Jak to mówią lepiej późno niż później
Przez minioną zimę kilka akcji się uzbierało, nie chciało mi się opisywać każdej z osobna, więc zbiorę je w jednej.
Startujemy styczniowym wejściem na Łomnicę. Ekipa czteroosobowa, w tym (co rzadkość u nas) jedna osoba płci pięknej. Dla budowania kondycji na wakacyjne akcje w Alpach całość trasy robimy z buta. Startujemy około szóstej z Tatrzańskiej Łomnicy. Ciemności oświetlają nam reflektory przy armatkach śnieżnych a do górnej stacji kolejki na Starcie idziemy w śnieżycy tworzonej przez wspomniane armatki. Całkiem fajnie popylało się po wyratrakowanym stoku.


Będąc już znacznie powyżej Startu słońce startuje ze swoim show.



Sporo ludzi ciśnie do góry i pieszo i na turach. Pogoda ma być, chociaż te chmury i na dole i u góry średnio na to wskazuję, ale ... my zawsze mamy dobrą pogodę (odpukać)

Docieramy do Skalnego Stawu, gdzie robimy przerwę na śniadanko.

Łomnica onieśmielona naszą obecnością skrywa się za zasłoną porannej mgły.

By w końcu odsłonić przed nami swą nagą południową ścianę (o k....a, ale wysoko

)

Pokrzepieni bułą i herbatką napieramy w kierunku Łomnickiej Przełęczy.

Ludki na krzesełkach dziwnie się na nas patrzą

Koło dziesiątej meldujemy się przy górnej stacji wyciągu, gdzie znów uzupełniamy kalorie a właściwie robimy podkładkę pod ten browar co na szczycie na nas czeka

Pogoda zrobiła się piękna, chociaż jest mroźno. Nie wchodzimy na przełęcz a od razu pakujemy się do góry. Sporo Ukraińców/Rosjan ciśnie w tym samym kierunku co my, przy Skalnym Stawie było kilka zorganizowanych ekip wspinaczy, oj będzie tłok u góry.
Pierwsze widoki na stronę doliny Małej Zimnej Wody.


Fajnie jest, idziemy we dwóch z Michałem, nasza para Gołąbków jest sporo za nami, ale nie chcieli nas opóźniać, więc się rozdzieliliśmy.


Popatrz to chyba tym Browarnym Żlebem teraz trzeba do góry

Kończy się spacer poniżej grani, trzeba zrobić trawers w kierunku filarka z "biżuterią".

Cały ubezpieczony odcinek był bez śniegu, więc sprawnie poszło jego przejście.


Teraz już pozostał ostatni odcinek żlebu w kierunku szczytu.


Przed południem meldujemy się na szczycie, piękne widoki i piękny mróz, -20, odczuwalna -25.



Scenę z Tytanica musiałem odegrać sam, Michał robił za fotografa

Gonimy po balkonie i focimy.










Po 20 minutach zaczęło robić się zimno, także udajemy się do cieplutkiego lokalu by pokrzepić się napojem bogów i poczekać na Gołąbeczki, które nie odpuściły i lecą do nas.

W tym jakże ekskluzywnym miejscu spędzamy dwie godziny, jesteśmy już dobrze "napojeni" więc póki widno trzeba zacząć schodzenie. W górnej części żlebu śnieg zrobił się bardzo twardy, więc pierwszy fragment zjeżdżamy, potem jeszcze robimy sobie poręczówkę i spokojnie dochodzimy do ubezpieczonego fragmentu drogi.


Okazało się, że chętnych do skorzystania z naszej liny było znacznie więcej, niż tylko my. Michał zostaje do obsługi zjazdów, my w trójkę kontynuujemy zejście.


Prócz dwóch rodaków z liny chce jeszcze skorzystać kilku Ukraińców, nie da się jednak stać bezczynnie przy takim mrozie i czekać aż wszyscy zejdą by móc zabrać linę i Michał zostawia towarzystwo by po skończonej zabawie zwinęło line i zniosło na dół. Uczciwie oddali i zrewanżowali się browarkami. Będąc jeszcze dość wysoko zaliczamy tym razem zachód słońca.





Docieramy na przełęcz, jest już po zachodzie, nawet ratraki skończyły już robotę, pozostało monotonne zejście w ciemnościach do parkingu.

Po siedemnastej jesteśmy w samochodzie i czekamy jeszcze na Michała, który dociera z godzinną obsuwą. Chyba powoli staje się to tradycją, że przy każdym pierwszym wyjściu w góry w nowym roku napatoczy się ktoś kto potrzebuje pomocnej dłoni, ale ponoć karma wraca

C.D.N.