Weekend oczywiście składa się z dwóch dni, więc do dokończenia wrześniowego tatrzańskiego weekendu została niedziela, bo sobota była tutaj:
viewtopic.php?f=11&t=20620Noc na podłodze w schronisku przy Popradzkim Stawie minęła szybko, tym bardziej że wieczorem dnia poprzedniego odpowiednio nawodniliśmy się słowackimi wodami mineralnymi
Na drugi dzień planowaliśmy wejść na Gerlach już w pełnym składzie. Nie chcieliśmy też za bardzo komplikować drogi i uznałem, że najodpowiedniej będzie wejść przez Wielicką Próbę. Trzy osoby z ekipy nie są tak obyte w poruszaniu się w trudnym skalistym terenie by przejść Drogę Tatarki a Wielicka Próba będzie wystarczającą wyrypą dla nich. Sobota była ładna a na niedzielę zapowiadają jeszcze lepszą pogodą, także pod startem Wielickiej Próby można się będzie spodziewać tłumów, więc nie spieszymy się. Jemy śniadanko i schodzimy na parking, ludzi idących w górę jest multum, my po drodze podziwiamy jeszcze Księżyc Żniwiarzy, który chowa się za Granią Baszt. Przemieszczamy się do Tatrzańskiej Polanki i ruszamy w stronę Śląskiego Domu.



Pod Śląskim robimy popas, kawusia, kofola, no kurde można by tu skończyć, ale górskie sumienie nie pozwala na bezczynność. Zbieramy graty i ciśniemy w stronę Wielickiego Ogrodu.




Zanim na dobre wejdzie się w ogród, trzeba zboczyć na zakazaną ścieżkę. Wszyscy zboczeni





Super widoki na Staroleśną.

Docieramy pod próg Wielickiego Żlebu, przywdziewamy trochę zabawek co by bardziej profi wyglądać, jak się okazało wyżej wyglądaliśmy za bardzo profi
Sprawdziły się też pierwotne założenia co do godziny wejścia w żleb, ze Śląskiego wyszliśmy po dziesiątej i pod próbą nie było nikogo, chciałem uniknąć jakiegoś bezpośredniego kontaktu ze słowackimi przewodnikami w tym miejscu.



Pokonanie progu idzie sprawnie, parę klamerek i jesteśmy u góry. Idziemy w dwóch trzyosobowych zespołach, w zeszłym roku schodziliśmy tędy po zrobieniu Tatarki, także drogę znam, więc prowadzę całą wycieczkę.



Podejście tym żlebem jest całkiem dobre, nie ma kruszyzny i w górnej części trzeba częściej używać rąk, więc nie jest monotonnie. Gdzieś w połowie żlebu widzę u góry trzy osoby, początkowo myślałem, że idą w górę, ale niestety schodzili na dół. Z pewnej odległości mogłem już ocenić, że to przewodnik z dwoma klientami. Chciałem ich minąć w możliwie największej odległości, ale wiadomo jak to w żlebie, czasami się nie da. Jak nas przewodnik zobaczył, jak wyglądamy, że ze sznurkiem to się zaczęły pytania, czy jesteśmy przewodnikami, skąd jesteśmy, jak się coś stanie to ubezpieczenie nie pokryje kosztów akcji, tylko sprawa na policji ląduje, ogólnie takie straszenie, ale przyjaźnie. Ja rozumiem, że przeciętny pozaszlakowy łojant cisnący na Gerlach przez Wielicki Żleb idzie w Crocsach i z reklamówką z Biedry, ale bez przesady, jak wiem którędy i umiem się poruszać w takim terenie to po co mam brać przewodnika ? Podejrzewam, że jest sporo osób, którzy robią im krecią robotę, nie są przewodnikami a prowadzą ludzi za kasę i my mu chyba na takich wyglądaliśmy. U wylotu żlebu mijamy jeszcze jednego przewodnika, ale ten nie mówi nic. Na przełęczy chwila przerwy i wchodzimy w trawers nad kotłem, ciekawy odcinek i wcale nie banalny.




Profifoto


Z trawersu wąskim żlebem wychodzi się już na zachodnią ścianę, z której już widać okolice szczytu, ale wcale nie jest do niego tak blisko. Trzeba pokonać kilka żeber i żlebów by dotrzeć w końcu do Batyżowieckiego Żlebu.






Na trawersie do Batyżowieckiego znacznie przyspieszamy i sporo odsadzamy zespół Michała. Ze szczytu do żlebu schodzi sporo osób, więc nie pchamy się na szczyt tą samą drogą a żlebem podchodzimy do grani i granią na szczyt.



Około czternastej stajemy na szczycie. To mój czwarty raz na tym piku w sumie tyle samo razy byłem na Rysach

U góry jest tylko starsza para Słowaków, która robi nam foto.



Potem my sobie robimy


Przechodzę fragment grani w stronę Przełęczy Tetmajera.










Wracam na szczyt i dociera reszta łojantów. Siedzimy prawie godzinkę.



Od Tetmajera docierają na szczyt jeszcze dwa zespoły.

Pięknie jest, ale schodzić trzeba, bo droga do samochodu długa. Batyżowiecki dłuży się niemiłosiernie.






Trudności pokonane, siadamy na chwilę na wylocie żlebu, robimy porządek ze szpejem i powolutku toczymy się nad staw.



Batyżowiecki Staw wygląda mrocznie.




Niektórym mało, więc jeszcze na kamienie włażą


Potem oczywiście magistralą do parkingu. Ożywione dyskusje na tematy wszelakie sprawiają, że droga mija błyskawicznie i koło dwudziestej jesteśmy już na parkingu. Samo wejście na szczyt tą drogą chociaż jest ona najłatwiejsza, to wcale nie jest łatwe i przede wszystkim jest ona dość długa, ale wiadomo, wchodzimy na najwyższy szczyt Karpat, więc łatwo nie może być
Świetny week w Tatersach, dawno takiej pogody nie mieliśmy
