Monitorowanie nadchodzącej pogody nie nastrajało optymistycznie, ale w końcu zdecydowałam, że w Totes Gebirge poradzę sobie i będę miała co robić nawet jak będzie lało. Trasę zeszłorocznej wrześniowej wycieczki ułożyłam tak, żeby przejść pasmo z zachodu na wschód - wyszedł mi z tego dłuższy spacer po górach (z jednym łatwym szczytem po drodze), ale jak ktoś doda do tego wejście na np. Rotgschirra (2261), Spitzmauera (2246) czy najwyższego Priela (2515), to zaliczy pełnowartościową górską wycieczkę. Na mapie widzę jeszcze intrygujący duży obszar biegnący w kierunku południowym – niemal bez tras, ledwie kilka ścieżek na obrzeżach, ciekawe, czy chodzenie tam jest
verbotten.
1. Stacja kolejowa
Steinkogel – schr.
Ebenseer Hochkogelhaus (1558). Mam za sobą nocną podróż, a przed sobą 1100 metrów do góry, z worem na plecach. W połowie trasy chciałam zajrzeć do mapy, a tu nie ma do czego, gdzieś ją zgubiłam. Iść dalej bez mapy? Może kupię w schronisku? Zresztą trasy są pewnie dobrze oznakowane. Ale jak tu przeżyć radośnie wycieczkę bez otwierania mapy na trasie? Rzuciłam plecak w krzaki, zawróciłam, znalazłam, straciłam godzinę i sprawdziłam przy okazji, jak się chodzi po górach bez plecaka.
Do schroniska dotarłam wieczorem. Piszą o sobie: Hochkogelhaus to miejsce spotkań, w którym WSZYSCY ludzie są mile widziani i mogą czuć się komfortowo. Sama prawda, dokładnie tak się czułam.
2. Hochkoelhaus Ebensee (1558), poniżej -
Albert Appelhaus (1638) – miła, skromna trasa między schroniskami, wyceniona na 6-7 godzin, a na niej: białe wapienie przetykane zielenią, jezioro, na koniec troszkę lasu.


Na okolicznych terenach jest sporo jaskiń, w tym jedna z najdłuższych w Europie i numer 1 w Austrii – wkrótce po moim pobycie dodano jej kolejne spenetrowane kilometry i cały system jaskiń Schönberg ma ich już łącznie ponad 150. Kilka większych jest jeszcze tylko Szwajcarii, no bo Ukraina ze swoją Optymistyczną (257 km) to już inna liga i 6 miejsce na świecie. Ja miałam po drodze do czynienia tylko z dziurami, myślę, że dla nieuważnego piechura mogły by być niezłą niespodzianką. Jedne zionęły czernią, inne były zarośnięte zielenią, w jeszcze innych zalegał śnieg, zaglądałam do każdej.
https://opentopomap.org/#map=14/47.71857/13.79677 


Skończył się marsz na wschód, skręcam na południe, tam - jezioro Wildensee, przy końcu którego pasą się krowy, jedna dostrzegła mnie z daleka, znieruchomiała i nie spuszcza ze mnie wzroku, za kilka minut będę musiała przejść tuż obok niej, a trochę się naczytałam, że poczciwe na oko krowy mogę być całkiem groźne, szczególnie jeśli mają małe, a człowiek idzie z psem. Ważą do 700 kilogramów i mogą biec 30 kilometrów na godzinę. Już rok temu widziałam w Rax tabliczki ostrzegające przed nimi, wkrótce podobne zobaczę i tutaj.
Nie znam statystyk, raczej domyślam się, że atakują sporadycznie, kto ciekawy, niech gugla, a poniżej dwa przykłady:
1. Z 2019 roku:
Według portalu 24heures.ch w ostatnią sobotę krowy zaatakowały dwie grupy turystów na łące w pobliżu jeziora Bannalp. Dwie osoby zostały poważnie ranne. To już drugi taki atak krów na turystów w tym rejonie. W lipcu zwierzęta zaatakowały w pobliżu jeziora Bannalp grupę ludzi i stratowały ich psa. Jedna osoba została poważnie ranna. 2. Najgłośniejszy – ze względu na kontrowersyjny wyrok sądu w sprawie odszkodowania - był wypadek z 2014 r. w jednej z dolin stubajskich, gdzie wędrująca z psem turystka z Niemiec poniosła śmierć w wyniku takiego ataku.
3. Przy okazji podlinkuję wskazówki, jak się zachować:
https://www.ovb-online.de/leben/reise/k ... 86269.htmlhttps://www.youtube.com/watch?time_cont ... e=emb_logo

Jest bardzo zielono, zaraz wejdę do lasu - i to są te „martwe” (
totes) z nazwy góry? Człowiek nastawił się na mrok, pustkę i gołe kamienie, wręcz po to tu przyjechałam, a tu „takie kwiatki”. Podczas kolejnej wycieczki, następnego dnia, będę się miejscami czuła jak w bujnie zarośniętym ogrodzie.


Albert Appelhaus. W dużej sali jadalnej oprócz mnie tylko jedna osoba, podobnie jak na trasie, którą dzisiaj przeszłam. Zapomniałam poprosić, żeby mi nałożyli małą porcję, i łyso mi było potem zostawiać połowę – raz, bo się kucharz zasmuci, dwa, bo to w końcu jedzenie. Dlaczego w jadłodajniach nie serwują dań w dwóch rozmiarach? Mała nie jestem, ale przecież nie zjem tyle, co jakiś austriacki dryblas.

dzisiejsza trasa:
https://opentopomap.org/#map=14/47.71066/13.82097 3. Miałam stąd wejść na Woisinga, ala ze względu na pogodę bardziej opłacało mi się iść dalej - do
Pühringerhütte (1637)

Ładnie było, ale jak mokro! buty przemokły mi raz dwa, więc jak potem wpadłam do wody, to nie poczułam dużej różnicy. Przez ponad 3 godziny szłam w gęstej mgle wąską ścieżką, brodząc po kolana w równie gęstej, mokrej, bardzo wyrazistej zieleni - będą aż trzy zdjęcia.



W końcu pojawiły się i góry – na początku łagodne, delikatne, ale potem już co niektóre stawały dęba.



Saltzofen (2070), widzę na mapie ścieżkę na szczyt, a od strony widocznej na zdjęciu są ponoć trasy wspinaczkowe, do 5.

I zmiana kierunku o 90 stopni. W oddali Rotgschirr (2261), pojutrze będę szła przez to obniżenie z prawej strony grani, dalej zaczynają się jeszcze wyższe góry - jak dodamy w myślach do Rotgschirra niecałe 300 m, to wyjdzie nam najwyższy szczyt Totes Gebirge - Groser Priel, który przez cały pobyt nawet na chwilę nie pokazał mi się zza chmur.

Rotgschirr poniżej wygląda jakby mu ktoś odgryzł lewe ramię. Jutro będzie deszcz, mgła plus śliskie kamienie i nie zaryzykuję wejścia na ten nieznany mi nawet z internetu szczyt, w zamian wejdę na niższy i łatwy Elm, który na prawo od schroniska. Po lewej zaś jest miejsce, z którego widać Dachstein – widoków nie zaznałam, za to był tam zasięg.

4.
Elm (2128). Wychodząc na trasę, gdy pogoda jak niżej, mamy dużą gwarancję, że nie spotkamy nikogo, i tak właśnie było.

Na trasie były całe połacie dziurawego krasowego podłoża – nie powiem, było gdzie wpadać, ale ciekawie się po tym szło, miejscami trzeba było czasem pokombinować, jak coś przejść, ale oczywiście nie ma tu nawet mowy o jakiś trudnościach. W żadną dziurę nie wpadłam i dopiero gliniaste podłoże pokazało, co potrafi: zdradliwe, niewielkie – ledwie na stopę, czyhające na ofiarę, właśnie na takim skręciłam kostkę w Gorcach.


Nie było nic widać wokół, więc ten skromny spacer nabrał jakiegoś tajemniczego klimatu. Na szczycie był krzyż z pieczołowicie przymocowanym wydrukowanym na kartce przesłaniem: Peace for the World!

O 15. byłam już na dole, ubłocona, zadowolona z wycieczki, szczęśliwa. Po jeziorze przy Pühringerhütte pływały dwa łabędzie, właśnie naszły mnie wątpliwości, czy były prawdziwe.
5.
Pühringer Hütte - Welser Hütte. Patrząc w dolinie przy schronisku przed siebie i za siebie, zobaczymy niemal identycznie ukształtowany teren. Przyszłam 2 dni temu spod jasnej góry na prawym zdjęciu, a dzisiaj idę w kierunku tej po lewej.


Godzinę temu byłam tam, gdzie ten trójkącik jaskrawo zielonej trawki, ale zdjęcie zrobiłam dlatego, że lubię, gdy białe wapienie łapią światło, na żywo robi to czasem wrażenie jakiejś świetlistej emanacji.

A to moja wczorajsza zdobycz - Elm, czyli Wiąz.

Wdrapałam się na przełęcz Rotkogelsattel (2000), gdzie zobaczyłam kompletnie odmieniony pejzaż. Spojrzałam w stronę, w którą prowadziła trasa, i ogarnął mnie przyjemny niepokój.

Teren ten w tłumaczeniu Googla ma nazwę "posiekany" (Aufghackert):

Będę szła przez płaskowyż otoczony mniej lub bardziej widocznymi szczytami (stąd prowadzą trasy na Temlberga, Gr. Priela, Schermberga). Słońce wkrótce schowa się za chmurami, co podkreśli mroczne walory tej kamiennej pustyni. No i albo kogoś biorą ascetyczne pejzaże, albo nie, i się tu wynudzi.
Patrząc wstecz (od przełęczy idę już ponad godzinę):

I w przeciwnym, bardziej ponurym kierunku:


Gdzieś na dnie podobnego zagłębienia zobaczyłam nieoczekiwanie ciemny stolik z 2 krzesłami.

Nie szło zabłądzić, biało-czerwone oznaczenia biły po oczach, raz tylko miałam małą wpadkę, gdy załamał się pode mną śnieg i fiknęłam kozła. Do schroniska szłam prawie 9 godzin i tylko raz spotkałam ludzi: dwóch chłopaków, chyba Francuzów, pełnych młodzieńczego zawadiactwa i samowoli - dziwnie kontrastowali z tym powściągliwym, monochromatycznym terenem.


W końcu płaskowyż się skończył i zaczęła się jazda w dół, prawie 400 m, w deszczu, trochę łańcuchów, pod nogami śliskie kamienie, ciężki plecak ściągał na boki, troszeczkę się bałam, w sensie „trzymaj się mocno, bo jak się poślizgniesz...”. To był jedyny trudniejszy fragment trasy, ale po suchym, bez deszczu to raczej banał. Tak czy inaczej – było super.


mapka tego odcinka:
https://opentopomap.org/#map=14/47.70500/14.023536. Kolejny dzień przeznaczony był na Grosser Priela. Rano wyglądam przez okno, a tu nagle zima.

Priel jest ukryty gdzieś tam wysoko, w lewym rogu zdjęcia - wiadomo, tam nie pójdę. Nie odżegnuję się od spacerowania po górach w brzydką pogodę, ale akurat przy tym schronisku nie widziałam jakiś sensownych, bezpiecznych możliwości poza tym wczorajszym płaskowyżem. Spojrzałam na mapę i zobaczyłam fajne miejsce w dolinie - schodzę na dół.

Tu ładnie się ułożyły skały - jak na spódniczce. Po lewej na górze - Welser Hütte, Großer Priel jest ok. 800 m wyżej, dwugodzinna trasa na szczyt ponoć jest łatwa.

Na ten rogaty skalny twór można się powspinać, na schemacie widzę siódemki, a nawet jakąś ósemkę:
http://www.archiv.alpenverein-austria.a ... o_esel.htm 
Schodzę do doliny, która poniżej, przy jej końcu jest Almtalerhaus i dwa jeziorka Ödsee - w sam raz na miłe zakończenie pobytu, relaksacyjną wycieczkę i nocleg.

Wyjątkowo często odwracałam się za siebie, dolina jest zakończona górami, które wyglądały tego dnia efektownie i groźnie. Na zdjęciu można dostrzec zarys schroniska, z którego schodziłam.

Przy Almtalerhaus dziwna sytuacja: widzę popielniczki pełne świeżych petów, otwarte pomieszczenia pomocnicze, ale sam dom jest zamknięty, wokół żywej duszy. Może to za przyczyną sezonu myśliwskiego?

Sprawdzałam w domu po powrocie, co też popsuło mi ostatni dzień urlopu, i tak przypadkiem trafiłam w internecie na polską firmę, która gwarantuje „satysfakcję z udanych łowów" na odyńce, niedźwiedzie, foki, koziorożce, zające, sarny, a do Austrii zapraszają na świstaki i kozice. Mijałam je po drodze.

Poszłam więc dalej i jakoś tak wyszło, że zamiast spać nie wiadomo gdzie noc spędziłam w luksusach 8 km dalej. Na kolację przybrałam jak najstaranniejszy wygląd (ostatecznie zdradzały mnie buty), ale miły właściciel hotelu, profesjonalista, obsługiwał mnie z taką samą atencją jak damę w koronkach obok. Luksusy trwały aż do Warszawy – co prawda na dworzec do miasteczka drałowałam z buta i stopem, ale potem okazało się, że za bilet 1 klasy zapłacę mniej niż za klasę 2 - na moją zdziwioną minę kasjer z uśmiechem bezradnie rozłożył ręce.
PS
A tu kolega Farix pokazuje, jak się powinno chodzić po tych górach:
viewtopic.php?f=11&t=20640
https://opentopomap.org/#map=13/47.73257/14.03160