Chyba przy okazji majówki na Wildspitze rozważaliśmy, że może by tak jeszcze na jesień ogarnąć jakąś weekendową akcję w Alpach, cel jednak nie został określony. Na weekendzie we wrześniu ustalamy, że jeżeli pogoda pozwoli to pod koniec października jedziemy na Zugspitze i Grań Jubileuszową lub w Dolomity na którąś z dwóch Cim. Pomysł Dolomitów odpadł jako pierwszy, daleki dojazd i temperatura już nie do wspinania, został Zug. I wtedy farix wyjeżdża z fotami z Hochla, szczyt w Wysokich Taurach, najwyższy w Ankogelgruppe, wyższy od Zuga i fajna graniówka po drodze, no dwa razy nie trzeba było mnie zachęcać, zmiana planów, ciśniemy na cesarski Wiedeń. Pierwotnie zakładamy dwa dni akcji, w pierwszy dojście do schronisk Giessener Hütte, wejście na Sauleck przez przełęcz Mallnitzer Scharte i zejście na Lassacher Winkelscharte a drugi dzień wejście na Hochalmspitze przez Detmoldergrat i zejście przez Steinerne Mannln. Plusem jest to, że dość wysoko można podjechać samochodem na parking pod sztucznym zbiornikiem Gosskarspeicher. Startujemy w piątek, tradycyjnie po robocie o 18, fura pełna, skład czteroosobowy, pierwszy raz jedzie z nami w Alpy Krzysiek. Przemykamy przez wieczorny Wiedeń, Graz i Villach, po drodze robimy dwie kimy, pierwsza tradycyjnie w samochodzie na siedząco, ale kolejna jest już konkretniejsza, stajemy na małym parkingu, wyjmuję karimatkę, śpiwór i rozkładam się na kupie klonowych liści

Po tym wyjeździe narodziło się określenie "spanie na jeża", zakopani w stosie suchych, pachnących liści, tniemy komara przez całe półtorej godziny

Koło piątej docieramy do miejscowości Koschach, troszkę szukamy drogi dojazdowej w stronę jeziora, tabliczka z nazwą schroniska kieruje nas na wąską, leśną drogę. Ciśniemy drogą na maksa i prawie odbijamy się od szlabanu zagradzającego dalszą drogę.

Samochody stojące na poboczu i kilka osób ruszających z buta w dalszą drogę nie pozostawia wątpliwości, że na parking pod zaporą nie dojedziemy, widać zamknięcie schroniska jest równoznaczne z zamknięciem drogi dojazdowej. W ten oto sposób mamy do przejścia dodatkowe 7km i ponad 1,5h w plecy. Ruszamy z plecakami spakowanymi na dwa dni, idzie się wygodną asfaltową drogą, trochę podejścia jest do zrobienia, ale z każdym krokiem pojawiają się coraz ładniejsze jesienne krajobrazy, w sumie to pierwszy raz jestem w Alpach jesienią.






Niektórzy mają tyle staffu, że muszą cisnąć z reklamówkami

Docieramy na polanę, z której widać już zaporę i spory fragment grani.







Dochodzimy powyżej zapory, gdzie robimy przerwę.




Po drodze mija nas dwóch rowerzystów i sześć osób podążających do schroniska, dalsza część podejścia idzie również wygodną szutrową drogą, w paru miejscach szlak ścina zakosy drogi, ale podejście wśród złotego modrzewiowego lasu jest tak niesamowite, że mógłbym tylko dojść do schroniska i na tym zakończyć. Z tego odcinka natrzaskałem tyle zdjęć, że nie mogąc się zdecydować, więc wrzucam wszystkie









W połowie podejścia zza grani po przeciwległej stronie doliny wychodzi słońce, które jeszcze bardziej rozświetla modrzewiowy las.












Kończy się las i zaczyna skalna sceneria, tutaj już skracam podejście idąc szlakiem, bo droga obchodzi schronisko naokoło.




Dopiero z okolic schroniska widać Hochalmspitze i zalegajacy pod nim lodowiec Trippkees.

Samo schronisko wydaje się dość skromne, jak i jego otoczenie.



Winteroom schroniska znajduje się troszkę wyżej, miejsca jest w nim niewiele i 12 łózek, dwa są zajęte, my bierzemy cztery kolejne wykładając na nie rzeczy, których w górę brać nie będziemy i przechodzimy do konsumpcji, bo sporo pary poszło w gwizdek a tu jeszcze troszkę metrów do góry zostało.
