Choć nigdy nie byłem na tamtym kontynencie, Afryka czasami u nas gości- chociażby w postaci pyłów z Sahary przywiewanych przez wiatr. Wtedy śniegi przybierają żółtawo-pomarańczowy, a czasem brudny odcień. I tak było w zeszłą sobotę.
Początkowo nie planowałem wyjazdu w góry, bo przez weekend miało padać, a najobficiej - na południu Małopolski. Z prognozami to różnie bywa- czasami się nie sprawdzają. Tym razem opady przyszły z parogodzinnym opóźnieniem i to umożliwiło nam z Anią jedną wycieczkę skiturową. W sobotę rano myślałem zacząć od podejścia na Kondratową, ale Ania miała inny pomysł- wyjechać kolejką na Kasprowy. Żadnych tłumów - bo PKL ogłosiło, że trasy zjazdowe są zamknięte, na Gąsienicowej trasa ma być dopiero "przygotowywana po silnym wietrze". Skiturowcy zresztą wybrali się gdzie indziej- na nieoficjalną imprezę "Śladami Memoriału" (Malinowskiego) -ze startem na Hali. Na ten temat znalazłem nawet coś na YT:https://www.youtube.com/watch?v=eYf2Avdlwdk&feature=youtu.be -materiał pojawił się 30' temu, właśnie gdy edytuję mój wpis . W wagoniku spotkaliśmy zresztą pewną Warszawiankę, której córka- artystka plastyk -przygotowała logo imprezy. Pani w wieku około 80 lat nadal dzielnie jeździ na nartach (zjazdowych) i zamierzała poczekać na uczestników tego rajdu, a później zjechać przez Goryczkową.

.
Na Kasprowym przywitała nas mgła, przez chwilę była nawet mokra mżawka.

Oficjalnie trasa na Goryczkową była zamknięta, ale warunki były niezłe, nikt za nami nie gonił z powodu wjechania na zamknięty teren, jakieś kamienie były łatwe do ominięcia, a jeśli w okolicach Szyjki ktoś nie wpadnie do dziury wytopionej przez mały strumyk, to można stwierdzić, że jest całkiem bezpiecznie. Na ile się dało filmować we mgle, zrobiłem parę minut relacji używając aparatu trzymanego w prawej ręce:
https://www.youtube.com/watch?v=eYf2Avdlwdk (tam jest też link do drugiej części wycieczki- jakieś 8 minut.)

Dalej pojechaliśmy trawersem w stronę Kondratowej. Początkowo Ania myślała o górnym szlaku przez Świński Kocioł, ale kamienie na grani (i troska o spokój budzących się świstaków) spowodowały, że odpuściła.
W lesie wiatr pokrył śnieg sporą warstwą igliwia i prawie nie dało się jechać, zwłaszcza na niemal poziomych fragmentach.

Były też krótkie odcinki bez śniegu:

Na szczęście, na Kondratowej z lewej strony polany -nawet w jej płaskim fragmencie- utrzymywał się długi, nieprzerwany język śniegu, a im wyżej - tym było lepiej


Na chwilę widoczność się poprawiła, by po kilkunastu minutach mgła powróciła.
10


śnieg się nie zapadał, no może pod butami, ale narty świetnie trzymały nawet na całej szerokości stoku i pod drzewami. Zresztą dalsze podejście po dość równym, ale coraz bardziej stromym stoku -robiliśmy polegając na pamięci, tylko starając się nie wyjść jak kiedyś kilkadziesiąt m. nad siodłem przełęczy (od strony Łopaty).


Gdy dochodziliśmy na przełęcz -pojawił się drobny deszcz, śnieg nagle się skończył i weszliśmy na szeroki na parę m. pas trawy. Narty i tak trzeba zdjąć, by odkleić foki. Zamiast szybko zjeżdżać- postanowiliśmy chwilę poczekać i w nagrodę dostaliśmy porcję widoków w stronę Doliny Cichej. Deszcz ustał na godzinę.



Ścieżka na Kopę była prawie cała wolna od śniegu, więc zostawiliśmy narty na przełęczy i poszliśmy na wierzchołek 0 w końcu, to tylko kwadrans podejścia.

Opłaciło się - zostaliśmy na wierzchołku poczęstowani przez trzech sympatycznych turystów, którzy akurat mieli 5 osobno zawiniętych mini-tabliczek czekolady. I nawet przez moment było widać stoki Małołączniaka. Potem wróciliśmy do nart i zaczął się zjazd. Już po pierwszym skręcie wiedziałem, że będzie dobrze. Mimo stromizny mieliśmy pełną kontrolę nad prędkością, śnieg nieźle ubity -prawie jak firn, ale miękki. Jedynie mgła utrudniała filmowanie. Po kilkuset metrach wyjąłem jednak aparat.


Gdy zjechaliśmy na niemal płaski fragment- zaczęło solidnie padać Resztę zjazdu odbyłem trzymając nad głową parasol. Zapomniałem, że kamerka jest wyżej, niż moje oczy -więc ponad połowę kadru na filmie zasłonił parasol. Chwilami trzeba było zsuwać się po wąskich na metr językach śniegu, kawałek przejść po błocie lub kamieniach, ale dojechaliśmy do "Esa", gdzie trasa z Kondratowej i nartostrada z Goryczkowej się łączą. Potem jeszcze jakieś 200 m jazy i to już koniec sezonu narciarskiego.


W Kuźnicach mocno przemoczeni wsiedliśmy do busa. I to mógł być koniec przygody, ale niestety nie tym razem. Wysiadając przy Parcelach Urzędniczych miałem w jednej ręce narty u kijki, w drugiej parasol, w trzeciej plecak i portfel, którego nie dało się wepchnąć do kieszeni kurtki -zajętej przez mokre rękawice. Gdy dotarłem do kwatery i wymyłem narty i buty z igliwia z błotem -zauważyłem brak portfela z forsą i dokumentami. Więc na koniec miałem jeszcze spacer na Policję, by zgłosić zgubienie dowodu, prawa jazdy i wielu kart. Jak pech, to pech...
