19 czerwca Turbacz - Hala Krupowa
Troszkę monotonne to wszystko się zrobiło. Zaczęły mi się zlewać te wszystkie dni. Bo ile można chodzić po górach. Dzień, dwa jest super, ale potem pojawia się przesyt. A iść trzeba.
Znowu opuściłem śpiące schronisko o 5 i powlokłem się na zachód. Znowu od świtu było gorąco i sucho. Przyzwyczaiłem się i przestałem na to zwracać uwagę.



Wiatrołomy za Turbaczem były, ale obejścia zwalonych drzew wydeptane wyraźnie. Przeważnie gdzieś zawsze planowałem kilka wersji noclegu. Tego dnia problem przejścia budowanej zakopianki przesłonił problem noclegu. Skupiłem się na nim i jakoś nie myślałem o tym co potem.
Zjadłem śniadanie w schronisku na Starych Wierchach.
Kolejna fauna
Potem ładnym i widokowym traktem zszedłem do Rabki - Zdroju.
Ze wzgórz nad Rabką wreszcie zobaczyłem Babią Górę. Czułem się jak Bilbo, który zobaczył Erebor.
To był koniec roku szkolnego i tęskniłem za Filipem i rodziną
Nigdy tam nie byłem a miasto ładne. Znowu zjadłem jakiegoś hamburgera.
Kilku wędrowców idących z Ustronia pytałem jak przeszli zakopiankę, ci pytali innych. Większość wybierała wersję z busem, czyli wsiadali w busa i jechali do Rabki. Jakoś tak to objeżdżali. Jeden był taki co przebiegł na wprost. Byli tacy, którzy próbowali, ale nie przepuszczali ich robotnicy.
Za radą mojego górskiego przyjaciela prof. Kiełbasy postanowiłem przejść na pałę. W końcu paroletnie doświadczenie w bezczelnym łamaniu przepisów się ma. Gdzieś w centrum Rabki była informacja, że szlak jest zamknięty, ale informacji o wersji obejścia żadnej. Że było gorąco to i umysł miałem przytępiony znacznie i szedłem na automacie. Znaki wyprowadziły z miasta na przepiękne dziewicze łąki i zniknęły. Ot tak były i nie ma.
Dziewicze łąki nad Rabką
Poszedłem wprost na zachód i wyszedłem łąkami na szczytowe wzniesienie, żeby się rozejrzeć. Dojrzałem budowę i robotników. Wyszedłem mniej więcej w okolicy „Night Clubu”, czyli tak jak chciałem.
Robotnicy byli po mojej prawej więc pewien sukcesu ruszyłem w stronę trasy. I zonk bo stanąłem na czterometrowym murze i porażka. Nie zejdę tędy. Z samochodu to tak nie wyglądało. Ale paręset metrów dalej wylewali asfalt na moście. To poszedłem po tym murze do nich, wszedłem na ten most i przeszedłem między nimi. Było gorąco, oni stali przy tym gorącym asfalcie i było im kompletnie wszystko jedno. Nawet na mnie nie spojrzeli.

Myślałem, że to będzie największa przeszkoda, a tu poszło jak z płatka. Ale jestem kozak ! W kilka chwil starą zakopianką dotarłem do znaku po drugiej stronie. Zadowolony ruszyłem drogą w las. I po chwili znowu kompletnie utknąłem. Zero znaków. Na mapie szlak prowadzi w miarę na wprost. Znowu zostawiłem plecak i zacząłem sprawdzać warianty. Bezskutecznie.
W końcu poszedłem jak mi się wydawało, czyli jak zawsze w takich chwilach gdy mam wybór źle. Trzeba było zejść do miejscowości Skawy do torów kolejowych i rzeki. Ale te łąki to były na bogato. Trawy po głowę i to kurzyło i się przyklejało do mnie wszystko.
I dziewicze łąki po drugiej stronie zakopianki
Jakoś potem wylazłem na podwórko gospodarza, przeprosiłem za najście. Pozwolił przejść i dotarłem do ulicy.
Po pewnym czasie nawet znaki się znalazły. Zszedłem do wioski za wcześnie, trzeba było dalej iść polami. Doszedłem do dworca. Na mojej mapie było, że trzeba dalej ulicą prosto do skrzyżowania z drogą 28 i po 5km miał być Jordanów. Tymczasem świeżo odmalowane znaki prowadziły od dworca w stronę kompletnie przeciwną. Pomyślałem, że może to jakiś skrót i znowu źle wybrałem, bo poszedłem za znakami. A to nie był skrót.
Mam wrażenie, że kogoś odpowiedzialnego za utrzymanie szlaku w PTTK sytuacja z budową zakopianki przerosła. Spanikował ów ktoś i narobił kompletnych głupot. Potem znalazłem przyczynę moich kłopotów. Ten ktoś zamalował znaki ciemną farbą. Ot tak sobie wymyślił. Dlatego znaki nagle ginęły, a ja przymulony temperaturą tego nie zauważyłem.
I teraz też pewnie „pomyślał”, że szlak prowadzi ruchliwą ulicą, więc go zamalował i namalował nowy też ulicą co prawda, ale znacznie wydłużoną wersją. Nowa wersja prowadzi do wioski Wysoka i z niej dopiero do Jordanowa.
Z wolna zaczynał gonić mnie czas. Siedząc pod dworcem w Skawie zadzwoniłem do schroniska na Hali Krupowej. Było miejsce to klepnąłem sobie nocleg. Pani spytała gdzie jestem, to powiedziałem, że za Jordanowem, żeby na mnie poczekała. Nie była zadowolona i mówi, że z Jordanowa to jeszcze z 5 godzin drogi mam. A to już było koło 16, a do Jordanowa jak się okazało to jeszcze od groma drogi. Ale no co dojdę, ja nie dojdę
No to zacisnąłem zęby i włączyłem piąty bieg. Przed tą Wysoką zlało mnie trochę. To tak było, że przelatywały takie drobniejsze opady. Było gorąco, ale co trochę wyschłem to znowu mnie zmoczyło. Przestałem się już suszyć za wszelką cenę, bo po co jak i tak zaraz mokłem.
Przed Jordanowem dogoniłem tego człowieka, o którym mi opowiadał „Prawdziwy Turysta”. Bardzo miły człowiek i chętnie spędziłbym z nim więcej czasu, gdyby nie pośpiech. Nie szedł on jednak całości jak myślałem, tylko od Krynicy do Ustronia.
W Jordanowie miałem już dość. Po asfalcie może idzie się szybciej, ale mnie asfalt zabija. Stopy bolały jak cholera, a daleko było wciąż że hej. Za Jordanowem znowu znaki zniknęły, ale tak już wyczaiłem, że są zamalowane. Trochę było improwizacji. Finalnie okazało się, że poszedłem trochę odruchowo starą wersją szlaku. Ze 2 km trzeba iść doliną wzdłuż rzeki Skawy. Komarów tam było co niemiara !!!
Przejście przez rzekę Skawę
I pod torami. Tu załapałem, że idę starą wersją bo znałem to ze zdjęć
W Bystrej trochę się znaki pojawiły, ale jak komuś tam mówiłem „Dzień Dobry” to odpowiadali od razu ręką pokazując gdzie trzeba iść. Ludzie bardzo przyjaźni, mili, uśmiechnięci. Super miejscowość, tylko noclegów nie wypatrzyłem żadnych.
Z Bystrej na Halę Krupową według mapy jest 4,5 godziny a było już po 19. Terenu nie znałem, tam nigdy nie byłem. Zaraz po wyjściu z wioski z naprzeciwka nadszedł kolejny wędrowiec. Szedł GSB i tego dnia szedł z Hali Krupowej. No błoto bardzo narzekał i że szlak zaniedbany. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo pomyślałem, że chyba nie do końca wie co go jeszcze czeka. „Pognałem” dalej nie mając czasu na pogawędki i wtedy mi się przypomniało jak to mnie mijali w Bieszczadach i w Niskim i też tak im się wszystkim spieszyło.
Po raz kolejny w lesie zaczęło padać. Znowu zmokłem. Nie było czasu zakładać folii przeciwdeszczowej. Dość szybko wyszedłem na grań w okolicach górki co się Cupel nazywała. I znowu, głupi źle poszedłem. Zawróciłem zacząłem nerwowo szukać szlaku, a nerwowo to źle się szuka. Natraciłem czasu, który takim wysiłkiem przecież nadrabiałem idąc do góry. Znalazłem w końcu znaki.


Już w ciemnościach, mokry totalnie dotarłem do schroniska. Zadzwoniłem, zszedł właściciel, popatrzył i mówi - To ty idziesz od Turbacza ? Ano ja i tak do mnie dotarło, że to kawał drogi. Dał klucz od pokoiku. Kuchnia była zamknięta. Miałem jeszcze mieszankę studencką to zjadłem. Nie suszyłem nic. Trochę nie było jak, a na zewnątrz wciąż padało. Nawet śpiwór był mokry, ale spałem w nim, żeby chociaż on stracił wilgoć i był lżejszy.
377 km, czyli mapowo to przeszedłem w tym dniu 45 km. W rzeczywistości to z 10 więcej na błądzenie i nowe wersje szlaku. A były momenty darcia przez łąki i lasy na żywioł. To był fizycznie wyczerpujący dzień. 17 godzin marszu.