Prognozy na plus, więc nie ma co się ociągać, tylko jechać w góry. Tym razem wybór padł na Wielką Fatrę, bo trasa, którą mieliśmy robić od dawna nam chodziła po głowie.
Zgodnie z własnymi przepisami i możliwościami samochodu przed świtem dotarliśmy do ujścia Slavkovej Doliny, gdzie rozpoczyna swój bieg żółty szlak na Lysec. Trochę odczekaliśmy aż organy wrócą na swoje miejsce i zabraliśmy się za podchodzenie. Po kilkunastu minutach trafiliśmy na ślad dość dużego niedźwiedzia, ale na tym nasz kontakt z tym zwierzęciem się tego dnia zakończył. A szkoda, bo była szansa na spotkanie, gdyż rejony słyną z ich obecności. Dzień nie zaskoczył dobrą przejrzystością powietrza, co stwierdziłem, a żona skomentowała, że znowu marudzę.
Zwartym krokiem dotarliśmy na Lysec (1381 npm) i od tego momentu zaczęło się dla nas coś nowego w tym paśmie. Na Lyscu jest zainstalowana skrzynka w której znajduje się biblia do poczytania, chyba po to żeby nie zejść na złą drogę. Jest też książka wejść do której się wpisaliśmy. Znaleźliśmy też wpis użytkownika Sprocketa pod tytułem „Witek i Tobi”, a pod spodem rysunek ptaka. Spokojnie – nie był to ptak Sprocketa. Ot zwykły kurak.



Niebieski szlak pod Maly Lysec okazał się najpiękniejszy na całej trasie. Każdy metr wzbudzał w nas zachwyt. Po drodze elegancka polanka z widokiem na Małą Fatrę.




Później zaczęła się prawdziwa graniówka prowadząca dość pofałdowaną i wąską granią, podciętą z obu stron stromymi zboczami. Oczywiście w gęstym, mieszanym lesie. Tu najbardziej liczyłem na spotkanie z niedźwiedziem, ale jedyne co nas postraszyło to uciekające rogate jelenie. Za szczytem Stefanova (1305 npm) pojawiła się odbitka na skalny punkt widokowy w głąb Doliny Belianskej.

I znowu las. Przed samym szczytem Javoriny, gdzie zaczyna się łąkowy teren, minęliśmy w końcu dwóch słowackich turystów. Typowe górskie trole: gęste brody, wielolitrażowe plecaki, woń alkoholu po ich przejściu...

Łąki na Javorinie i Soproniu są okraszone świetnymi widokami na okoliczne, niezwykłe w swoich kształtach szczyty.





Przy schronisku pod Borisovom dość spory tłum. Pomimo ciągotek aby zrobić sobie reścik, kontynuowaliśmy marsz, który zakończył się na Borisovie. Długo zresztą tam nie zabawiliśmy, bo dzień był bardzo wietrzny, a wiatr był bardzo chłodny. A magis był bardzo głodny.




Na kapuśniak w schronisku czekaliśmy prawie godzinę (taka była kolejka), w międzyczasie gasząc pragnienie wielkofatrzańskim browarem. Chłopaki ze schroniska chyba nie rozcieńczają, bo coś tam zaświergotało w głowie.
Po posiadówce czekał nas jakże przyjemny marsz w dół. Ale nie tak szybko, bo początkowo szlak urządził nam długi trawers na polanę Kosariska, a dopiero później poprowadził do Doliny Belianskej. Po drodze informacje ostrzegające o zwiększonym ryzyku spotkania niedźwiedzi. Dla mnie płonne nadzieje, a dla żony zbędny stres.

Zielony szlak do Doliny Belianskej jest bardzo ładny, ale w samej dolinie nic specjalnego już nie ma. Półtorej godziny marszu asfaltem, który musi umilić ciekawa dyskusja. Dodatkowym minusem były krążące w te i we wte samochody do Chaty Havranovo, która jest usytuowana w górnych partiach doliny i serwuje noclegi na niskim poziomie, a w weekendy nawet ma otwarty bufet.



Sama trasa ma 32 kilometry długości i prawie dwa tysiące metrów przewyższenia. I jest idealna żeby spędzić bardzo udany dzień w samym sercu tej części Karpat.