. Tak i zaczynam.
Cała rodzina chciała zgodnie jechać na majówkę do Zakopanego, tylko o dziwo nie ja. Wszystkie prognozy mi pokazywały, że będzie ciągle lało. Tylko poniedziałek miał być ładny. Czas pokazał, że ja uja się na tej pogodzie znam i było przepięknie.
Na ów poniedziałek Filip miał zaplanowany atak szczytowy na Rysy, ale ciśnienia nie było kompletnie. To i odpuściliśmy. Jak i wiele innych ambitnych celów. Miało być rodzinnie i fajnie. Tak więc łącznie z rodziną szwagra w 6 osób plus pies marki York po Tatrach grasowaliśmy przez tydzień i mi się nie nudziło.
Zaczęło się w sobotę od wyjazdu z domu około południa. Rodzina jechała ze szwagrem, a ja pracowałem w okolicach Końskich i miałem do nich dojechać wieczorem już na miejsce. Kiedy wyjeżdżałem zadzwoniłem około 15h, żeby ich zlokalizować i okazało się, że są przed Częstochową. Przez 3 godziny przejechali 100 km. Tym sposobem spotkaliśmy się na początku zakopianki ku szczęściu większości, bo szwagrowi walnęła klimatyzacja.
Zainstalowaliśmy się na kwaterze i poszli na Krupówki, hajda i hulaj dusza.
Rano ruszyliśmy ze szwagrem zbierać kamienie po krzakach a dzieciaki z mamami zdobyły Sarnią Skałę. Nawet mi było szkoda, bo jak tam byłem to widoków nie miałem żadnych.
Juniorzy pod Sarnią Skałą
Jeżowy Wierch


O ile Jeżowy był dość łatwy, bo fru fru granią i tyle, to kolejna góra była wyzwaniem nad którym się pochylałem kilka miesięcy. Po pierwsze chłopaki, którzy tam byli opowiadali o przedzieraniu się przez wiatrołomy. Spodziewałem się kilkugodzinnego haszczingu. A po wtóre kompletnie nie wiedziałem gdzie jest i jak wygląda ta góra, ani nie miałem jej na żadnej mapie. Tyle co wyczytałem z Wikipedii.
Góra nazywa się Holica Huciańska. Podjechaliśmy w okolice i przy drodze był zajazd jakiś co się nazywał "Holica". Poszedłem do miłej pani sprzedającej drewniane mieczyki i ciupagi z pytaniem "Gdzie ta góra ?"
Oj samochodem to wy tam nie wiedziecie - mówi pani. Druga leśna cesta w lewo, pod górę i cesta w prawo grzbietem.
Myślę sobie - Jaka cesta ? Autem ? Co ona do mnie opowiada. - Ale nic jedziemy. Jedna cesta jest zaraz za zajazdem, drugą znajdujemy po jakichś dwóch, może trzech kilometrach. I faktycznie było tak jak miła pani tłumaczyła. Przez cały grzbiet Holicy świeżo przeryto nową drogę spychaczem. Autem terenowym by wjechał. Tym samym Holica stała się obecnie najłatwiej dostępnym szczytem z Korony Tatr. Tak to już w życiu jest, że z daleka wszystko wydaje się trudne, a potem jakoś to idzie.
Holica Huciańska
Widok na okolice wierzchołka
A tak wygląda nowo wyryta droga
Wieczorem pojechaliśmy na Termy do Chochołowa. Fajne, ale Białka jednak wygrywa. Nie byliśmy jeszcze tylko w Gorącym Potoku w Szaflarach. W Białkę jest wpakowany taki pieniądz, że naprawdę ciężko to przebić.
I tak minął dzień pierwszy.