Ze dwa lata temu po jakiejś udanej wycieczce zaczęłam patrzeć przyjaznym okiem na niewysokie góry i zostało mi to na dłużej. W zeszłym roku przeszłam więc graniczną trasą ze Zwardonia do przełęczy Glinne, a później jeszcze z Zawoi przez Babią Górę do Osielca - trasy te dały mi 110 górskich kilometrów, a jak dodam jeszcze 14 dni w Pirenejach i 5 poniższych w Alpach, to tak na oko nazbieram ich pewnie ponad 200.
Rax to były dla mnie takie góry bez napinki, łatwe i przyjemne, nieduże, niewysokie, niedaleko. Ale bardziej ambitni osobnicy też znajdą tu zajęcie, bo mimo że masyw jest niewysoki, to jego zbocza bywają miejscami urwiste, stanowiąc dobry teren wspinaczkowy – tu można zajrzeć do opracowania Jacka Patrzykonta:
http://topo.uka.pl/content/topo/hollental/hollental.php1. Wyjechałam z Warszawy autobusem około ósmej wieczorem i o 14.45 byłam już w schronisku Waxriegelhaus - w górach Rax, o których do niedawna nawet nie słyszałam.
2. Drugiego dnia nie dość że zdążyłam przejść do drugiego schroniska, to jeszcze tego samego dnia przeszłam Bismarcksteig i weszłam na Heukuppe, najwyższy szczyt pasma. O 15 było już po wszystkim, a do szybkich nie należę. Karl-Ludwig-Haus (1804 m) poniżej. Przyszłam z dołu tym zygzakiem i przez kolejne dni będę spacerować wzdłuż i w poprzek między schroniskami po spokojnym płaskowyżu o niewielkiej powierzchni.

Niedaleko schroniska – kaplica z tablicą „Dem Gedenken unserer Toten”, wśród kilkudziesięciu nazwisk - Fritz Kasparek, pierwszy zdobywca północnej ściany Eigeru. Dwie wolne tabliczki świecą nicością, ciekawe komu przypadną w udziale i z jakiej racji.

Po przyjściu do schroniska od razu idę na Bismarcksteig, na teren Rax przyciągnęła mnie między innymi możliwość wspinaczki. Trasa trawersuje górną część zbocza poniżej, najpierw jest długie A, po trawkach, było więc trochę rozczarowania, ale w końcu zaczęło się i B, po skałach, skromne, na początek może być.

Na zdjęciu poniżej - Heukuppe (2007 m), najwyższy szczyt Rax. Wierzchołek tej delikatnej góry „zdobyłam”, podchodząc ze schroniska całe 200 m. Na szczycie pomnik z inskrypcją, w której orzeczenia wyciągnięte na koniec zdania brzmią dobitnie i dramatycznie: Dem gedenken der Mitglieder Osterreichischen Touristenklub die in Weltkriegen 1914-1918 und 1939-1945 fur ihre Heimat
gefallen sind und jener Mitglieder die in den Bergen ihren Tod
funden haben (Dla upamiętnienia członków austriackiego klubu turystycznego, którzy zginęli za swoją ojczyznę w wojnach światowych w latach 1914-1918 i 1939-1945 oraz tych, którzy zginęli w górach).

3. Trochę ponad godzinę dalej, bo tu wszędzie blisko, jest kolejne schronisko, Habsburghaus, bardzo ładnie położone - stąd jego przydomek: Akropolis der Rax (na zdjęciu widać go nieco na wzgórzu po lewej):

Zrzuciłam trochę ciężaru z pleców i poszłam na nieco trudniejszą, ale wciąż dla mnie łatwą trasę Bärenloch-Wildfährte, tu B jest bardziej zasłużone, a trasa bardziej urozmaicona i ciekawa widokowo (a poza tym: lampa sakramencka i nikogo przez cały dzień).

Skaliste, poszarpane zbocza podtrzymują delikatny, łagodny płaskowyż – tak chyba można w skrócie opisać Rax.

Po drodze super widok na schronisko, które przycupnęło na czubku wzniesienia, wieczorem będę miała stamtąd ładne widoki na zasypiające góry, a także na trasę, którą właśnie idę:

Co zeszłam, teraz muszę podejść, stromą, zygzakowatą, wykropkowaną ścieżką, za nią jeszcze trochę wspinaczki.
(wieczorne zdjęcie zrobione przy schronisku)Po wszystkim wychodzę na najładniejszą chyba zachodnią część płaskowyżu, wciąż zero ludzi, bliżej schroniska zatrzymały mnie na chwilę dziwne dźwięki, nie od razu rozpoznałam tętent stadka kozic.

Takie przyjemne widoki podziwiało w schronisku ledwie kilka osób, nie mogę pojąć - Wiedeń za rogiem, pogoda boska, gdzie są ludzie...

4. Będą, ale po wschodniej stronie, szczególnie przy schronisku Otto Haus, bo można tam wjechać kolejką (pierwsza na terenie Austrii, uruchomiona w 1926 r.) - jest na końcu skarpy poniżej, przeszłam całą w głąb zdjęcia. Widok na zamieszkałą dolinę gasi górskie klimaty, atrakcją jest trudna ferrata Haidsteig (C/D) na tym skalistym zboczu poniżej, ale ja powyżej C nie łażę.

Miałam więc dłuższy spacer w towarzystwie wielu innych osób, w tym wycieczek szkolnych - jest gdzie zjeść, wchodzić nie trzeba, bo jest kolejka, rozległe widoki, można sobie zrobić zdjęcia pod krzyżem na szczycie - typowe motywacje niedzielnych turystów, z których wyrosną kiedyś wspaniali górołazi.

5. Po noclegu w hałaśliwym schronisku Otto Haus, które gdzieś tam w głębi, za lasem, opuszczam wschodnie rubieże. W lesie cisza, spokój, mijam ludzi z kaskami i linami, będą się wspinać trochę poniżej miejsca, z którego robię zdjęcie, taki to las.

Oto domek, do którego zmierzam na noc,

chcę być w nim wcześnie, żeby klepnąć miejsce, bo weekend upalny, a o Wiedniu za rogiem już pisałam. Schronisko, prowadzone przez wolontariuszy, okazało się zamknięte, bo coś namieszałam. Nic to, drabinka zaprowadziła mnie do winterroomu, zostaję, rozgaszczam się. Całe dwa razy zawitali tu inni turyści, pogadaliśmy, oni poszli na dół, ja do końca dnia będę już sama. Zaczęłam spacerować po skromnych okolicznych góreczkach, i tu weszłam, i tam zaglądnęłam, a potem znowu jeszcze i tam, trochę posiedziałam, pospałam, znowu gdzieś poszłam, o! ścieżka niemal koło domu, jak mogłam nie zauważyć wcześniej, idę zadowolona, w prześwicie widzę coś, chyba polanę, fajnie. O! To nie jest polana, to domek. Ale jaki domek? Przecież jestem tu sama, tu nie ma żadnych domków, tu nie ma przecież nikogo, zawracam cicho, ledwie spojrzałam na domek. Wchodzę na stryszek, ale już się nakręciłam, przepadło. Nastała noc, cykor maksymalny, horrory, podnosząca się klapa, przez którą wchodzi bezgłośna jasna postać... trochę patentów pomogło mi przetrwać i w końcu nawet zasnąć.
6. Rano jak gdyby nigdy nic sprawdziłam, czy nie uroniłam czasem włosa na nieskazitelnie czystej podłodze, i poszłam wesoło na dół. Ale stało się, z ciekawością czekam, jak mi pójdzie kolejne nocowanie na łonie przyrody.
Trasa na dół prowadzi wąską kotliną Große Kesselgraben, długą na prawie 7 km, kompletnie nie czułam, że zeszłam prawie 1000 m, ludzi brak. Zdjęcia poniżej oddają charakter sporej części trasy:


Ostatni nocleg mam w Weichtalhaus, gdzie zjadłam niezawodnego wienerschnitzla, a potem w ramach spaceru weszłam sobie do góry łatwą drabiniastą ferratą. Teren na zdjęciu niżej to już Hollental, czyli imponująca Piekielna Dolina, po obu stronach obudowana wapiennymi masywami: z Rax właśnie zeszłam, z drugiej strony jest Schneeberg. Muszę też napisać, że wzdłuż doliny biegnie szosa (widać ją nieco między drzewami), ale niezbyt agresywna, na odcinku, który przeszłam, prawie bez zabudowy bo bokach, pewnie dlatego, że dolina jest wąska.

7. Przez dolinę pięknie płynie rzeka Schwarza, a wzdłuż niej prowadzi ścieżka starannie przygotowanej Wiedeńskiej Trasy Wodociągowej, która powstała w 125 rocznicę zbudowania wodociągu zaopatrującego Wiedeń w wodę z tutejszych źródeł górskich. Tą urokliwą trasą doszłam do Hirschwang, skąd miałam jeszcze parę kroków na dworzec w Reichenau.


PS.
Nasz kolega był w Hollental niemal w tym czasie co ja i uskutecznił tam
"naprawdę kawał pięknego górskiego wspinania!":
http://www.climber.com.pl/?strona=post&id=303http://www.climber.com.pl/?strona=post&id=304